Grzegorz Wszołek - gw1990 Grzegorz Wszołek - gw1990
1305
BLOG

Wyłudzacze na zbiórkach. To przez nich rośnie nieufność do akcji charytatywnych

Grzegorz Wszołek - gw1990 Grzegorz Wszołek - gw1990 Charytatywność Obserwuj temat Obserwuj notkę 17

Były asystent społeczny Małgorzaty Kidawy-Błońskiej udawał chorego na nowotwór, by zebrać kilkaset tysięcy złotych na zrzutkach. Gdy internauci odkryli prawdę, Krzysztof Malinowski – aktywny na Twitterze krytyk „pisowskiej ciemnoty” i „bolszewickich metod” w polityce – ograniczył dostępność do swojego konta na Twitterze i przyznał się do oszustwa. Przez takich jak on trudno zaufać w szczere intencje prowadzących zbiórki dla potrzebujących.

45-latek jest aktywnym w sieci zwolennikiem Koalicji Obywatelskiej. Już z profilu na Twitterze bije w oczy prześmiewcze zdjęcie Andrzeja Dudy z wielkim napisem „Wypad!”. Nic dziwnego zatem, że od kilku miesięcy pracował na rzecz Małgorzaty Kidawy-Błońskiej – Krzysztof Malinowski został jej społecznym asystentem. Zarówno była kandydatka KO na urząd prezydenta, jak i posłanka Izabela Leszczyna pomagały w dobrej wierze rozpropagować jego wołania o pomoc.

Oto jego apel (pisownia oryginalna): „Właściwie od dziecka choruję na różne choroby, z którymi radziłem sobie sam. Tym razem nie jestem w stanie tego robić. Nigdy nie prosiłem nikogo o pomoc i teraz też nie chciałem, ale po długich prośbach bliskich mi osób postanowiłem to zrobić głównie dla nich no i zawalczyć jeszcze raz o siebie. Potrzebuję polecieć do USA na eksperymentalną terapię, która jest dla mnie ostatnią szansą. Wyczerpałem już wszelkie możliwości leczenia białaczki, która mnie zabija. Chemioterapia, ani transfuzja krwi nie pomogły. Koszt terapii opłaca mi strona brytyjska, ale pobyt muszę sfinansować sam. Potrzebna kwota to 6500 funtów (około 30000 PLN) Z góry dziękuję za każdą pomoc. Krzysztof” (tekst został już usunięty).

Wszystko było kłamstwem

Malinowski pokazywał zdjęcia z pobytu rzekomo w szpitalach zagranicznych. – Krzysztof jest prawdziwym fighterem. Swoją wolą walki mógłby obdarować wielu ludzi. Dziś potrzebuje naszego wsparcia w walce z chorobą. Pomóżmy! – zachęcała Kidawa-Błońska. W ostatnich tygodniach część komentatorów, w tym Marta Witecka, ciocia chorego na nowotwór synka „Pana Torpedy”, czyli Natana, zauważyła, że coś jest nie tak.

Po pierwsze, kolejne terapie asystenta posłanki przynosiły zadziwiające, natychmiastowe rezultaty, podczas gdy chemioterapie są bolesnym i namacalnym fizycznie doświadczeniem. Znakiem rozpoznawczym osób cierpiących na raka jest łysina, włosy wypadają nie tylko z głowy, ale również z innych części ciała. Na zdjęciu ze szpitalnego łóżka Malinowski sfotografował się w ewidentnie przyciętych… brwiach. Gdy jego zbiórki zaczęły cieszyć się ogromnym wsparciem zwolenników opozycji, u niektórych zaświeciła się czerwona lampka i zaczęły narastać wątpliwości. Prosili więc o karty pokładowe z podróży do zagranicznych szpitali.

Malinowskiemu osuwał się grunt pod nogami: stanem zdrowia lawiranta zainteresowała się internautka Marzena, która skomentowała zdjęcie „chorego” z wynikami badań, przeprowadzonych teoretycznie w Columbus. „Wkradło się chyba jakieś nieporozumienie, na pewno jesteś w Columbus przy 2040 10th Avenue? Wczoraj moja znajoma rozmawiała z Shannon Durham z CDC, niestety nie mogła Cię znaleźć w systemie, nie ma u nich na badaniach Krzysztofa Malinowskiego. Sprawdzały też w CDC Northside” – zasiała wątpliwość.

Później było jeszcze gorzej – na dokumencie z tomografu zbierającego pieniądze na „leczenie” widniał John Pollock jako lekarz prowadzący. Grupa twitterowych „śledczych” sprawdziła, czy ktoś taki w ogóle istnieje, i ku własnemu zdumieniu odkryła: nikt o takich personaliach nie pracuje na oddziałach onkologicznych w Stanach Zjednoczonych! Na dodatek okazało się, że fotografia ze szpitalnego łóżka na „zrzutce” jest nieudolnie sklejona komputerowo i Malinowski wpadł jak śliwka w kompot.

Odezwali się do niego bliscy chorych na raka, którzy nieraz udzielali pomocy krętaczowi. „Posłuchaj, Krzysztofie Malinowski, dzisiaj swoją pięcioletnią walkę z rakiem przegrał mój dzielny mąż. Wiesz, że był chory, bo opowiadałeś mi przez telefon, jak bardzo ty też cierpisz. Nie cierpiałeś, nie wiedziałeś nawet, o czym mówisz. I niech cię szlag jasny trafi, człowieku” – napisała jedna z oburzonych użytkowniczek Twittera.

Zdarzało się, że oprócz wpłat na „leczenie”, przejęci losem Malinowskiego przywozili mu rzeczy codziennego użytku lub jedzenie. W taki sposób żył kilka miesięcy na cudzy rachunek. Po wybuchu afery w sieci oszust przeprosił wszystkich, zasłaniając się chorobą psychiatryczną i brakiem środków pieniężnych potrzebnych do codziennej egzystencji. I znowu – wywarł wrażenie, jakoby zmagający się ze schorzeniami psychicznymi byli złodziejami, dlatego należy raczej zachować ogromny dystans wobec tłumaczeń Malinowskiego. Teraz czeka go konfrontacja z prokuratorem w związku z oszustwem.

Ani seicento, ani kasy

Zatroskany o losy polskiej demokracji cwaniaczek, żerujący na naiwności polityków i wyborców, to niejedyny przykład skutecznego osłabiania społecznego wizerunku zbiórek na cele charytatywne. Dość wspomnieć o Michale S. – mężczyzna kilka lat temu zbierał pieniądze, posługując się wizerunkiem chorego Antosia. Rozgłaszał, że potrzebuje ogromnych środków na walkę z siatkówczakiem u dziecka, „bojącego się ciemności”. Do niezwykle popularnej akcji dołączyło ponad 5,5 tys. osób, a 100 tys. zł wpłacili na aukcji Robert i Anna Lewandowscy. Dzięki nagłośnieniu zbiórki złodziej oszukał „pomagaczy” na kwotę ponad pół mln zł. W ekspresowym procesie, trwającym zaledwie trzy miesiące, 24-letni wówczas kłamca został skazany na 6 lat więzienia.

Z kolei organizator zbiórki na nowe Seicento dla uczestnika wypadku z kolumną aut przewożących Beatę Szydło w Oświęcimiu zebrał aż 150 tys. zł. Pieniądze jednak przepadły, bo Rafał B. wydał je na cele prywatne. Podejrzewany o doprowadzenie do kolizji nie zobaczył więc ani kasy, ani samochodu, wartego 100 razy mniej niż wpłacono.

Nie trzeba dodawać, iż na rzecz Sebastiana Kościelnika zrzucali się wyborcy opozycji wyłącznie w akcji sprzeciwu wobec polityki rządu byłej premier. Rafał B. pokazał im jednak figę z makiem. „Organizator zbiórki pieniądze rozdysponował wraz z żoną na własne cele. Prokuratura podkreślała, że działanie to z punktu widzenia moralnego ocenia zdecydowanie negatywnie, ale nie jest to przestępstwo” –oświadczyła prokuratura.

Lewica też goli frajerów

Ze zbiórek żyją też lewicowi aktywiści. Hanna Zagulska, młoda sympatyczka Lewicy, prosiła o pieniądze na komputer. Z jej internetowej twórczości wynika, że młodym ludziom ciężko znaleźć w Polsce dobrze płatną pracę. Może i jest to w jakiejś części prawda, bo na dostatnie życie i gadżety Apple’a trzeba zarobić ciężką harówką i wykorzystaniem talentu. Zagulska uzbierała na sprzęt, tłumaczyła też, że za resztę opłaci ratę kredytu na mieszkanie. Jednak przyznała przy okazji, że miała do dyspozycji całkiem sprawny komputer, a dzięki zbiórce kupiła sobie kolejny. Poza organizowaniem zbiórek Zagulska i jej partner Jaś Kapela (żądający tantiem za udzielanie wywiadów, w których się wygłupia) zajmują się walką o prawa kobiet, tolerancję i przeciwstawiają się „kulturze gwałtu”. Oczywiście nie za darmo.

Bart Staszewski wpadł na pomysł, by ze zbiórek pokryć wszystkie procesy z gminami o wprowadzające w błąd oznaczenia miejscowości „Strefa wolna od LGBT”. Jak to bywa z lewicową wrażliwością, jeszcze się tym wszem i wobec pochwalił, zamiast pójść do uczciwej pracy i zarobić. Pojęcie odwagi cywilnej Staszewskiemu jest zwyczajnie obce.

O czym świadczą wszystkie te tak drastycznie różne przykłady? Niestety, łatwo zdezawuować coś naprawdę społecznie potrzebnego, takiego jak zbiórki. Wśród nas żyje wiele chorych dzieci, kombatantów, samotnych matek, wielodzietnych rodzin na granicy ubóstwa. To im powinniśmy okazywać wsparcie. Krętacze, niejednokrotnie o politycznych ambicjach, sprawiają, że coraz trudniej jest ufać w prawdziwość celi zbiórek charytatywnych.

Z kolei działacze lewicowi robią wszystko, by odwrócić uwagę właśnie od tych, których interesy powinni reprezentować. Jasne, każdy niech wpłaca, na co sobie życzy. Czy jednak większa korzyść z punktu widzenia ogółu płynie z wpłaty na operację ciężko chorego dziecka, czy na nowy laptop dla Zagulskiej albo prawnika dla Staszewskiego? Dlaczego wciąż tak wielu daje się nabierać? 

Tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej"

Wszystkie zamieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą. Grzegorz Wszołek Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo