Zofia Pawłowska Zofia Pawłowska
1297
BLOG

12.5 - W wojsku "polskim"

Zofia Pawłowska Zofia Pawłowska Kultura Obserwuj notkę 8
Bezpiecznie siedziałam na podłodze bydlęcego wagonu i słuchałam miarowego stukotu kół i śpiewu dziewcząt. Zrobiło mi się błogo i z oczu popłynęło parę łez. Zdziwiło mnie, że mogę jeszcze płakać. Dawno już przestałam się rozczulać nad sobą i nad innymi. A współpasażerki śpiewały polskie piosenki, których ja w ogóle nie znałam. Cieszyły się, że wracają i że na zawsze opuściły nieludzką ziemię. Większość z nich zostawiła kogoś z najbliższych, nierzadko zakopanego w syberyjskiej zmarzlinie. Poczułam się częścią tego zespołu, prawie żołnierzem jadącym na front.

Dojechaliśmy do małej stacyjki zwanej Sumy i opuściliśmy wagony. Nocowaliśmy w lesie w namiotach. Przed snem odbył się capstrzyk i odśpiewano „Rotę”. Rano, zaraz po śniadaniu wojsko ruszyło w dalszą trasę. W czasie marszu marzyła mi się ucieczka. Marzenia jednak nie nabrały realnego kształtu. Nie miałam dokąd uciekać. Byłam tu obca i kraj był mi obcy i nieznany.

Wieczorem dotarliśmy do mety, a moje nogi były w opłakanym stanie. Pięty poocierałam do krwi. Przypomniała mi się ucieczka z zesłania. Piękna i ciepła pogoda nastrajała jednak optymistycznie, zwłaszcza, że następnego dnia był zaplanowany odpoczynek. Raniutko obudziły mnie głośne dzwony kościelne. Była to niedziela i ludzie spieszyli na poranną mszę świętą. Po wielu latach tułaczki, bez księdza i bez Kościoła ogromnie zapragnęłam uczestniczyć we mszy, zmieszać się z tutejszą ludnością i być jedną z nich.

Niestety moje pragnienie nie miało się ziścić. Podziwiałam tylko grupki ludzi pięknie i odświętnie ubranych, spieszących na nabożeństwo. A my mieliśmy się stawić do dowódcy, którego nikt jeszcze nie znał i nie widział. Dowództwo bowiem nie jechało razem z nami "eszelonem". Idąc z koleżanką do sztabu dowiedziałam się, że to miasteczko nosi nazwę Lubartów. A więc Polska...

Wtedy to, w tę niedzielę obie dostałyśmy umundurowanie wojskowe. Co ciekawe – nigdy już nie spotkałam dziewcząt z którymi przyjechałam do Polski. One zniknęły. Prawdopodobnie tylko jechały z wojskiem, a w wojsku służyć nie miały zamiaru. Wracały po prostu do rodzin.

Było mi przykro, że zostałyśmy tylko dwie. Osierocone Polki z Rosji, słabo i z ruskim akcentem mówiące po polsku. Znowu odczułam swoją odmienność i niższość. To bolało. W tym samym dniu poznałam dowództwo mojej jednostki - 4 Brygady Saperów II Armii Wojska Polskiego. Byłam zaskoczona, a nawet zaszokowana tym, że było ono w rękach sowieckich oficerów, którzy absolutnie nie znali języka polskiego. Polakami było tylko kilku oficerów niższej rangi. Miałam wrażenie, że to kpina z nas wszystkich, którzy łudzili się, że wojsko jest polskie. To nie był jednak zły sen, takie były fakty.

Ponieważ dobrze znałam język rosyjski i mówiłam po polsku, dlatego przydzielona zostałam do pracy w sztabie. Otrzymałam dwa słowniki: polsko-rosyjski i rosyjsko-polski. Wyglądało na to, że zostałam tłumaczem. Moja koleżanka rozpoczęła pracę jako łączniczka.

Po paru dniach ruszyliśmy dalej, bliżej Warszawy. Wydawało mi się, że spieszymy na pomoc walczącej stolicy. Dotarliśmy nawet całkiem blisko, ale dalej nie posunęliśmy się ani na krok. Jednostka rozlokowała się obok jakiejś małej wioseczki i tu zostaliśmy długo. Jedzenie pogarszało się z dnia na dzień. Zbliżała się jesień i zaczęły się deszczowe chmurne dni. Ziemianki często były podtapiane. Sztab i służba zdrowia mieściły się w wiejskich chatach, nie w ziemiankach. Obie z koleżanką mieszkałyśmy również w wiejskiej chacie. Nie była ogrzewana, więc zimno było prawie tak jak na dworze. W czasie snu okrywałyśmy się szynelami, bo żadnych koców ani pościeli nie było.

Ja jakoś trzymałam się, ale moja koleżanka zachorowała na zapalenie płuc. Była bardzo chora i odwożono ją do szpitala w Siedlcach. Bardzo się o nią martwiłam, bałam się, że nie przeżyje. Bezradnie stałam na drodze i patrzyłam na odjeżdżający samochód, który zabierał jedyną bliską mi osobę. Myślałam o domu, o rodzicach, o babci, która była dla mnie bardzo opiekuńcza i dobra, a którą bardzo kochałam.
Całe życie walczyłam ze złem, uciekałam od niego, szukałam schronienia i ratunku. Ale czy znalazłam? Czy moja ucieczka do wojska nie była pomyłką?

Jedynym przytulnym miejscem był sztab, mieszczący się wiejskiej chacie. Tutaj było sucho i ciepło. Codziennie rano żołnierze przynosili meldunki ze wszystkich kompanii. Bardzo nędznie wyglądała ta młodzież, jeszcze tak niedawno rozśpiewana i szczęśliwa z powrotu do kraju, do domu, do Polski. Deszcze, zimno, złe odżywianie poczyniły spustoszenie. Między kartkami brulionów z meldunkami bardzo często znajdowałam jeszcze żywe, pełzające wszy. Czułam się okropnie i współczułam biednym żołnierzom.

A Warszawa wciąż walczyła, cierpiała i pewnie czekała na pomoc. Niestety nasze wojsko ani drgnęło. Gniliśmy w podtopionych ziemiankach, a wszy nas zjadały. Rosyjscy dowódcy mieli swoje tajne rozkazy, o których polscy żołnierze nie mieli pojęcia. Nie potrafiłam pojąć, dlaczego tak długo tkwimy tutaj i na co czekamy. Stolica walczy i woła o pomoc!

Każdy, kto otwarcie kwestionował dziwne zarządzenia znikał bez śladu. Skąd ja to znam? Bardzo wielu młodych, świeżo przyjętych do wojska ludzi dezerterowało. Prości, wiejscy chłopcy nie rozumieli, nie wiedzieli co ich czeka. Przeważnie znajdowano ich w domu rodzinnym. Koniec był prozaiczny zarazem i tragiczny. Sąd wojenny i śmierć. A Rosjanie czynili to z nieukrywaną przyjemnością. Czy nie było to zbyt okrutne? Ale wojna ma swoje prawa...

Nadeszła zima i zasypała ziemianki śniegiem. Szerzyły się choroby, a za nimi kroczyła śmierć. Znowu śmierć. W samym środku zimy nadszedł rozkaz wymarszu. Od razu pojawiła się nadzieja na lepsze, bo gorzej już chyba być nie mogło. Młodzież chciała walczyć, odczuć smak wojny, bo nasza jednostka jeszcze nie uczestniczyła w żadnych, choćby małych potyczkach.

Z zachodu, z kierunku stolicy, nie słyszeliśmy już odgłosów walki. Zdawaliśmy sobie sprawę, że Warszawa padła. Tę klęskę, oprócz dowództwa, przeżywaliśmy wszyscy. Odczuwaliśmy odpowiedzialność za ten pogrom. Bezczynne gnicie w ziemiankach i jakieś dziwne nieludzkie wyczekiwanie w pobliżu rozpaczliwie walczącego miasta uważaliśmy za zbrodnię ludobójstwa.

Nie znałam się na polityce ani na strategii, ale zrozumiałam, że Polacy zostali oszukani i zdradzeni. Nie potrzeba wielkiej mądrości aby to pojąć! Nasz „przyjaciel” i sojusznik znowu pokazał wilcze kły, a świat to zaakceptował. Śmiałkowie, którzy mieli odwagę mówić o tym otwarcie, znikali z naszych szeregów. Znany mi to stary i wypróbowany sposób pozbywania się ludzi śmiałych ale niewygodnych.

Gdzie ja jestem? Czy jest to Polska, o której z wielką czułością, prawie ze świętością opowiadała mi babcia? Gdzie znajdę kres zła? Czy uda mi się wyjść z zaklętego kręgu? Przestałam w cokolwiek wierzyć i żałowałam, że się tutaj znalazłam. Czy warto było narażać siebie i bliskich dla ułudy i tych wartości, które były moim udziałem od dzieciństwa. Gdzie znajduje się prawda i sens życia?

Z chwilą wymarszu warunki aprowizacyjne zmieniły się bardzo. Wojsko jadło teraz smaczniejsze zupy, w których zauważało się kawałeczki mięsa z konserwy „świnaja tuszonka”. Przed samym wymarszem Teofila wróciła ze szpitala jako tako zdrowa. Jechaliśmy ciężarowym samochodem z plandeką, która trochę chroniła przed wiatrem. Nie było to dla Teofili najlepsze, ale innej możliwości nie miałyśmy.

I oto widzimy Warszawę. Na razie była to Praga. Tu nie wyglądało jeszcze źle, ale kiedy po lodzie i pontonowym moście przeszliśmy na drugą stronę Wisły, włosy ze zgrozy stanęły na głowie. Zamiast miasta zobaczyłam morze ruin i sterczące wypalone kikuty domów.

Trudno było uwierzyć, że człowiek może do tego stopnia niszczyć nie tylko ludzi, ale i martwe przedmioty. W imię czego można się do czegoś takiego posunąć? Jak bardzo wydawały się podobne te dwa narody – jeden ze wschodu, drugi z zachodu. To coś strasznego makabrycznego, ze człowiek staje się bezrozumną bestią. W zwyrodnialczych rękach człowiek staje się potworem, który niszczy wszystko na swojej drodze, nawet martwą przyrodę i kamienie.

Miasto umarłe, miasto widmo, powitało nas obojętnie i zimno. Tylko podmuchy mroźnego wiatru i zapach spalenizny mówiły, że jesteśmy na ziemi. Po co tutaj przybyliśmy? Zjawiliśmy się o wiele za późno. Miasto-ruina już nie potrzebowało pomocy. Tutaj nie było z kim walczyć ani czego bronić.

Nasze dowództwo, nie wstydząc się tego sformułowania nazwało wkroczenie do Warszawy wyzwoleniem. Jakie wyzwolenie, co i kogo wyzwoliliśmy, z kim walczyliśmy? A czy było to zwycięstwo czy klęska? Niemcy zrobili swoje i odeszli. Nie byli już naszymi wrogami. Pozostało tylko rozminowanie gruzów i wykopywanie zwłok, nierzadko spalonych na węgiel.

Autorka Kim jestem? Polką, ur. 1921 r., żyjącą do 1945 r. na terenie ZSRR. Przeżyłam głód, czystki, zesłania, II wojnę i PRL. Teraz chcę o tym opowiedzieć, bo pamięć jest najważniejsza. Elektroniczną wersję pamiętnika prowadzi mój wnuk. Wszystkie zapiski pamiętnika zrobione zostały ręcznie, w szkolnych zeszytach. On je przepisuje. Redaktor Całość strony redaguje ja, od autorki pochodzi jeno tekst. Wspomnienia będę umieszczał w częściach co dwa dni, czasami może codziennie. Księga pierwsza ma ok. 100 stron A4, więc jest co dzielić. Jeżeli ktoś ma jakieś pytania do Zofii Pawłowskiej to proszę śmiało pytać, postaram się uzyskać na nie odpowiedź. Aktualny kontakt e-mail (wnuk): jediloop@tlen.pl Spis treści: - Wstęp - 1.1 - Piękne Podole i komunizm - 1.2 - Arużje jest? - pierwsze tortury - 2.1 - Rozkułaczanie - 2.2 - Zabili konie - 3.1 - Pani nie przyszła na lekcje - 3.2 - Msza pożegnalna - 3.3 - Rabunek do ostatniego ziarnka - 3.4 - Kot przy zamkniętej komórce - 4.1 - Ojciec ucieka - 4.2 - Rok 1933 - 4.3 - Głód - 4.4 - Śmierć (i życie) w mieście - 5.1 - Pora żniw - 5.2 - Orszak pogrzebowy - 5.3 - Dlaczego ocalałam? - 5.4 - Ojciec wraca - 6.1 - Błogosławieństwo pracy - 6.2 - Portret Pawlika Morozowa - 7.1 - Zepchani do bydlęcych wagonów - 7.2 - Ognisko w cerkwii - 7.3 - Nowy "dom" - 7.4 - Szukając szkoły - 7.5 - Nowa zabawka - 8.1 - Wiosenna odwilż - 8.2 - Kolejna ucieczka - 8.3 - Mijając wymarłe wsie - 8.4 - Pociągiem do Połtawy - 9.1 - Machina terroru - 9.2 - Duch pod oknem - 9.3 - Umrzeć aby życ - 10.1 - Znowu chce się żyć! - 10.2 - Wrzesień 1939 roku - 10.3 - Niewłaściwa narodowość - 11.1 - Bombowce nad miastem - 11.2 - Pakunki z chlebem - 11.3 - W niemieckiej niewoli - 11.4 - Na rodzinnej ziemi - 12.1 - Śmierć z honorem - 12.2 - Wracają "swoi", a z nimi strach - 12.3 - "Dobrowolne" zesłania - 12.4 - Pociąg z polskim wojskiem - 12.5 - W wojsku "polskim" - 13.1 - Końce i początki - 13.2 - Powroty - Epilog ... - Stare zdjęcia ... - Interludium

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura