Pixabay
Pixabay
3r3 3r3
1164
BLOG

Jak zbierać podatki?

3r3 3r3 Polityka Obserwuj notkę 0


Ludzie żyją gromadnie i na różne cele robią ściepy. Przeznaczają w ten sposób jakąś część posiadanych nadwyżek na zapewnienie konsystencji grupy i wykonywanie czegoś wspólnie. Niekoniecznie czegoś równie sensownego i celowego jak wojna (każdy nasz ma dłuższy niż nie nasz i dlatego każdą nie naszą samicę uczynimy naszą, a tych, co stawią opór, wywałaszymy – szowinizm objawem normalności), ale rzeczy tak bezsensowne jak zbudowanie najcwańszemu manipulatorowi piramidy, bogom świątyń, jeleniom paśników, a chorym i biednym rozdawanie jałmużny. Niby tak racjonalnie to do niczego nie jest potrzebne, ale utylizuje energię swobodną na scalanie grupy w celu podejmowania dalszych racjonalnych działań (wojowania – zajmowania terenu i rozmnażania się).


Stali Czytelnicy zapewne orientują się, że coś się wykoleiło w naszych (białych ludzi) systemach robienia ściepy – w systemach podatkowych. I nie chodzi o to, że podatki i państwa są takie czy siakie, tylko chodzi o liczby. Od początku XX wieku do dziś zrobiło się z niecałego miliarda ponad siedem miliardów ludzi. Z tego białych jest w tym ledwo miliard, a pozostałe sześć nie jest naszymi niewolnikami. To jest skandal. To oznacza, że przez cały XX wiek na darmo wojowaliśmy – bo nie braliśmy branek i niewolników. Sknocili nasi przodkowie sprawę dokumentnie – pokpili wszystko. Chińczyków porodziło się wielkie mnóstwo – tego się nawet nie da policzyć, Hindusów drugie tyle, muzułmanie walą drzwiami i oknami. Tylko naszym białym przodkom jakoś nie stawało na wysokości.


Mamy słuszne podejrzenia, że zrobiliśmy ściepy na jakieś błędne alokacje. Wcześniej robiliśmy prawidłowe alokacje – podbiliśmy inne kontynenty, wymordowaliśmy obce ludy, ujarzmiliśmy pracowite, zagoniliśmy do pracy leniwych sorgożerców. No i te branki – widać w oczach hiszpańskich dziewcząt, że to jakieś takie nie nasze – że branki były.


Jak więc prowadziliśmy państwa i podatki, że wcześniej działało, a teraz przestało i co z tym zrobić?


Równość


To pierwsza straszna pomyłka – ludzie nie są równi. Są dość podobni, ale nie tacy sami. Nawet jeśli krzywa Gaussa jest prawdziwa dla populacji (a mniej więcej jest), to są jacyś głupsi i jacyś mądrzejsi, jacyś zaradni i morze oferm. Jacyś kompletni kretyni wymyślili, że ci niezaradni mają rzucać na tacę tyle samo co ci cwańsi. Nie dość, że ci cwańsi ich pięć razy okpią, zostawią z najgorszą robotą, bez większych widoków na większe ilości samic, to jeszcze mają się jak frajerzy dołożyć tyle co ci cwańsi. I się dokładają – a ci cwańsi już nie muszą. Bo i na co – na taką głupotę jak równość? A od głupich i bezradnych niech sobie państwo na tacę zbiera.


Gryfikacja


Rozliczenia w walucie, w pieniądzu w ogóle to jest kompletne nieporozumienie jeśli chodzi o podatki – jest to pomysł na gospodarkę czynszową zamiast naturalnej, ale zupełnie nie sprawdza się on w kwestii potrzeb zbiorowości tworzącej abstrakt (państwo).


Waluta jest abstraktem zobowiązań cudzych (jest prawem poboru) realizowalnych o tyle, o ile ktoś coś wytwarza. Problem z potrzebami państwa jest taki sam jak z naszymi – nie wiemy czego będziemy potrzebować, bo nie wiemy co kto fajnego wymyśli i wyprodukuje. Dlatego waluty i pieniądze przenoszą wartość abstrakcyjną i robią to dobrze. Rzecz w tym, że do podtrzymania istnienia państwa jako abstraktu w wyobrażeniach (fantazjach) ludzi potrzeba zawsze tych samych rzeczy, tylko nie wiemy jak one będą wyglądały. Potrzeba państwu wojowników, co wyznaczą swoimi patrolami terytorium pod władztwem, potrzeba państwu symboli, które te patrole zostawią jako kulturę materialną swojej bytności (czaszki na granicach odstraszające Niemców, zresztą na granicy są tabliczki „Achtung! Polen”, no to Niemcy są chyba ostrzeżeni? I na co tak tu przyjeżdżają po ostrzeżeniu?) i na koniec trzeba tym wojownikom uzbrojenia, od ostrej dzidy poczynając.


Państwu nie potrzeba nic więcej. Wojownicy są niezmiennie rodzeni przez kobiety, choć to nie ci sami wojownicy co dawniej, to jednak chłop jak się urodzi i gromadnie zachowa – z kolegami stworzy jakąś grupę patrolującą na początek podwórko. Chłopa niezmiennie wytwarza się w sposób, którego nie muszę Czytelnikom tłumaczyć, w tej samej podstawowej komórce organizacyjnej. Trzeba tylko pilnować, żeby te komórki były, się nie rozłaziły, a babom żeby w głowach głupości się nie lęgły i wojownik jakiś tam będzie.


Symbole – o, te się zmieniają, teraz śpiewany jest mazurek jakiegoś uchodźcy do Włoch. Że to niby piosenka pod chorągiewkę dla mieszkańców rezerwatu. Pieśń rycerzy Bolesława Chrobrego była lepszym hymnem. Ale jacy wojownicy takie symbole. Dobrze, że Niemcy czaszki na czapkach mieli w ostatniej wojnie – przynajmniej było wiadomo czego się po kim spodziewać.


Ale jakby nie kombinować to fabryki symboli, szytego sukna, proporców, sznurów, orłów, smoków czy co kto tam lubi, mimo zmian technologicznych, wytwarzają jakieś insygnia. Które z dumą noszą takie legiony, jakie są w danych czasach.


I broń – przemysł zbrojeniowy jest, zawsze był, zapewne będzie jeszcze długo. Coś się tam wytwarza, nieistotne co, bo zawsze coś i to coś ma niezmiennie jedną funkcję.


Istota podatku


Całym sensem podatku jest oddanie owoców pracy (a nie waluty) na potrzeby zbiorowości. Bo przecież państwo sobie może waluty nadrukować na kontach, ile tylko w bitach się zmieści. Ważne jest jednak co może za to kupić, szczególnie w takiej niekomfortowej sytuacji jak wojna, kiedy ceny na potrzebny sprzęt wysokie, a przewóz przez granice uciążliwy.


Z tego wynika, że państwo może otrzymać jedynie to co wytwarzamy, ponieważ tego, czego nie zrobimy, nie sposób mieć.


Rzućmy więc okiem – co takiego wytwarzamy i co to znaczy zapłacić podatek od dochodów biorąc pod uwagę naturę naszej wytwórczości? Otóż większość ludzi wykonuje pracę, którą mogą skonsumować wyłącznie inni ludzie i wykonują ją w takiej proporcji, w jakiej jest stabilne zapotrzebowanie. Inaczej są awantury, kiedy rolnicy wyprodukują za dużo zboża jednego roku – nie ma kto kupić – dadzą świniom – za rok świńska górka – nie ma kto kupić. Przecież zjemy ile zjemy, a czego nie zjemy, to wyrzucimy. Chleb nie złoto – do emerytury pod gruszą się nie uchowa.


Artyści wytwarzają więc pieśni, nałóżmy na nich 10% podatek. Co dziesiąty artysta zaintonuje naszym wojakom pieśń symboliczną i wzbudzi u nich niepohamowaną chęć bicia Niemców i Rosjan. Nie wiem, czy potrzeba nam aż tak wielu pieśniarzy, chociaż wojsko lubi orkiestry i nawet jakieś tam utrzymuje (z podatków – to właśnie brańcy po odjęciu gryfikacji i sprowadzeniu do rzeczywistości). Albo inaczej rzecz ujmując – każdy śpiewak spędzi 10% swojego życia w kamaszach, wychodzi, że siedem lat służby i wycia od świtu do zmierzchu pieśni wzniosłych i patriotycznych, plus sprośne fuchy.


Wyobrażacie sobie nałożenie na artystę 70% podatku? 50 lat w kamaszach? Toż przecież ledwo z domu go wypuszczą i do śmierci w armii śpiewa. To właśnie oznacza 70% podatek dochodowy.


Tylko czy aby nam potrzeba tylu pieśniarzy? Oczywiście niby reguluje to jakiś popyt i podaż (zaraz wrócimy do kwestii co to jest ten p&p), ale wielu śpiewać chce, każdy może, lepiej – gorzej, tylko tu o to chodzi, że to jest moc swobodna, a innej nie sposób przekazać na ściepę. Tylko tego nadwyżkę ma artysta.


To może opodatkujmy malarzy? Albo murarzy? No wszak trzeba stanic na granicach, bunkrów – to budowlańców da się opodatkować. To może tak 70%? Ledwo odrośnie – z domu wyjdzie i do końca życia w kamaszach zasuwa i bunkry stawia?


Tylko jak będzie stawiał bunkry, to nie postawi innym domów? No właśnie dlatego mamy takie ceny nieruchomości – wynikają one z podatków. Budowlaniec przez 18 lat rośnie, przez dwa stawia domy dla ludzi na handel, a przez 50 lat stawia państwu za bezdurno i państwo te domy sprzedaje frajerom po takich absurdalnych cenach.


To może opodatkujmy żołnierzy? Żołnierze taką mają pracę, że wypadek śmiertelny jest tam wliczony w ryzyko zawodowe na poważnie. Czyli żołnierz ma sporą szansę, że przy 70% podatków służąc 50 lat w armii raczej ich nie przesłuży i gdzieś tam po drodze zaliczy zgon – czyli będzie służył aż do śmierci z gwarancją tejże. To jest bardzo poważne poświęcenie. To dość wysokie podatki.


A taki wyrobnik uzbrojenia, fabrykant, to ledwo odrośnie, dwa lata produkuje czołgi dla cywili, a później to już tylko 50 lat proce dla armii (albo odwrotnie?) przy 70% podatkach. Właściwie to na co komu 50 lat produkcji uzbrojenia jak nie unitarnemu państwu z jego armią? Z punktu widzenia producenta uzbrojenia 70% podatki są zupełnie sensowne – inaczej miałby problem z przetrwaniem na rynku. Tak wysokie podatki stabilizują przemysłowi zbrojeniowemu przetrwanie – całe życie zawodowe robi się na państwo – to ma sens.


Doszliśmy więc w czyim interesie są tak wysokie podatki. Jest tylko jedna branża, tylko jeden przemysł, który taki poziom podatków ma jako stabilizujący działalność.


I tu co przytomniejsi od razu skojarzą, że tego przemysłu przecież nie ma w Polsce. Czołgi są – ale z importu, śmigłowce są – ale też nie nasze, myśliwce są – ale obce. A Szwedzi – niecałe dziesięć milionów luda – robią sobie wszystko sami i jeszcze potrafią innym wcisnąć. Coś tu musi mocno nie grać. Skoro płacimy podatki, które pasują zbrojeniówce i nie mamy zbrojeniówki, a ktoś ma, to utrzymujemy kogoś obcego, kto nam daje zabawki, którymi wcale nie wojujemy.


To ustrój absurdalny – i dlatego ludzie w Polsce nie chcą płacić podatków. Dlatego mają poczucie, że mieszkają w kolonii i ktoś ich doi. Ponieważ żaden z nich nie pracuje w branży, której te podatki są na rękę.


Polska jest kolonią, ponieważ nie wytwarza własnym wojownikom broni. Ma cudzych wojowników na swoim terytorium. A te symboliczne papierki, co nimi płacicie – te z królami, to były drukowane w UK (zauważyliście różnicę w wysyceniu niebieskiego koloru na 50pln? No, to te wysycone serie były w UK drukowane, a te blade to już nędzna tubylców robota). Więc symbole też z importu.


P&P


Podaż i popyt to taka bajka o tym, że rynek coś tam niby reguluje. Tak na dobrą sprawę to każdy może sobie zaorać, zasiać, zebrać, zemleć, upiec i też się naje. I samochód i samolot też by każdy umiał zrobić, jakby umiał. Ale ponieważ niektórzy są mało bystrzy a niektórzy całkiem zmyślni, to tak się podzieliliśmy robotą, że ci bystrzy coś tam przydatnego robią, ci średnio rozgarnięci takie mniej skomplikowane rzeczy, a kompletnych oferm nawet nie wpuszczamy do firm, żeby czegoś nie popsuli. A jedzą tak samo i popyt na chleb robią.


Podaż chleba zapewniają piekarze, pieką go nieco więcej niż potrzeba, ale że chleb tani, to żadna strata. Zresztą piekarze znani są z organizowania rozdawnictwa (bo mają coś potrzebnego innym żeby rozdać, o tak niskiej wartości, że nie jest im szkoda), a skala ich biznesu jest ograniczona liczbą ludności. Nie da się sprzedać więcej kalorii niż ludzie zeżrą (robią co mogą – ledwo się turlają z przejedzenia). Wyrzucić można, ale za to nikt nie płaci (jeszcze). Jest zupełnie bezcelowym, aby piekarze rozliczali jakiekolwiek podatki, ponieważ swoje nadwyżki i tak mogą rozdać tym, kogo uznają za potrzebującego i zazwyczaj tak robią, bo w tym bardzo konkurencyjnym biznesie, który nie jest reglamentowany (jak farmacja), kanalie sobie nie radzą. Ale mamy „równość” i piekarze są zmuszani do rozliczania jakichś podatków. Tak jakby chleba żołnierzom odmówili kiedykolwiek. Tak jakby w zautomatyzowanej piekarni różnica była czy włączą tylko na noc, żeby chleb był rano, czy też na trzy zmiany – niektórzy zjedzą później. Nikt nie chce jeść później – każdy chce śniadania, więc piekarnie pracują na 1/3 mocy przerobowych i nikogo taka regulacja popytu nie razi.


Piekarze jednak generują popyt na mąkę i to nie na jakąkolwiek, ale na suchą (mokrej nawet świnie nie chcą żreć). A sucha mąka z suchego zboża. A suche zboże jest, jak się je podsuszy w słoneczku, a gdyby słoneczka przed żniwami jednak nie było, to zawsze można Roundupem po niecałe dwa dolary za litr w mniejszym hurcie, bo w większym jeszcze taniej.


Jak widać, podaży suchego zboża nie reguluje żaden rynek, bo mokre się wyrzuca, tylko chęci „rolników” i środki chemiczne, które dość łatwo i tanio można wyprodukować. Podaż i popyt na rynku podstawowej żywności to w XXI wieku jakiś smutny żart. To rynek całkowicie regulowany kwotami produkcji. Gdyby nie te regulacje, producenci żywności rozdawaliby jedzenie właściwie za darmo. I większość producentów rozdaje za darmo. To kakao w czekoladzie – wiecie ile za nie dostał ten, co męczył się z kakaowcem? No to właśnie oznacza podaż tak dużą, że aż za darmo. Jak ołówki w IKEI.


Żyjemy w czasach nadprodukcji. Podaż i popyt pojawiają się nie przy produktach jako takich, ale przy kwalifikacjach potrzebnych do ich wytworzenia w kolejnych etapach produkcji.


Ponieważ podzieliliśmy się robotą tak jak opisałem wyżej, to istotne jest, aby ci, co chleba nie produkują, chleb dostali, bo wtedy mogą pracować (albo wojować, albo dzieci rodzić – zależnie czym tam się trudnią). Od ilości wyprodukowanego chleba zależy ilu ludzi może zająć się czymś innym, a przy intensywnym rolnictwie wzrost produkcji żywności jest ekstensywny (zależy od liczby urodzeń – od sprawy naturalnej). Ci ludzie, zależnie od swoich kwalifikacji, ustawiają się w łańcuchu produkcji bliżej końcowego produktu nie bez powodu. Otóż przeciętnie w każdym etapie produkcji straty wynoszą 15% (tyle jest odpadu), co oczywiście w jednoetapowej produkcji chleba oznacza, że raz w tygodniu prądu braknie i chleb się nie upiecze, ale w przypadku wieloetapowej produkcji myśliwca powoduje, że bajki o szóstej sigmie w jakości oznacza, iż trzeba wdrożyć bardzo ostre kontrole jakościowe i większość wyprodukowanych wcześniej części wyrzucić, bo były „prawie dobre”. W przypadku myśliwca o jego cenie decyduje prawie setka spisanych w produkcji na straty (tak – to są takie proporcje w produkcji tak złożonych obiektów i niestety mam to na co dzień w pracy, biznesie – ktoś się pomylił na rysunku i nowo wyprodukowane narzędzie w cenie pracy całego życia przeciętnego człowieka idzie prosto z produkcji do śmieci – to są realia produkcji dla lotnictwa i nie tylko).


Nie mamy jednak ustroju niewolniczego (no trochę mamy – 70% podatki). Możemy dobrowolnie nie pracować, a – ze względu na potrzeby innych – inni są gotowi nam zaoferować owoce swojej pracy. Zwierzęta gromadne tak lubią – podtrzymają wymianę nawet bez zysków dla samej spójności grupy, w której zachodzi wymiana. Piękne panie oferują nam wdzięki (spróbujcie na to nałożyć 70% podatek – ha!), elektronicy upraszczają scalaki, programiści upraszczają narzędzia do przewidywania i planowania działające na tych scalakach, serwisanci dbają o sprawność urządzeń, górnicy ryją dna i jamy, a bankierzy koordynują rozliczanie kto jest od kogo bogatszy i trzymają łapska na zgryfikowanych rezultatach tej zabawy w swoich zapiskach (pewnie dlatego sobie wpisują najwyższe wyniki i umierają najbogatsi – czy oszukują?).


Ponieważ te oferty innych są kuszące, to się kusimy. Są tym bardziej kuszące, im wyżej w łańcuchu produkcji dłubiemy nad jakimś wymagającym kwalifikacji gratem. Za takiego szpiegofona to pokroić się niektórzy dadzą, a za nowoczesny myśliwiec państwo oddaje na całe życie w niewolę najmniej 150 całkiem rozgarniętych małpetów. Te mniej rozgarnięte strzygą nam trawniki, zajmują się domem i podają keczup do frytek, ale to i tak fajniej jakąś służbę mieć niż nie mieć. Choć samemu w łańcuchu dalej jest się służbą u bankiera. Może niesforną i rozwydrzoną, ale dalej na łańcuchu z powodu morza bezmyślnych lemingów, które fanatycznie wierzą w rozkazy banku (nakazy i wezwania).


I tu kryje się cała tajemnica podaży – ilość odpadów generowanych w łańcuchu do Twojego stanowiska pracy vs popyt – liczba chętnych tyrać na wszystkich w łańcuchu pod Tobą, aby dostać to co jest owocem pracy. Jeśli chętnych starczyło – da się to produkować. Jeśli brakło – nie sposób. Podatki w formie przymusowej oznaczają, że musi wystarczyć gnających do takiej pracy (obsługi łańcucha i pracujących w łańcuchu) pałami. Dlatego najskuteczniejszym motywatorem do wytężonej pracy bez wynagrodzenia bez tego motywatora jest stresor zewnętrzny (musimy wziąć się w kupę i nakopać wrogom w …), a ponieważ planeta nie jest z gumy, to ostatnim wrogiem, z którym walczymy, są klimat, palacze i CO2. Jak tak dalej pójdzie, wprowadzą nam podatek na zbrojenia przeciwko Marsjanom, bo przecież zbrojeniówka zaczyna już wdrażać produkcję broni do wojowania na orbicie i w dalszej okolicy, więc muszą być podatki, a któż lepiej motywuje do płacenia niż wróg? „Dajcie nam wroga! Gdzie jest wróg?” – Kaczmarski.


Jak widzicie do popytu i podaży wcale nie jest potrzebne zapisywanie wyników na papierkach, ale z papierkami gra się łatwiej. Należy jednak zachować przytomność – papierki same z siebie do niczego nie służą poza ustaleniem kto komu w grupie musi zrobić laskę za papierka, a kto już robił.


Państwo głodne


Państwu więc nie potrzeba żadnych pieniędzy w podatkach – potrzeba mu wytwórców samców, wytwórców symboli i wytwórców broni. Ponieważ samców wytwarzają niezmiennie samice, to z konieczności wytwórcami samców są samice, bo inaczej to nie działa. Państwo więc musi mieć dużo samic – a te trzeba porwać innym ludom, aby u nich samic było mało. Dzięki temu naszych będzie więcej niż obcych.


Państwu trzeba, aby mieszkali w nim jacyś wytwórcy broni i wytwórcy symboli. Ludzie i tak lubią symbole i bronie, to nie ma powodu, żeby nie mieli – niech mają, a w razie potrzeby się przyda.


Jednak mieszkańcy tworzą przeróżne duperele państwu zupełnie zbędne. Ot taki zły i wrogi państwu socjalnemu Pan Stanisław Michalkiewicz – wygłasza swoje obrzydłe państwu przemówienia i pisze mrożące atrament biurwie artykuły. I niby jak ma państwo pobrać od tego 70% podatek? No jak? Każą mu napisać więcej? Na piekarza go – i w kamasze!


Albo piszą bzdurne książeczki o gender. Wyobrażacie sobie, żeby ktoś spędził 50 lat służąc armii tym, że opowiada żołnierzom, żeby się poprzebierali w kiecki?


Albo o równouprawnieniu? Że kobiety mają nosić tak samo ciężkie plecaki jak dużo większe samce? I jeszcze gwałcić mają równie okrutnie? Niby jak kobiety mają zbrzuchacić branki?


Albo jeden z drugim zbuduje elektrownię wiatrową – na co wojsku elektrownia wiatrowa? Prąd się z węgla robi.


Jeszcze inny puzle piękne wycina, gry drukuje, w pudełka kolorowe pakuje – ja rozumiem, że wojsku rozrywka potrzebna, ale żeby tak całe życie miał robić ten 70% podatek?


Wytwarzamy więc całą kupę rzeczy państwu zbędnych, ale takie państwo mamy, jakie rzeczy mu wytwarzamy – i żadne inne. Jak nie produkujemy czołgów, to to państwo nie ma czołgów. Własnych nie ma – obce ma (zaraz do tego wrócimy).


Dokładnie takie państwo macie, jakie nam lemingi tworzą przekładając papiery z jednej sterty na drugą – państwo zbrojne w tabelki w excelu, w statystyki, w całkowicie zbędne pierdoły. Ta wytwórczość to właśnie błędna alokacja.


Państwo jest głodne wojowników i wytwórców uzbrojenia. Tego państwu potrzeba – wszystko inne zorganizujemy sobie mimo państwa. Dlatego na nikogo innego nie ma sensu nakładać podatków – wystarczą ci co się sami zgłoszą z własnymi kamaszami i mundurem, a uzbroją ich ci co umieją (bo ci co nie umieją, to nie uzbroją), a reszta w miarę możliwości dostarczy tym opodatkowanym dożywotnio grupom wszystko, co im potrzebne do pracy i życia oraz rozrywek jakichś. Ponieważ i tak to dostarczą, za każdym razem jak wojna kończy się dla nas partyzantką, czy to po Wojnie Listopadowej z Moskwą, czy WW2 z Niemcami, czy później ze stalinowcami, to właśnie partyzantom ludzie z dobrej woli, bez przymusu dostarczają to, czego im potrzeba.


Więc może czas pomyśleć o dostarczaniu tego przed konfliktem? A nie po i w trakcie?


Datek – poDatek – dobrowolna danina na takie państwo jakie chcecie to i tak jedyne, co można od Was uzyskać bez negatywnych konsekwencji wynikających ze stosowania grupowego przymusu. Tylko na takie państwo jakiego chcecie. Na żadne inne przecież nie dacie, a jeszcze co niektóry partyzantem zostanie i zacznie od okupanta VAT wyłudzać.


Ten datek jest decyzją polityczną. Ten, kto dokłada owoców swojej pracy – potrzebnej innym pracy, ten tworzy politykę państwa. Jak stworzysz tabelkę w excelu, to tą tabelką będzie trzeba Cię bronić, jeśli umiesz wyprodukować fugasa i zasadzić go przed rosyjską jednostką stacjonującą w Polsce (czy co to tam teraz stacjonuje), to ten fugas będzie Cię przed okupantem bronił. Armii zdaje się nie potrzeba zbyt wielu tabelek, choć logistyka jest ważna. Tabelek nam już wystarczy. Potrzebujemy fizyków jądrowych, techników i inżynierów przemysłu jądrowego, fabryk ciężkiej wody, wirówek i manufaktur zapalników. To jest jedyna droga do niepodległości. I być może NoKo nie jest najlepszym przykładem w jakich bólach się taką drogę przechodzi, ale tak właśnie wygląda państwo napadnięte przez USA tylko dlatego, że stanowi drogę do Pekinu.


A Polska stanowi drogę do Moskwy.


Wasza praca – to czy zajmiecie się obsługą maszyn jako technik czy teleszczurzeniem jako sprzedawca – jest decyzją polityczną. To Wasz produkt będzie, albo nie będzie potrzebny do istnienia państwa lub istnienia tych, co zapewniają takie produkty.


Decyzja polityczna


Ponieważ obecnie budżet jest finansowany przez jakichś obcych (ktoś w końcu obligi kupuje), to ci obcy podejmują decyzję polityczną co kupimy, gdzie, u kogo i za ile. Dlatego mamy niemieckie czołgi i jankeskie myśliwce. A motorówkę zrobiliśmy sobie sami (http://technowinki.onet.pl/militaria/orp-slazak-najdrozsza-motorowka-swiata-pierwszym-od-lat-nowym-okretem-dla-naszej/k5r9h9) i to świadczy o naszej kondycji.


Ponieważ budżet jest finansowany (na bzdury) przez jakichś zewnętrznych pożyczkodawców, a nie przez obywateli z podatków (podatnicy na własne ryzyko i swoją krzywdę płacą i mają za co płacą), to ci, co pożyczyli rządowi, nie powinni otrzymywać spłaty z podatków – pożyczanie państwu jest aktem politycznym takim samym jak płacenie podatków – co zapłaciłeś przepadło. Skoro ktoś prowadzi politykę pożyczając na coś, czego obywatele sami nie mogą, bo ich nie stać, to niech sam sobie za tę politykę odpowiada – pożyczył gołodupcom i niech sobie odpisze stratę. Długów państwa absolutnie nie wolno spłacać – i nie należy państwu pożyczać. Państwu to można najwyżej dać.


Jak to wygląda w liczbach?


O tym była ciekawa dyskusja na IT21. Gdzie opinii Kaczyńskiego o 3,6% podatku od całego obrotu (w praktyce od PKB) przy wzroście 2,8% bronił #Arcadio.


Otóż takie parametry gospodarcze oznaczają, że suma wzrostu intensywnego i ekstensywnego zapewnia nam z obrotu kapitałem 100 wynik 102,8 i mamy od tego oddać 3,6 czyli zostanie nam 99,2. Co powoduje, że ciężko zasuwając cały rok biedniejemy.


Te liczby wynikają z tego, że nie cała gospodarka jest dochodowym biznesem. Jak wykazałem wyżej są branże, których opodatkowanie jest bez sensu, ponieważ są to branże ekstensywne (jak produkcja żywności) i ludzie trafiają tam pracować „za karę”, dlatego że z niczym bardziej skomplikowanym sobie nie poradzili. Tam nie ma żadnego wzrostu, dla nich 3,6% podatku od obrotu oznacza co roku recesję o 3,6%. Tak po prostu – jeśli prowadzą biznes, to są karani utratą majątku.


Są oczywiście dochodowe branże, sam prowadzę biznes, gdzie ciężko jest wyznaczyć rentowność wprost (bo ją chowam pod dywan różnymi sposobami), ale kręci się ona w okolicach 15% miesięcznie, co teoretycznie powinno dawać rezultat roczny w granicach ROI 500%, tyle że cały rok się nie chce tyrać. Ma to jednak swój dach (wyżej się z nominałem nie wskoczy) i do tego ja to przeżeram, rozdaję, różne rzeczy z tym robię. Mój biznes nie jest całkiem niszowy, ale progiem wejścia jest tam nie tyle kapitał co zdolności intelektualne. To po prostu badania i rozwój. Oczywiście korpo, co mnie kupiło, też wykazuje ROI na poziomie 150% jak ma gorszy rok (samo B&R ma ROI w ogóle niepoliczalnie wysoki, bo tam się cuda w księgowości dzieją – formalnie nie ma kosztów stałych, więc wychodzą jakieś tysiące procent, no i B&R kasuje bluechipy z góry za robotę niezależnie czy coś z tego wyjdzie), ale przy tym drugie tyle idzie w rozkurz na maszyny, narzędzia i generalnie „pomyliło się komuś”, czyli przeróżny room left. Zanim ktoś się zacznie nakręcać na przestawienie gospodarki na innowacje i rozwój, jak ten kretyn Kaczyński, to zwrócę uwagę, że nam ktoś piecze chleb, podaje do stołu, sprząta domy i tak dalej. Tam tych zwrotów, co my mamy, nie ma. Ci ludzie ekstensywnie korzystają z naszego myślenia i wymyślania przeróżnych gratów. Jeśli więc podzielimy te nasze kosmiczne wyniki, na liczbę ludzi, którym zapewniamy kromkę chleba co dzień rano, to już takie kosmiczne te cyfry nie są. Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś. I dlatego też ciężko od nas pobrać podatki, a mimo to zapewniamy „bogactwo narodu”.


Czasem też po prostu coś nie wychodzi, albo zrobić się nie da – i wtedy jest odpis, ale tego podatek obrotowy pod uwagę nie bierze, że przy ujemnym obrocie to wypadałoby te 3,6% dołożyć stratnemu? Że taka redystrybucja? O! Wtedy to wszyscy by jechali na stracie i znowu za państwo zapłaciliby piekarze i zjadacze chleba. Bo ci, co żrą ośmiorniczki, to oczywiście inna kasta i nie zapłacą.


Transport – kosztuje, nic nie wytwarza, jest koniecznym krwioobiegiem, tam 3,6% podatku to oddawanie taboru komornikowi. Owszem – szef firmy transportowej to krezus, ale w firmie pracuje jeszcze wielu innych ludzi, którzy w przypadku takiego podatku po prostu trafią na bruk przy redukcji parku maszynowego.


No i jest jeszcze produkcja. To produkcja jest główną zmienną w tym, że wychodzi nam 2,8% wzrostu. Ta zmienna jest bardzo stała. Wynika to z tego, że im bardziej złożona produkcja, tym kosztowniejsze są wtopy w automatyzacji. Ot z dzisiaj choćby – ileś dziesiąt milionów w postaci wysoko przetworzonego i obrobionego chromu, niklu, żelaza, stopów zaczarowanych, bo coś nie zagrało w obróbce i po tygodniu wyszło, że od tygodnia z linii schodzi coś, czego nie da się użyć w produkcji, a wcześniej się dało. Bo gdzieś w procesie ukruszyła się drobinka nitrowanej matrycy. Teraz sobie to odpiszcie z tych gigantycznych wzrostów, podzielcie między tych, co nic nie robią (sędziowie, pracownicy ZUSu, skarbówki) i wyjdzie czemu tak duże narody mają tak liche wzrosty jak 2,8% i że nie da się w żaden sposób inny niż rabując ludziom to, czym wytwarzają (a nie tylko to co wytwarzają), wyrwać 3,6% obrotu.


Bo niestety większość obrotu to mieszanie herbaty, aby była słodsza. Jest słodsza o 2,8% – to są realia wzrostu intensywnego, kiedy wyczerpał się potencjał ludnościowy. Jak się odejmie z tego 3,6% to herbata będzie gorzka. A tego gorzkiego piwa, co taki rząd by naważył, nikt by nie wypił.


Bo to jest właśnie taki problem – jak zaczyna ubywać kapitału, jak są odpisy, jak jest recesja, jak wzrost ma -5%, to tacy, co robią wzrosty w setkach procent, po prostu parkują w innym kraju na „Sz” na ten czas i tam sobie jakoś biedę przeklepią, aż prosperity wróci. Czasem nie wracają. Całe fabryki nie wróciły. Zostały już w innych krajach razem z maszynami, kadrą i klientami. To przenoszenie fabryk, to też jest niezły biznes, więc na tej recesji 2,8-3,6 też co niektórzy nieźle zarobią.


Zarobmy.se - portal biznesu praktycznego.


3r3
O mnie 3r3

Zarobmy.se to portal dla osób chcących zacząć biznes oparty o umiejętności praktyczne - rzemiosło i wytwórczość.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka