Kolejne wyniki sprzedaży ogólnopolskich dzienników potwierdzają trwałą tendencję – sprzedaż „Dziennika” zwanego popularnie niebieskim spada. Po raz pierwszy sprzedaż spadła poniżej minimalnego progu 100 tys egzemplarzy. Jak mówi stare przysłowie – za głupotę trzeba płacić.
Niebieski „Dziennik” był kolejną (po „Nowym Świecie” i „Życiu”) szansą na dziennika o opcji centroprawicowej i alternatywę dla monopolu „Gazety Wyborczej”. W stosunku do prób wcześniejszych zdecydowanie najpoważniejszą. Spora część kierownictwa dziennika miała za sobą przeszłość w mediach usiłujących złamać monopol lewicowo-liberalny. A potężny kapitał i sukces „Faktu” dawały nadzieję większą niż wcześniej. „GW” po ciosie w wiarygodność po aferze Rywina nie mogła przeboleć utraty lidera dzienników w RP – dla pocieszenia pisali co jakiś czas, że „Fakt” to niepoważny tabloid.
„Dziennik” początkowo wchodził w spory z „Gazetą Wyborczą”, głównie przy użyciu znakomitego pióra Macieja Rybińskiego. Generalnie jednak zgodnie z dewizą redaktora naczelnego Roberta Krasowskiego „za nami nie stoi żaden pałac” nowe pismo starało się zachować dystans do rzeczywistości politycznej. Najczęściej deklarowali się jako sieroty po PO-PiS-ie. „Dziennik” miał świetny start znacznie przewyższając zakładane 100-150 tys sprzedaży.
„Dziennik” walczył z „Gazetą Wyborczą” na polu ceny i gadżetów. Niestety, od początku miał problemy z walką poprzez inną treść. Po wyborach samorządowych „Dziennik” stopniowo szedł w lewo a sprzedaż spadała. Wśród komentatorów coraz większą rolę zaczęli odgrywać lewicowo-liberalni dziennikarze z TVN czy TVN24. Mimo deklaracji o byciu poważnym pismem opiniotwórczym „Dziennik” zaczął celować w sensacjach (często niepotwierdzonych) w stylu okrągłego stołu na Białorusi z udziałem Lecha Wałęsy. Mimo takich planów nie powołano redakcji regionalnych ograniczając sobie pole oddziaływania.
Zwrot polityczny „Dziennika” i coraz częstsze ataki na PiS zapewne miały służyć przyciągnięciu lewicowo-liberalnej inteligencji a zwłaszcza „młodych wykształconych” co to mieli zadecydować o zwycięstwie PO. Niestety, zwolennicy PO woleli pozostać przy „Wyborczej”. Konkurencja wśród mediów lewicowo-liberalnych jest duża, a nie ma żadnego szczególnego powodu aby akurat „Dziennik” wyróżniał się tutaj czymś szczególnym. Sensacyjne prowokacje w rodzaju publikacji tendencyjnie dobranych fragmentów rozmowy prezydenta Lecha Kaczyńskiego z ministrem Radosławem Sikorskim czy plotki o rzekomej możliwości nabycia raportu komisji likwidacyjnej WSI nie pomogły.
Czytelnicy o sympatiach centroprawicowych poczuli się zdradzeni i przerzucili się na „Rzeczpospolitą” i „Nasz dziennik”. Wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego o przekształceniu „Dziennika” w „biuletyn pewnej partii” okazały się mieć pewną moc marketingową. Z pewnością grupa osób czytających dziennik z powodów tradycyjnych czyli treści (w tym komentarzy i wywiadów) nie jest najliczniejsza ale najbardziej wierna i w największym stopniu zainteresowana lansowaniem danego tytułu wśród znajomych. Płytka publicystyka w stylu artykułu Roberta Krasowskiego o konserwatyzmie ciepłej wody w kranach raczej śmieszyła niż przyciągała.
Jeśli chodzi o serwisy ogłoszeniowe „Dziennik” dopiero rozpoczął walkę z marketingowcami „Gazety Wyborczej”. Tu jednak potrzebne byłyby całe lata żmudnej i efektywnej pracy, wydania lokalne ściągające tańsze ogłoszenia, sieć biur ogłoszeń. „Dziennik” deklaruje sukces – najszybciej rośnie liczba prenumeratorów i wynosi 19 tys. Z kolei „GW” zwraca uwagę, że aż 38 tys sprzedanych egzemplarzy „Dziennika” rozprowadzano za pośrednictwem kolei, linii lotniczych czy hoteli. Czyli na wolnym rynku sprzedaje się bardzo niewiele.
Przy obecnym tempie spadku czytelnictwa za dwa miesiące „Dziennik” wyprzedzi „Nasz Dziennik” a za kolejny miesiąc „Gazeta Polska”. A nikt nawet nie zauważy, że „Gazeta Wyborcza” ponownie ma najgorszy wynik sprzedaży w historii (381 tys) – tak źle nie było od sierpnia 2006 r. a i wtedy było troszkę lepiej. Akcje „Agory” zapewne znowu pójdą w górę.
Inne tematy w dziale Polityka