Wszyscy mieszkańcy miast widzieli to nie raz. Samochód zatrzymuje się przed pasami, żeby przepuścić przechodnia. Kierowca drugiego samochodu, jadącego sąsiednim pasem jezdni, przejeżdża nie zwalniając nawet, bo przecież nikogo nie ma przed sobą. Widzieliście to, prawda? Może nawet dzisiaj. To częste wykroczenie i zapewne wielu ludzi nie zauważa w nim nic specjalnie złego – dopóki przechodzień nie „wystaje” zza drugiego samochodu, nic nikomu się nie dzieje, a i potem da się wyhamować, wyminąć, albo pieszy się rozsądnie cofnie.
Wskutek takiego myślenia – „przecież się uda, jak zawsze”, zginęła moja Babcia. Przechodziła na pasach, jak codziennie to robiła od 50 lat, idąc do sklepu po zakupy.
Umierała przez trzy dni. Przeżyła obie wojny światowe, wszystkie walki o Wilno, okupację litewską, sowiecką, niemiecką. Zabił ją bezmyślny kierowca, któremu dotąd się udawało.
Do niedawna sprawa wydawała mi się jasna – odpowiedzialność ponosi ten, który miał obowiązek zatrzymać samochód. Nie pomyślałbym jeszcze parę miesięcy temu, że można w to wątpić. Ale czytam. Czytam gazety, czytam wiadomości i dyskusje w Internecie. I moja pewność, że mam rację, maleje z każdym dniem.
Bo wielu ludzi może uznać, że wina leży po stronie Babci. „Po co się pchała do tego sklepu? 94 lata i po zakupy chodzi? Wnuk powinien pójść!” – taki oto argument ze strony ludzi pełnych współczucia mógłby paść, gdyby ktoś o tym napisał w ogólnopolskich mediach. Niby racja – codzienny marsz do sklepu, a potem 5 pięter po schodach – w tym wieku mogłaby się oszczędzać – winny, a przynajmniej współwinny okazuje się mój kuzyn. On by na pewno najpierw wyjrzał zza samochodu, a potem dopiero kontynuował przechodzenie przez jezdnię. Babcia, nie da się ukryć, pierwsze 40 lat życia spędziła na wsi, nieobyta z ruchem miejskim, więc nawet późniejszych 50 jej nie nauczyło refleksu na jezdni.
Inni, znający i lubiący zabójcę (jeśli jeszcze wolno mi go tak nazywać) mogą powiedzieć, że to się zdarza każdemu – zagapić się, nie pomyśleć – człowiek się spieszy, a tyle pasów po drodze. I tu się zgodzę – sam pisałem o tym w pierwszym zdaniu – mogło się zdarzyć komuś innemu, bo któż jest bez winy. Tylko pech spowodował, że zrobił to NN, a nie ja.
Poza wszystkim – kierowca przedtem nikogo nie przejechał, a jest człowiekiem młodym, sympatycznym, rokującym. Opinię z zakładu pracy i miejsca zamieszkania ma dobrą.
Ludzie ze skłonnością do filozofii zauważą, że Babcia swoje lata miała i pewnie długo by nie pożyła. I to prawda – dziś miałaby 105 lat, a kto dożywa takiego wieku? Nic mnie nie uprawnia do zakładania, że żyłaby nadal. A przed kierowcą całe niemal życie. Czy można rujnować to życie z powodu jakiejś dawno, bo 10 lat temu zmarłej staruszki? To jest to katolickie przebaczanie?
Liczne, bardzo liczne są jeszcze argumenty – można wywlec to, że Babcia miała na imię Jadwiga, więc „Baba Jaga”, że mówiła z wileńska – „nie znała polskiego”, ogólnie mówiąc – świat niewiele stracił. Oczywiście wszyscy bolejemy nad śmiercią człowieka jako człowieka, ale… Tych „ale” jest dużo i różnej wagi, miary i jakości.
Co ja, człowiek o naturze raczej dobrotliwej, mam zrobić? Powiedzieć – „Było, minęło, Babci nikt do życia nie przywróci, a żyć z ludźmi trzeba”? Może tak. Ale zrobię inaczej – wszystkim tym ludziom, których nazwałem współczującymi, znającymi zabójcę, i skłonnymi do filozofowania chciałem przypomnieć, że moja Babcia umierała w cierpieniach, że drugi raz w życiu widziałem wtedy, jak mój Ojciec płakał, że ludzka śmierć spowodowana przez cudzą głupotę i zaniedbanie woła o pomstę do nieba. Mogę wybaczyć, jeśli ów kierowca mnie o to poprosi (a nie zrobił tego), ale nie mogę zapomnieć.
I mam do wymienionych wielką prośbę – niech nie mówią mi, co wolno mi czuć i jak się elegancko zachować, kiedy giną moi bliscy. Niechaj zachowają te rady na własny użytek, jeśli potrafią. Mogą mnie nazwać człowiekiem pełnym agresji, chorym z nienawiści, czy co tam mają w swoim repertuarze. Niech ogłoszą, że to ja jestem winien, bo prawdziwą winą nie jest zabójstwo, tylko domaganie się sprawiedliwości i prawdy. Nie dbam o to, co nie znaczy, że oni mnie nie obchodzą - chciałbym, żeby kiedyś obejrzeli swoje sumienia i zaczęli je delikatnie oskrobywać z warstwy ochronnej, którą na nich mają.
Inne tematy w dziale Rozmaitości