jacek syn alfreda jacek syn alfreda
396
BLOG

Najdziwniejsze zdarzenie w moim życiu, czyli że oni czasami naprawdę wracają

jacek syn alfreda jacek syn alfreda Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 13
Artura poznałem, kiedy jak zwykle byłem na spacerze z moim psem. Od siedmiu lat mam owczarka niemieckiego, nazwałem go Bohun. Idę sobie z moim pieskiem i widzę wysokiego faceta z owczarkiem na smyczy, idącego w moim kierunku. Mam w pobliżu promenadę z płynącym potokiem i dużą łąką. Psy zaczęły warczeć na siebie, taka ich natura,ale  kazałem mojemu Bohunowi siadać, trzy lata chodziłem z nim do psiej szkoły, piesek słucha. Gość z psem, jak już podszedł, zaproponował, byśmy spuścili ta nasze zwierzaki ze smyczy, niech się pobawią. Bałem się, że się pogryzą. Ale postanowiłem zaufać Bohunowi – dobra decyzja, bo psy zaczęły się ganiać po łące i bezkrwawo walczyć z sobą, widać było, że sprawia im to wielką frajdę. Niezobowiązująco umówiłem się z facetem na jutro o tej samej porze, czyli mniej więcej na 21.00 wieczór. I tak zaczęła się nasza przyjaźń. Artur był człowiekiem szorstkim i trudnym, był kiedyś kierowcą tirów, ale cierpiał na jakąś dziwną chorobę, stale go bardzo bolała głowa, żadne leki nie pomagały. Przez to był na rencie inwalidzkiej. W miarę pogłębiania się naszej przyjaźni, zaczął się otwierać – mówił mi, że przez ten ból głowy cały czas jest w złym humorze i krzywdzi bardzo swoją żonę i syna. Z tego co mówił, wynikało, że bardzo ich kocha i że bardzo jest dumny ze swojego syna, który akurat dostał pracę w pobliskim markecie budowlanym jako jakiś manager działu.
Tak więc spotykaliśmy się często, a Bohunek z Fargusem, bo tak nazywał się jego owczarek, hulai sobie po łące.
Pewnego dnia pojechliśmy z żoną moją, Asią, na urodziny przyjaciółki naszej dobrej Grażyny. Ja tam trochę wypiłem, ale nie aż tak bardzo, żeby być pijany. Wróciliśmy do domu około jedenastej w nocy, ja stwierdziłem, że piesek był zamknięty w domu 5 godzin i że muszę z nim jeszcze wyjść. A był to luty, jakieś 15 stopni mrozu, śnieg i chodniki skute lodem, ślizgawka po prostu. Poszedłem więc z tym psem nad rzekę, tam gdzie zwykle. Tego, co opowiem za chwilę, nie pamiętam, znam tylko z relacji innych. Pośliznąłem się na tym lodzie, przewróciłem się, walnąłem tyłem głowy o ziemię i zamkęła sie nademną ciemność.
Mimo późnej pory, na szczęście ktoś mnie zauważył i zadzwonił po pogotowie, ani chybi zamarzłbym na tym mrozie. No i zaczęło się. Przyjechał karetka, ale Bohun, wielki wilczur, 55 kilo żywej furii, stał przy nieprzytomnym panu, warczał i szczekał, tak że nikt nie mógł do mnie podejść. Zadzwonili więc po straż pożarną. Strażacy przyjechali, ale też nic nie zdziałali – bali się psa. Zadzwonili po policję, żeby po prostu zastrzelili tego psiura. Gliniarze przyjechali i już jeden z nich wyjął pistolet. Za chwilę byłoby już po Bohunie. Ale na szczęście na spacerze był Artur ze swoim Fragusem. Podszedł do zbiegowiska, rozpoznał mnie i Bohuna, powiedział, że zna mnie i mojego psa. Bohun także znał go i lubił, pozwolił mu podejść i wziąć smycz. Artur zaprowadził psa do mojego domu, a mnie w końcu zapakowano do karetki i odwieziono ze wstrząsem mózgu do szpitala, z którego wypuszczono mnie po paru dniach.
Bardzo byłem wdzięczny Arturowi, bo gdyyby nie on, Bohun zginął by pewno od policyjnej kuli. Chciałem mu podziękować, ale on zmienił trasę spacerów ze swoim psem, jak już wiele razy przedtem, tak że nie mogłem go spotkać. Dopiero pół roku później, latem, kiedy jak zwykle koło dziesiątej wieczór byłem z pieskiem nad rzeką, ujrzałem Artura, jak idzie ze swoim Fargusem. Cześć Artur, powiedziałem, bardzo ci dziękuję, że wtedy, jak upadłem, zająłeś się Bohunem. Nie ma sprawy, odparł, Nie pogadaliśmy dłużej, powiedział, że mu się spieszy. Ja wróciłem do domu i opowiedziałem o tym spotkaniu Asi, mojej żonie.
Tydzień później spotkałem na spacerze z psem miłą, starszą panią, właścicielkę sympatycznego kundelka, sąsiadkę Artura. Wie pan, że Artur P. zmarł – powiedziała. Boże, kiedy? – spytałem poważnie wstrząśnięty. A trzy miesiące temu, odparła.  
Niemożliwe, rozmawiałem z nim tydzień temu, odpowiedziałem. Na to ona, że musiało mi się coś pomylić, bo ona osobiście była na jego pogrzebie. Dodała jeszcze, że po śmierci Artura rodzina nie mogła dać sobie rady z Fargusem i oddała go jakiemuś gospodarzowi na wieś, na na łańcuch.
Niedługo potem byłem w tej Castoramie, gdzie pracował syn Artura. Potwierdził mi, że ojciec zmarł wiosną.
Opowiedziałem o tym zdarzeniu kilku znajomym, ale spotkałem się z niedowierzaniem i kpiną. Jestem w sumie normalnym człowiekiem, nigdy nie leczyłem się psychiatrycznie, nie brałem nigdy żadnych narkotyków, alkohol piję dosyć rzadko i w umiarkowanych ilościach.
Po co opisałem na blogu to zdarzenie? Sam do końca nie wiem. Chyba dlatego, że nie daje mi spokoju ta sprawa. I dlatego, żeby dać świadectwo. Że oni rzeczywiście czasami wracają.

skromny kapitalista z ludzką twarzą

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości