Tomasz Siemieński Tomasz Siemieński
1348
BLOG

Sarko w swoim żywiole, i w swoim stylu

Tomasz Siemieński Tomasz Siemieński Polityka Obserwuj notkę 19

Opowieść mocno spóźniona, bo dokładnie sprzed tygodnia. Ale tydzień był raczej intensywny, i na pisanie w Salonie24 po prostu nie było czasu. 

Tydzień temu zatem, podczas szczytu, który zdecydował o interwencji w Libii, ludzie z Pałacu Elizejskiego z pewną dumą mówili nam, kręcącym się wokół szczytu dziennikarzom, że udało się zorganizować to duże spotkanie w półtorej doby. Rada Bezpieczeństwa przyjęła rezolucję 1973 w nocy z czwartu na piątek (czasu europejskiego), w piątek mniej więcej około południa słychać już było o przygotowaniach do szczytu, no i w sobotę o godzinie 13 zaczęło się. A właściwie zaczęło się już przed południem, bo przed wszystkimi innymi przyjechali do Sarkozy’ego Hillary Clinton i David Cameron, i wspólnie dogadali się, jak wyciągnąć od wszystkich innych zgodę na interwencję.
 
Potem kolejno zaczęli zjeżdżać się wszyscy uczestnicy szczytu. Stojąca po jednej stronie dziedzińca orkiestra Gwardii Republikańskiej grała od czasu do czasu kilka taktów protokolarnej muzyki, ale tylko wtedy, gdy z kolejnego samochodu wysiadał szef państwa, albo ktoś o podobnej randze. Szefom rządów nie gra się, więc ani Angela, ani Donald, ani Silvio muzycznego akompaniamentu nie mieli. Przy muzyce wysiedli natomiast ze swoich samochodów Ban Ki-moon i Herman Van Rompuy, przewodniczący Ligi Arabskiej i jeszcze paru innych ważnych panów.
 
Sądząc z częstotliwości wjeżdżania kolejnych samochodów na dziedziniec Pałacu Elizejskiego, te samochody musiały stać po prostu w kolejce na ulicy za bramą i czekać, aż jakiś kapral z Pałacu gwizdnie, by następny pan premier lub pan prezydent wjechał, bo powitanie z poprzednim właśnie się skończyło. Zabawna wizja, długa kolejka samochodów z prezydentami i premierami, jak przed McDonald’s drive in.
 
A jak już wszyscy przyjechali, nastał informacyjny black out. Nikt do nas nie przychodził, by nieoficjalnie i offowo szepnąć, co tam w jednym z salonów Pałacu właśnie się dzieje. I jak na złość wtedy właśnie trzeba było już zacząć coś w radiu opowiadać. W takich sytuacjach mówi się, że właśnie przyjechali, a potem, mówiąc elegancko, „zarysowuje się tło”.
 
Ale pierwsze informacje zaczęły jednak przeciekać jeszcze przed oficjalnym oświadczeniem Sarkozy’ego. Okazało się, że spotkanie w Pałacu Elizejskim jeszcze się całkiem nie skończyło, a francuskie Mirage’e już przelatywały nad Libią. Nikogo nie obstrzeliwując, ale wyraźnie zaznaczając swoją obecność nad tworzoną właśnie strefą zakazu lotów.
 
Gdy zatem o godzinie 15:10, a więc 20 minut przed zapowiedzianą godziną deklaracji Sarkozy’ego, miałem wejście na żywo w Trójce, mogłem już powiedzieć, że prawdopodobnie już się zaczęło. Ale że wiem to nieoficjalnie, bo w rzeczywistości stoję właśnie w dużej grupie dziennikarzy przed drzwiami i czekamy, aż nas wpuszczą do największej sali Pałacu, gdzie wkrótce przemówi do nas Sarko.
 
Sarko zadziałał zatem po swojemu. Jeszcze nie wszystko zostało ustalone, ale już wysłał samoloty. Kto wie, być może w ten sposób zmusił do poparcia, przynajmniej politycznego, interwencji tych, którzy mu się jeszcze opierali, jak na przykład Angela Merkel. Jeśli na przykład przy deserze (bo ten szczyt odbył się w formie roboczego obiadu) ogłosił nagle: „Bardzo miło się tu z wami dyskutuje, drodzy koledzy i koleżanki, czy należy wysyłać samoloty nad Libię, ale pragnę was poinformować, że moje samoloty już tam są. Ano tak. O, Angela zakrztusiła się tortem czekoladowym. Donald, możesz walnąć ją w plecy, po sąsiedzku i po starej przyjaźni, bo nam się bidula udusi.”  
 
Wtedy oczywiście sytuacja tych opornych zupełnie się zmieniła – mieli dowód, że tak czy siak interwencja już trwa i że jej nie powstrzymają. Że historia już się toczy, i że mogą albo się do niej przyłączyć, choćby z ociąganiem i z kwaśnymi minami, albo odżegnać się od całej eskapady w sposób bardzo ostry, co nie byłoby takie łatwe.
 
To oczywiście tylko taka moja hipoteza, ale wydaje mi się ona dość prawdopodobna. Przemawia za nią jeszcze jeden fakt. Mniej więcej 10 dni wcześniej Sarkozy przyjął w Pałacu Elizejskim przedstawicieli utworzonej w Benghazi Tymczasowej Rady Narodowej i jako pierwszy uznał ową radę za instytucję reprezentującą lud libijski. O tym uznaniu poinformowano wtedy natychmiast. Za to dopiero po rozpoczęciu interwencji dotarły do mediów słowa Sarkozy’ego wypowiedziane podczas tego spotkania, ale z zastrzeżeniem, że jest to na razie absolutna tajemnica. Sarkozy powiedział wtedy ludziom z tej rady, że nawet jeśli nie uda się zmajstrować międzynarodowej koalicji, Francja sama wyśle nad Benghazi swoje samoloty, by powstrzymać ofensywę wojsk Kaddafiego.
 
No i skutek tego wszystkiego był taki, że mniej więcej o godzinie 15:40 Sarkozy mógł przeczytać nam tekst oświadczenia, w którym wszyscy uczestnicy szczytu w Pałacu Elizejskim poparli interwencję w Libii.
 
Nastąpił potem tydzień bardzo interesujących przepychanek politycznych wewnątrz koalicji, które to przepychanki wciąż jeszcze zresztą trwają. Ale o tym nieco później.

 

 

 

Do niedawna - korespondent Polskiego Radia we Francji. A teraz - zapraszam do polskiego portalu Euronews: http://pl.euronews.com/ i do naszego fejsbuka: http://www.facebook.com/euronewspl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka