Do 2005 roku w polityce panował względny spokój. Jeśli nawet opozycja ścierała się z rządzącą aktualnie koalicją to scierano się głównie na argumenty. Sytuacje, kiedy politycy okładali się pałami należały do rzadkości i stanowiły swoisty wyjątek
Co się zmieniło w 2005 r.? Czy zaczął Tusk atakując Kaczyńskiego za rzekomy socjalizm, czy Kurski wyciągając dziadka z Wermahtu, a może bracia Kaczyńscy swoimi spotami "Nie dla 3 x 15"? Miała powstać koalicja POPiS, silna, posiadająca zdolność zmieniania konstytucji, ze słabą, podzieloną opozycją. Premierem miał być Rokita, prezydentem Tusk, PO miało przejąć część radykalizmu politycznego PiS, a PiS część radykalizmu gospodarczego PO. Nowy rząd miał dokonać dogłębnej reformy kraju, w sensie gospodarczym i moralnym. Miała być zgoda i porozumienie... Miało być tak pięknie... POPiS miał rządzić długo i szczęśliwie, ciesząc się niesłabnącym poparciem szerokiej rzeszy społeczeństwa.
A tu nieoczekiwanie prezydentem został Lech Kaczyński, który kilka dni wcześniej podczas debaty prezydenckiej z Donaldem Tuskiem niechcący przekonał do siebie większą liczbę wyborców. I wtedy się dopiero zaczęło! Tusk się na Kaczyńskich obraził, a tym z kolei wzrosły apetyty i dotychczasowe ustalenia wyrzucili do kosza. Platforma Obywatelska nie chciała wejść do rządu na nowych warunkach, więc Jarosław Kaczyński stworzył koalicję z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin.
Co było potem, pamiętamy. Niespotykany w dziejach III RP zmasowany atak na rząd. Powstał szeroki front antyrządowy począwszy od PO po telewizje komercyjne, prasę, internet. Kampania nienawiści, wiece, odwoływanie ministrów, prowokacje dziennikarzy, ośmieszanie rządu i braci Kaczyńskich w kraju i za granicą, etc. Jak się to skończyło, wiemy. Koalicja się rozpadła, rząd upadł, rozpisano wcześniejsze wybory parlamentarne, które dotychczasowa koalicja przegrała.
Nie zreformowano kraju, nie wybudowano autostrad, nie dokonano przemiany moralnej. A miało być tak pięknie...
Mimo, że od tamtych wydarzeń minęło trzy lata, rany powstałe wskutek ówczesnych ciosów nadal krwawią. Potęgowane bólem katastrofy samolotowej, w której zginął ośmieszany i poniżany prezydent. Społeczeństwo zostało silnie podzielone i skonfliktowane. Kraj w klinczu. Rząd w bezruchu, niepodejmujący reform z obawy o utratę władzy, gdyż przewagę nad opozycją ma niewielką. Boi się odwetu po jej utracie.
I pomyśleć, że to wszystko przez to, że jeden człowiek obraził się na drugiego, a drugi na tego pierwszego. Dla swoich małostkowych celów postawili na szali dobro kraju. Niesamowite.
Jeśli ta agresja się nie skończy, jeśli ta bezpardonowa walka wszystkich ze wszystkimi, osobiste wycieczki, wyśmiewanie, szydzenie i dzielenie się nie skończy krajowi grozi zapaść. Nikt bowiem normalny, nikt kompetentny, kto chciałby coś dobrego dla Polski zrobić i wie jak to zrobić, nie będzie chciał mieć z taką polityką nic wspólnego. Agresywna polityka to nie jest zajęcie dla normalnych, mądrych i kompetentnych ludzi. Obawiam się, że będą nami rządzić na przemian, dwie bezmyśle grupy ludzi, cwaniaków, cyników, nieudaczników i zwykłych wariatów.Tylko... szkoda Polski.
Zapraszam do dyskusji na poruszane tematy. Zastrzegam sobie prawo do usuwania obraźliwych komentarzy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka