Aż do czasu ułaskawienia Mariusza Kamińskiego w doktrynie królowała opinia, ze ową wyłączną prerogatywę głowy państwa należy postrzegać jako, znany w innych systemach prawnych - akt abolicji indywidualnej. Przypomnę choćby, że w podobnej formie funkcjonuje ona w Niemczech, czy Stanach Zjednoczonych. W myśl tak pojmowanej prezydent Gerald Ford ułaskawił, oskarżonego w aferze Watergate, Rycharda Nixona.
Skoro zatem ustrojodawca nie zaznaczył expressis verbis, jak to miało miejsce we wcześniejszych konstytucjach, że łaska przysługuje prezydentowi jedynie wobec osób prawomocnie skazanych, to oznacza, że zakres jej stosowania nie jest ograniczony zakończeniem postępowania sądowego.
Pogląd ten zdawała się podzielać większość znawców przedmiotu, praktyków oraz teoretyków. Ze wszystkich ośrodków akademickich. Zarówno wybitnych konstytucjonalistów, jak i karnistów. Że wspomnę tylko o takich znakomitościach, jak panowie profesorowie: Waltoś, Garlicki, Gardocki, Grzegorczyk, Kruszyński, Sarnecki, Tylman, Witkowski, czy Banaszak.
Istotę tego postrzegania przedstawił (bynajmniej nie krytycznie) pan dr hab. R. Piotrowski w pracy opublikowanej w 2006 roku na lamach pisma Studia Iuridica.
"Nie można ograniczać kompetencji Prezydenta określonych w ustawie zasadniczej na podstawie kodeksu postępowania karnego, który nie reguluje sposobu postępowania głowy państwa stosującej prawo łaski, Prezydent nie sprawuje wymiaru sprawiedliwości, podejmując decyzję ułaskawieniową…
Kodeks postępowania karnego normuje jedynie procedurę ułaskawieniową przed sądami i Prokuratorem Generalnym, a przepisy w ogóle nie dotyczą postępowania przed organem upoważnionym do stosowania prawa łaski.
Dlatego Prezydent może skorzystać z prawa łaski bez wykorzystania tej procedury. Nie budzi wątpliwości, że Prezydent może zastosować łaskę w ogóle z pominięciem trybu przewidzianego w k.p.k. Żaden przepis ustawy zasadniczej nie wyklucza ułaskawienia przed prawomocnym skazaniem."
Dzisiaj, wielu spośród hołdujących temu poglądowi pochowało głowy w piasek, albo mataczy. Względnie, niczym pan prof. Lech Gardocki uprzejmie prosi o niepowoływanie się na jego opinię. Albowiem mimo, że powyższą interpretację podał i zgodził się z nią w swoim podręczniku, to kierował ją wyłącznie do studentów prawa. W celach dydaktycznych…
Doprawdy niespotykana to dydaktyka.
No, ale to już modus operandi znany od lat. Może więc i czasy się zmieniają, jednak nie aż tak, jak byśmy chcieli...