I co mi z tego premierowania? - pytał retorycznie swoich współpracowników zniechęcony lider PO przed wyborami w 2007 roku. Zgodził się jednak objąć to stanowisko pod naciskiem partyjnych kolegów. Przejął rządy w szczycie koniunktury gospodarczej. PKB rosło, gotówka z podatków wlewała się do budżetu wartkim strumieniem. Od przejęcia władzy było już tylko gorzej. Miały być ambitne projekty, cud gospodarczy, a było tylko rozpaczliwe trzymanie się szalupy na coraz bardziej wzburzonym finansowym oceanie. Dziś Tusk jest zmęczony. Liczył jednak na to, że jak przetrwa ten kryzys, to w następnej kadencji warunki do rządzenia będą dużo spokojniejsze. Wszak po burzy przychodzi słońce. Niestety, wiele wskazuje na to, że po burzy przyjdzie wkrótce kolejna burza. Kryzys tym razem fiskalny, związany z koniecznością głębokich reform systemów finansowych w państwach UE, co budzić będzie niepokoje społeczne i stłumi popyt na polskie towary. Tym razem Polska kolejnego kryzysu nie przetrwa w takim stanie jak poprzedni. Dziurę budżetową, którą spowodował pierwszy kryzys Tusk pokrywał zadłużając państwo do granic konstytucyjnych możliwości, licząc na to, że jak przyjdzie koniunktura, dług ten zostanie spłacony z przyrostu wpływów z podatków. Jeśli jednak koniunktura nie przyjdzie, to wesoło nie będzie.
Ewentualny kolejny kryzys będzie miał skutki dużo poważniejsze niż poprzedni. Ze względu na to, że spadku wpływów do budżetu z podatków nie będzie już można pokrywać zadłużając państwo, będzie trzeba ciąć wydatki i podnosić podatki. A to nie jest operacja popularna. Będą protesty, będą zamieszki (ze względu na silne związki zawodowe), będą niepokoje. Słupki polecą na łeb na szyję. Pozujący na brata-łatę, tzw. równego gościa, premier Donald Tusk nie będzie miał łatwego życia. Będzie musiał robić coś wbrew społczeństwu. I tak upłynie mu kolejna kadencja. Na niezadowoleniu społecznym urośnie opozycja. Głównie Prawo i Sprawiedliwość i Ruch Palikota (jeśli wejdzie do Sejmu). Trzeba przyznać, że gdyby się ten scenariusz zrealizował, to chłopina miałby pecha. Dwie kadencje premierowania w najgorszych możliwych czasach. Po nim przyjdzie znów ktoś z PiS i będzie rządził w okresie koniunktury.
Dlatego moim zdaniem premier Tusk nie załamie się, jeśli nieznacznie przegra. Chętnie odpocząłby w ławach opozycji obserwując z satysfakcją, jak PiS łamie sobie zęby na kolejnym kryzysie. Po takim czteroletnim rządzeniu pod ostrzałem sejmowej i pałacowej opozycji, a także mediów, PiS przegrałby kolejne wybory, a Tusk triumfalnie wróciłby na Aleje Ujazdowskie. Przeczekanie tych ciężkich czasów w opozycji, podczas gdy PiS zużywał by sie w rządzeniu, jest dla Tuska najlepszym scenariuszem. I - moim zdaniem - poważnie branym przez niego pod uwagę.
Zapraszam do dyskusji na poruszane tematy. Zastrzegam sobie prawo do usuwania obraźliwych komentarzy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka