Zofia Pawłowska Zofia Pawłowska
3308
BLOG

13.2 - Powroty

Zofia Pawłowska Zofia Pawłowska Kultura Obserwuj notkę 11
W roku 1975 zostałam zaproszona przez daleką krewną do Chmielnicka czyli dawnego Płoskirowa. Mojej rodzinnej wioski już nie zastałam. Ocalała tylko stacja kolejowa o tej nazwie. Młodzi już nie wiedzą, że była tu kiedyś polska wieś, były ukwiecone łąki, był staw w którym roiło się od ryb. Nie było również liściastego lasu z wiekowymi dębami i bukami.

Zaproszenie otrzymałam wczesną wiosną, ale przyjechałam pod koniec czerwca. Pragnęłam zobaczyć dojrzewające sady wiśniowe, dawniej całe czerwone od obfitości owoców oraz skosztować soczystych papierówek. Kiedyś rosły one przy każdej chacie. Jeszcze nawet nie zajechałam na miejsce a już domyśliłam się, że ich tam nie będzie. Będąc w Kijowie na bazarze byłam zaszokowana wysokimi cenami na owoce wątpliwej jakości. W sklepach państwowych owoców w ogóle nie dostrzegłam.

Kiedy dotarłam na miejsce, i wysiadłam z pociągu przeraziłam się. Dokąd ja przyjechałam i czego tu szukam? Poczułam nieodpartą chęć natychmiastowego powrotu. Zawsze raził mnie nieporządek, brudne i zaniedbane polskie ulice, ale to co tutaj zobaczyłam nie dało się w ogóle opisać.

Pamiętam moje miasteczko z lat dziecięcych. Czy było bardzo piękne? Nie wiem, może to tylko moje oczy dziecka widziały go ładnym i przyjaznym bo i życie było przyjemne i dostatnie. Teraz poczułam się obco. Na placu przed dworcem powitał mnie duży pomnik Bogdana Chmielnickiego. To chyba jest dobre miejsce dla niego i on tutaj się czuje doskonale. Przecież to tutaj walczył on przeciw Wiśniowieckiemu, a Kozactwo i awanturnicy byli jego sojusznikami.

Miasto Płoskirów nie mogło zostać przy starej nazwie, bo Polaków tu nie ma. Kamieniec Podolski na razie istnieje, może dlatego, że stoi na litej skale. Jest tam jeszcze wysoki turecki minaret na szczycie którego Polacy umieścili figurę Matki Boskiej. Są jeszcze ruiny baszt, o których tak pięknie pisał Henryk Sienkiewicz. Gdy tak dumałam pod postacią Chmielnickiego nadjechali moi krewni. Aż dziw, że ocaleli.

Rodzinnej wioski nie poznałam, zamiast białych chat w wiśniowych sadach zobaczyłam betonowe miasto bez zieleni, zimne, niegościnne i obce. Ale o dziwo moja chata stoi taka jak dawniej. Ząb czasu jej nie wyszczerbił. Mieszkają w niej dwie rosyjskie rodziny. Nie ma jedynie zabudowań gospodarskich. Stodołę rozebrałyśmy z babcią jeszcze w 1933 roku. Reszty dokonał czas i ludzie. Ulica nadal nazywa się Wiśniowa, chociaż nie zauważyłam na niej ani jednego drzewka owocowego.

Już w pierwszym dniu dowiedziałam się od odkryciu ogromnej zbiorowej mogiły. Podczas burzenia starych budynków w piwnicach dawnego NKWD odkopano cmentarzysko. Jak to się mogło stać, że cała okoliczna ludność oglądała ten zbiorowy grób. Piwnice w których od roku 1937 leżały zwłoki pomordowanych były szczelnie zabetonowane i pokryte smołą. Bez dostępu powietrza ludzkie ciała jeszcze nie były rozłożone.

Kiedy buldożer usunął piętro i zburzył piwnicę robotnicy ujrzeli stosy ciał. Bezmiar zbrodni odsłonięty został w całej swojej grozie. Służby bezpieczeństwa nie były na to przygotowane i już nie były w stanie ukryć tego przed ludźmi. Całe miasteczko zbiegło się, by zobaczyć tą wielką mogiłę. Niektórzy próbowali szukać bliskich. Po białej kaszmirowej chuście, rozpoznano znaną przodownicę pracy, która w roku 1936 lub 1937 została odznaczona Złotą Gwiazdą za zasługi. Po odbiór medalu jeździła osobiście, aż do Moskwy. Cóż z tego, ostatecznie znalazła się między swoimi uśmiercona strzałem w tył głowy.

Aby opanować sytuację milicja zamknęła ulicę, a ludzi rozpędzała pałkami i gazem łzawiącym. Duszący zapach gazu i odrażające wyziewy rozkładających się ciał mieszały się ze sobą. Milicja dopiero pod osłoną nocy wywiozła zwłoki w pole za miasto. W tym miejscu gdzie znajdowała się zbiorową mogiła wybudowano duży sklep „Uniwermag”. Byłam w tym sklepie, coś kupowałam, ale w pamięci ciągle miałam wspomnienie wymordowanych ludzi.

W gościnie byłam bardzo krótko. Wracałam do Polski z żalem i uczuciem wielkiej krzywdy nie tylko w odniesieniu do siebie, ale do całej społeczności polskiej, która już przestała istnieć.

Podobno każdy naród po wojnach, klęskach żywiołowych czy kataklizmach odradza się i zaczyna żyć od nowa. Ale tamtejsi Polacy już nigdy się nie odbudują. Nie ma dla nich miejsca na tamtej ziemi. Może w Kazachstanie, na Syberii czy w Azji Środkowej żyją Polacy, ale oni wolą wyrzec się swej narodowości i wiary katolickiej. Zbyt wiele wycierpieli za polskość i za religię.

Tak się złożyło, że po roku odwiedziłam stryjecznego brata w Kazachstanie. Wyjeżdżałam z domu w połowie maja. Wiosna tego roku była chłodna i deszczowa. Spodziewałam się, że na miejscu będzie jeszcze zimniej. Ale nie zgadłam. Jechałam pociągiem, żeby więcej zobaczyć. Podróż trwała cały tydzień. W miarę jak pociąg zbliżał się do celu stawało się coraz cieplej i cieplej. Gdy Dojeżdżałam do stacji Taincza co w przekładzie znaczy „jałowa krowa” było już tak gorąco, że pootwierane okna nie przynosiły ochłody. Suchy stepowy wiatr tworzył powietrzne trąby, które niosły chmury czarnego słonego pyłu.

Mój brat Leon Okiński czekał na mnie na stacji. Tylko ja opuszczałam pociąg, to ułatwiło nam poznanie się, bo myśmy się przecież w ogóle nie znali. Brat zamierzał rozpoznać mnie po fotografii, ale nie było to potrzebne. Zbliżała się wietrzna i ciemna noc. Ta noc wydawała się bardzo ponura, choć na niebie migotały gwiazdy. Do domu jechaliśmy bardzo długo. W czasie podróży widziałam na polach pracujących ludzi – Polaków i Niemców. Obywał się siew zbóż jarych. Światła samochodów i ciągników rozjaśniały ciemności. Ludzie pracowali na zmianę dzień i noc. Potrzebny był pośpiech, bo wiosna, jak w Polsce była spóźniona.

Droga bez osiedli ludzkich wydawała się pusta i monotonna. Późną nocą dotarliśmy do wsi Jasna Polana w której po dziś dzień mieszka mój brat. Jest to ta ziemia w której żyją ostatni Polacy ze wsi Greczany. Jest to północny Kazachstan, rejon Taincza, Kokczetawska Obłaść. Kiedy tam przebywałam nie było tak źle zwłaszcza, że Leon był dyrektorem dużego sowchozu. Innym ludziom również się powodziło. Wszyscy mieszkali w nowych schludnych domkach jednorodzinnych budowanych za Breżniewa. Możnaby pomyśleć, że Breżniew nie był złym człowiekiem. Czy ja tak myślałam?

Ziemia w Kazachstanie jest równie żyzna i czarna jak na Podolu, ale letnie upały i susza, a w zimie mrozy sięgające –40 C nie sprzyjają rolnictwu i nie rozpieszczają mieszkańców równiny. Bez przerwy wieje wiatr, a pył wciska się w najmniejsze szczeliny. We wsi są jeszcze ziemianki w których mieszkali zesłańcy z 1936 roku. Ci którzy przeżyli chętnie opowiadali o początkach życia na tym pustkowiu. Ponieważ przemierzyli ogromną odległość, dlatego dotarli na miejsce dopiero późną jesienią. Może to nawet nie było zamierzone.

Zesłańców spotkała bezkresna pustynia, wielki step pełen kurzu, mrozu i znowu śmierci. Wszędzie podąża za ludźmi nieubłagana śmierć. Szukali chociaż małego drzewka, znaku życia ale nie ujrzeli. Dopadała więc ich śmierć bezwzględna i zabierała najpierw dzieci i starszych, a później nie pogardziła nikim. Ci którzy przeżyli kopali pazurami czarną ziemię i budowali głębokie jamy w których byli trochę osłonięci od wiatru. Czekali na cud, który nie nadchodził. Wody również brakowało, ale ludzie wciąż się bronili. W odległości kilkunastu kilometrów od ziemianek młodzi chłopcy znaleźli błękitne jezioro. Nieprzytomni z radości biegli do obozu po naczynia. Każdy kto miał jeszcze siłę pobiegł do jeziora napić się wody, jak mówili przed śmiercią i wtedy nastąpiło najgorsze. Jezioro oszukało ich, bo woda w nim błękitna i bardzo czysta była... słona. Najpierw ludzie zawieźli ich na pustynię a teraz Bóg o nich zapomniał, a śmierć była nienasycona.

Co silniejsi i zdrowsi szukali ludzkich osiedli i w końcu udało się. Ktoś szczęśliwy znalazł osadę Kazachów; nawiązał się kontakt. Ludzie bardzo biedni pomagali biedniejszym od siebie. Powstał handel wymienny. Później okazało się, że oprócz Polaków byli tam również Niemcy, których wyrzucono z pociągu w innym miejscu. Zesłańcy zjednoczyli się i powstało osiedle Jasna Polana. Mężczyźni kopali ziemianki, a kobiety gotowały słoną wodę- produkowały sól, za którą dostawali pitną wodę i suchary. Taki był początek oswajania „cylinnych” ziem – odłogów.

W roku 1940 dołączyli do nich Polacy z zachodniej Ukrainy i Białorusi. Zesłańcy z tej wywózki nie mieli już tak źle, bo przybyli na gotowe. Później dołączyli do nich Tatarzy i Czeczeńcy. Ci pierwsi z trudem, ale jakoś przyzwyczaili się do tamtejszego klimatu i warunków życiowych. Czeczeńcy – dumny i hardy naród nie potrafili żyć na zesłaniu. Zresztą oni traktowani byli przez władze jak zdrajcy i kolaboranci. Podobno służyli w niemieckiej żandarmerii, jednak zginęło ich równie dużo jak Polaków.

Obok chrześcijańskiego cmentarza widziałam zbiorowe mogiły Czeczeńców. Przypuszczam, że ich również masowo rozstrzeliwano, ale o tym wstydliwie się przemilcza. Nawet mój brat niechętnie wracał do tych wspomnień.
W czasie mojej gościny życie płynęło tam normalnie jak wszędzie w ZSRR, może nawet lepiej. Jasna Polana szczyciła się tym, że mieszkańcy w czynie społecznym wybudowali kotłownię do centralnego ogrzewania. Zimą każdy po kolei tam pracował, by w mieszkaniach było ciepło pomimo mrozów. Wieś miała również swoją piekarnię, fryzjera i szkołę. Przyznam się, że nawet mi się u nich podobało. Jedynie wszechobecne pustkowie i ogromne odległości między osiedlami były uciążliwe.

Opuszczałam tą ziemię z pewną radością. Wiedziałam, że nigdy tam nie wrócę, tak samo zresztą jak do Płoskirowa. Tęsknota za ojczyzną przestawała być bolesna. A jednak mimo wszystko nieproszone łzy napływały do oczu. Nie płakałam z powodu utraconego kraju, przegranego dzieciństwa i młodości, płakałam nad losem Polaków, którzy ginęli albo wyrzekali się samych siebie. Płakałam z powodu obojętności świata, który nie chciał widzieć cierpienia całych narodów. Przez łzy widziałam brzozowe lasy, mokradła zostawały w tyle.

Mijaliśmy Brześć, za chwilę będę w Polsce. Ciepły zachodni wiatr muskał moje gorące skronie i zapłakane oczy. Ja wróciłam, ale oni muszą tam zostać. Dla nich wszystko jest zamknięte.

Autorka Kim jestem? Polką, ur. 1921 r., żyjącą do 1945 r. na terenie ZSRR. Przeżyłam głód, czystki, zesłania, II wojnę i PRL. Teraz chcę o tym opowiedzieć, bo pamięć jest najważniejsza. Elektroniczną wersję pamiętnika prowadzi mój wnuk. Wszystkie zapiski pamiętnika zrobione zostały ręcznie, w szkolnych zeszytach. On je przepisuje. Redaktor Całość strony redaguje ja, od autorki pochodzi jeno tekst. Wspomnienia będę umieszczał w częściach co dwa dni, czasami może codziennie. Księga pierwsza ma ok. 100 stron A4, więc jest co dzielić. Jeżeli ktoś ma jakieś pytania do Zofii Pawłowskiej to proszę śmiało pytać, postaram się uzyskać na nie odpowiedź. Aktualny kontakt e-mail (wnuk): jediloop@tlen.pl Spis treści: - Wstęp - 1.1 - Piękne Podole i komunizm - 1.2 - Arużje jest? - pierwsze tortury - 2.1 - Rozkułaczanie - 2.2 - Zabili konie - 3.1 - Pani nie przyszła na lekcje - 3.2 - Msza pożegnalna - 3.3 - Rabunek do ostatniego ziarnka - 3.4 - Kot przy zamkniętej komórce - 4.1 - Ojciec ucieka - 4.2 - Rok 1933 - 4.3 - Głód - 4.4 - Śmierć (i życie) w mieście - 5.1 - Pora żniw - 5.2 - Orszak pogrzebowy - 5.3 - Dlaczego ocalałam? - 5.4 - Ojciec wraca - 6.1 - Błogosławieństwo pracy - 6.2 - Portret Pawlika Morozowa - 7.1 - Zepchani do bydlęcych wagonów - 7.2 - Ognisko w cerkwii - 7.3 - Nowy "dom" - 7.4 - Szukając szkoły - 7.5 - Nowa zabawka - 8.1 - Wiosenna odwilż - 8.2 - Kolejna ucieczka - 8.3 - Mijając wymarłe wsie - 8.4 - Pociągiem do Połtawy - 9.1 - Machina terroru - 9.2 - Duch pod oknem - 9.3 - Umrzeć aby życ - 10.1 - Znowu chce się żyć! - 10.2 - Wrzesień 1939 roku - 10.3 - Niewłaściwa narodowość - 11.1 - Bombowce nad miastem - 11.2 - Pakunki z chlebem - 11.3 - W niemieckiej niewoli - 11.4 - Na rodzinnej ziemi - 12.1 - Śmierć z honorem - 12.2 - Wracają "swoi", a z nimi strach - 12.3 - "Dobrowolne" zesłania - 12.4 - Pociąg z polskim wojskiem - 12.5 - W wojsku "polskim" - 13.1 - Końce i początki - 13.2 - Powroty - Epilog ... - Stare zdjęcia ... - Interludium

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura