Urodził się w historycznej stolicy Polski.
W czasie II Wojny Światowej niewiele brakowało, aby został rozstrzelany przez hitlerowców.
Generał odznaczony licznymi orderami za zasługi wojskowe, ceniony członek rządzącej partii.
Wzorowy mąż i ojciec.
Ceniony przez współobywateli – został wybrany ich reprezentantem.
Pomimo wielu prób osądzenia za przypisywane mu zbrodnie, nigdy nie został skazany w żadnym kraju (wyłączając sąd SS, o którym napisałem w drugim zdaniu) – ojczysty sąd, przed którym stanął, z braku dowodów musiał go uznać za niewinnego.
Pobierał od państwa generalską emeryturę.
W swojej rezydencji doczekał późnej starości.
Heinz Reinefarth.
Nikt nie skandował pod jego oknami, nikt nie przynosił 1 sierpnia zdjęć jego ofiar. Jak niedawno można było przeczytać, to dlatego, że Europa jest cywilizowana i nie można deptać godności starego człowieka, który, choć był kiedyś wrogiem demokracji, to… i tak dalej
Ktoś zaprotestuje, kiedy nazwę Reinefartha „katem Woli”? Jeśli tak, wcale się nie zdziwię. Już nie.
Inne tematy w dziale Rozmaitości