Xylomena Xylomena
97
BLOG

Wybić pasożyty, czy - nie?

Xylomena Xylomena Rozmaitości Obserwuj notkę 3

Nie chodzi o komplikowanie sobie życia, ale już nie raz się przekonałam, że proste decyzje istnieją tylko o tyle, o ile się w nie nie zagłębić. Jak z takimi pasożytami na przykład. Na oko oczywista oczywistość (niejako z nazwy przesądzona), że szkodniki, więc bez nich powinno być lepiej, ale dopóki coś nie wypróbowane, to całą radę, czy też wybór własny w takiej materii można jedynie wyteoretyzować. A wówczas wiele z oczywistości potrafi dojść do rozmycia lub nawet stanąć w przeciwnym świetle.
Czy pasożyt i człowiek nie mają wspólnego interesu w tym, żeby utrzymywać ciało przy życiu? Poniekąd całkiem wspólny, więc może więcej sensu tkwi w połączeniu sił, a przynajmniej zezwoleniu pasożytom na działalność, której zakresu człowiek ani wywołać, ani sprawdzić za wiele nie potrafi, w czym szkoda, w czym pożytek? Bo jeśli taki robal wyżera nadwyżki pokarmowe nie od parady, ale w celach ratunkowych przed metabolizowaniem ich przez organizm człowieka, to każde pozbycie się takiego potworka nie w czas mogłoby przynieść skutek odwrotny od zamierzonego i nadwątlić zdrowie, zamiast je wzmocnić. Jeszcze gdyby być pewnym, że wraz zaprzestaniem podaży jakiejś żywności nieadekwatnej do potrzeb pasożyty giną bez podejmowania szczególnych działań w tym kierunku, to wybór byłby prosty, co nimi robić – że nic. W ogóle nie interesować. Nie nimi, tylko jak nie truć samego siebie, żeby stać się im nietykalnym.
Jeśli jednak parcie pasożytów do przeżycia przypomina ludzkie i dążą one do omijania wszelkich determinizmów i swoich ograniczeń na oślep, włącznie ze zniszczeniem żywiciela, to bez wytoczenia im wojny, człowiek szans na zdrowie w ich towarzystwie nie ma.
A samo zdrowie -  ilu ludzi może powiedzieć, że nie jest to dla nich stan teoretyczny, z którym łączą swoje takie, czy inne nadzieje (głównie długie życie), a  nie coś znanego, co do skutku, obieranego za cel świadomie? Co zrobiliby ludzie z takim celem, jak zdrowie, gdyby ich zacząć uczyć, że ono nie ma nic wspólnego z długim życiem, tylko dokładnie przeciwnie, że ludzki organizm wstrzymuje wówczas tchnienie lub pobór powietrza i robi „dziękuję za występy”? Że nie ma czegoś takiego jak możliwość wyliczenia długości życia człowieka w oparciu o stan zdrowia i nikt nie zna dnia, ani godziny. Bo dlaczego właściwie w ludzkiej świadomości fakt istnienia śmierci z choroby (takie jej tropienie) przekreśla możliwość śmierci w zdrowiu, czy wręcz z powodu zdrowia? Nie mówiąc o tym, że każda możliwość zabicia człowieka zdrowego z jednakowym powodzeniem, jak chorego powinna sprzyjać odstępowaniu od porządkowania w tym zakresie, od prób liczenia żywotności organizmu w oparciu o zasoby chorób lub ich brak.
Zamiast tego zdrowiu przypisuje się nie tylko żywotność, ale także rozrodczość, wydajność pracy, łatwość współżycia społecznego, obieranie pożądanych celów życiowych; no cały pakiet dobra i tylko dobra, aż po wartościowanie życia jednego człowieka nad drugim. Warto też zwrócić uwagę do jak ogromnej rangi urasta w takim pryzmacie rola kogoś, kto umie leczyć w sensie wyzwalania z chorób. Choć jasne, że przy różnorodnych rodzajach śmierci upór przy rozgryzaniu jednego jedynego w ogóle nie powala sensownością. Trąci raczej obsesją . Zbiorową. Wobec której hipochondryk to tylko jakiś przejaw wzorowego ucznia danej nauki nękanego przez własnych nauczycieli.
Im więcej teorii, zamiast doświadczenia, tym więcej życzeniowych połączeń i warunkowań, a w najlepszym przypadku zawierzeń, że czyjeś doświadczenie jest podzielne, czy podlegające ekstrapolacji  i mnie też dotyczy. Na tej zasadzie, co wskazano za przyczynę śmierci u kogoś tam, to ominięcie tego powinno zagwarantować mi życie. Dopiero, kiedy gwarancje śmierci zawodzą ludzie tracą na zdolności wzajemnego pouczania się, czego dla owej przeżywalności unikać. A do paradoksu urasta odkrycie, że nic nie pociąga tak pewnej śmierci jak świętość. Świętego zaraz ktoś się rwie zabijać, bo nie wiedzieć czemu wszystkim przeszkadza i psuje dobre samopoczucie. I co wówczas jest kluczem do życia? Grzech? Czy do tego należałoby sprowadzić sens życia, żeby przypadkiem nie omijać grzeszności dla zagwarantowania sobie żywotności? To jak wiele takie życie różniłoby się od pasożytniczego, nad które człowiek chciałby wynosić własne?
Oczywiście nie twierdzę, że do takich wniosków należy dojść, a tylko, że to, co zakryte przed człowiekiem, bywa takim nie bez powodu, a sztukowanie tych tajemnic na miarę ludzkiej dedukcji, rzadko prowadzi do trafnych rozwiązań z powodu zbyt wielkich żądz targających człowiekiem, wśród których żądza przeżycia jest jedną z najbardziej zakłócających jasność jego myślenia. 

Xylomena
O mnie Xylomena

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości