Mariusz Błaszczak (przewodniczący Klubu Parlamentarnego Prawo i Sprawiedliwość) i Przemysław Wipler (były poseł PiS) za pośrednictwem massmediów prowadzili jakiś czas temu spór o to, kto jest właścicielem poselskiego mandatu Przemysława Wiplera.
Mariusz Błaszczak przypomina, iż Przemysław Wipler został wybrany do Sejmu RP z warszawskiej listy PiS. Zdaniem przewodniczącego Klubu Parlamentarnego Prawo i Sprawiedliwość, były poseł tej partii zawdzięcza swój mandat poselski ugrupowaniu, które dało mu miejsce na liście wyborczej. Skoro zdecydował on opuścić to ugrupowanie, to powinien zrezygnować z poselskiego mandatu. Przemysław Wipler mandatu oddawać nie zamierza. Odpiera zarzuty Mariusza Błaszczaka, jakoby jedynie ugrupowaniu Jarosława Kaczyńskiego, zawdzięczał wybór do Sejmu RP. Przemysław Wipler argumentuje, iż jego wyborcy zagłosowali na niego imiennie, a nie dlatego, że startował z listy wyborczej PiS-u.
Tylko pozornie spór ten wygląda na zwyczajną przepychankę polityczną. Konflikt ten należy potraktować bardzo poważnie, ponieważ temat, którego dotyczy jest ściśle związany z jakością i autentycznością polskiej demokracji. Tak naprawdę spór ten - w świetle medialnych reflektorów - przedstawia długoletnią dysfunkcję polskiego ustroju parlamentarnego, trwającą aż do chwili obecnej.
Polityczna dysputa Wipler - Błaszczak skłania nas do postawienia następujących pytań: do kogo należą poselskie mandaty?Kogo, tak naprawdę, reprezentuje poseł Rzeczpospolitej Polskiej? Kto jest prawdziwym suwerenem w III RP? Kto rzeczywiście wybiera posłów do Sejmu RP? Do kogo należy w Polsce decyzja, kto zostanie posłem, a kto nim nie będzie?
Zgodnie z literą konstytucji każdego demokratycznego państwa prawa, suwerenem są obywatele danego kraju. To właśnie obywatele, poprzez swoich przedstawicieli, sprawują władzę. Przedstawicieli, których wyboru dokonuje się w bezpośrednich i powszechnych wyborach. Konstytucja III RP również odpowiada tej doktrynie, a Rzeczpospolita Polska - z punktu widzenia prawnego - absolutnie nie odstaje i niczym nie różni się od europejskich państw, w których panuje ustrój parlamentarny.
Jednak polska rzeczywistość parlamentarna i polski obyczaj parlamentarny, rozmijają się z literą prawa konstytucyjnego w kwestii istoty reprezentacji do tego stopnia, że należy zadać pytanie: kto jest prawdziwym suwerenem w Polsce? Polscy obywatele czy polskie partie polityczne? Ugrupowania polityczne w Polsce mają monopol na wystawianie kandydatów na posłów do Sejmu RP.
Oczywiście, polski system prawny i wyborczy w żaden sposób nie wyklucza możliwości tworzenia obywatelskich (czy niezależnych od partii politycznych) list kandydatów na posłów. Jednak w praktyce - ze względów finansowych - jest to bardzo trudne, wręcz niemożliwe. W Polsce kampanie wyborcze są niezwykle drogie, ponieważ tak naprawdę wszystkie formy reklamy i promocji kandydatów są dozwolone . Spoty (zarówno radiowe, jak i telewizyjne), bilbordy, plakaty, ulotki - to tylko główne środki przekazu, reklamy i promocji, które są w Polsce prawnie dopuszczane podczas kampanii wyborczej. Jednakże skorzystanie z tych – bardzo skutecznych - środków promocyjnych jest niezwykle kosztowne i tylko ugrupowania parlamentarne, finansowane z budżetu państwa, mogą sobie na takie wydatki pozwolić.
Listy niezależne nie mają praktycznie żadnej możliwości przebicia się do wiadomości publicznej. Brak finansowego zaplecza uniemożliwia wykupienia spotów reklamowych, a komercyjne środki masowego przekazu nie traktują na równi ugrupowań parlamentarnych i inicjatyw pozaparlamentarnych. Zresztą te ostatnie, przy okazji każdych wyborów, są zazwyczaj okrzyknięte przez dziennikarzy mianem inicjatyw, które wyzbyte są jakichkolwiek szans na sukces. Wyjątkiem, który potwierdza regułę jest Ruch Palikota. Jednakże ta pozaparlamentarna inicjatywa polityczna, dysponowała na kampanię wyborczą realnym zapleczem logistycznym i cieszyła się - pod koniec kampanii wyborczej z września i października 2011 roku - przychylnością zarówno komercyjnych, jak i publicznych środków masowego przekazu.
Ugrupowania parlamentarne czyli największe polskie partie polityczne, zdominowały polską przestrzeń publiczną. W polskiej rzeczywistości politycznej, a więc w sytuacji, w której mamy wyborczy system większościowy, żadna pozaparlamentarna inicjatywa wyborcza (czy też niezależna od partii politycznych) nie jest w stanie sprostać rywalizacji z największymi politycznymi podmiotami oraz sprostać wymaganiom, panującym na politycznym rynku w Polsce.
W kraju nad Wisłą nie głosujemy na konkretnych kandydatów czy na konkretne nazwiska, ale na partie polityczne. To partie polityczne tworzą wyborcze listy. To partie polityczne ustalają kolejność kandydatów na liście wyborczej. To partie polityczne decydują o tym, kto będzie twarzą kampanii wyborczej. To partie polityczne decydują o przekazie medialnym i o politycznym przekazie podczas kampanii wyborczej. Kampania wyborcza do Sejmu RP to polityczne starcie pomiędzy partiami politycznymi, a nie polityczny spór pomiędzy konkretnymi kandydatami na posłów, których najczęściej obywatele RP po prostu nie znają. Zdecydowana większość wyborców w Polsce, przy głosowaniu w wyborach parlamentarnych, kieruje się swoimi preferencjami wyborczymi, co do politycznych partii. A więc w momencie głosowania, przeciętny polski wyborca wybiera listę kandydatów ugrupowania swojego pierwszego wyboru. Jednocześnie z reguły nazwiska na tej liście nie są mu znane, skreśla po prostu „jedynkę: na liście.
Na każdej liście wyborczej, każdej większej partii politycznej „jedynka” jest wyznaczana przez partyjnego przywódcę czy - w najlepszym wypadku - kilkuosobową grupę w centrali partyjnej, która decyduje o nazwiskach wszystkich „jedynek” na listach wyborczych, we wszystkich okręgach bez wyjątku. Decyzja o tym, kto dostanie „jedynkę”, nigdy nie ma charakteru demokratycznego. Jest to decyzja najwyższych liderów w partyjnej hierarchii, którzy decydują o całej strategii wyborczej, do której wszyscy kandydaci do Sejmu tego ugrupowania muszą się dostosować. Bez wyjątku i bez dyskusji.
W politycznej rzeczywistości panującej w dzisiejszej Polsce, posłowie na Sejm wszystkich politycznych ugrupowań, zawdzięczają miejsce w Sejmie swoim politycznym partiom, a miejsce na liście - politycznym liderom czy przywódcy ich politycznego ugrupowania.
I mają obowiązek bezwzględnie o tym pamiętać. Przecież przy układaniu list wyborczych do Sejmu kolejnej kadencji będzie dokładnie tak samo. Brak posłuszeństwa posła, albo wystosowana przez niego - choćby umiarkowana - krytyka politycznej strategii swojego ugrupowania czy szefa partii, do której należy, może w przyszłości spowodować umieszczenie go na nieco dalszym miejscu na liście wyborczej. Miejscu, z którego będzie zdecydowanie trudniej ubiegać się o reelekcję. Zaś polityczny sprzeciw czy bunt niemalże zawsze powoduje wycięcie buntownika z list kandydatów do Sejmu w kolejnych wyborach, co skazuje niepokornego posła na polityczny niebyt.
Poselski mandat partyjny lider daje i partyjny lider odbiera.
Taka jest polska rzeczywistość polityczna. Dlatego nietrudno zrozumieć, iż posłowie w zdecydowanej większości głosowań dokonują takiego wyboru, jakiego oczekuje od nich parlamentarny klub, a raczej partia, do której należą. Lider partii decyduje, partia przekazuje, a poseł wykonuje. Tak wygląda polski ustrój parlamentarny w rzeczywistości. Zarówno miejsce na liście wyborczej, jak i poselski mandat, poseł zawdzięcza swojemu politycznemu ugrupowaniu. Dlatego też dla posła, w polskiej rzeczywistości politycznej (dopóki się ona nie zmieni), zawsze istotniejsze będzie usatysfakcjonowanie partyjnego lidera, niż wyborców, którym z prawnego punktu widzenia zawdzięcza on swój poselski mandat.
Jednak ten mandat należy de facto do ugrupowania politycznego, a poseł jedynie sprawuje ten poselski mandat w imieniu partii politycznej, którą reprezentuje w Sejmie i która jest wszechwładna w pozostawieniu lub odebraniu mu w przyszłości poselskiego mandatu. Warto jednak zastanowić się nad miejscem i rolą polskich wyborców w polskiej rzeczywistości politycznej. Polscy wyborcy, no cóż... Przecież formalności musi stać się zadość. Polska partiokracja potrzebuje, od czasu do czasu, potwierdzenia swojej legitymacy w majestacie prawa Rzeczpospolitej i wybory odbyć się muszą. Zresztą, komu one przeszkadzają? Po wyborach przecież jest tak, jak być miało, jest tak, jak zwykle! Mariusz Błaszczak, chcąc jedynie zdyskredytować swojego byłego podwładnego, otworzył puszkę Pandory i publicznie obnażył smutną prawdę o funkcjonowaniu polskiego ustroju parlamentarnego, który od wielu lat cierpi na bardzo poważną dysfunkcję. W kraju nad Wisłą to partie polityczne wyznaczają kandydatów na posłów do Sejmu RP, a po wyborach poseł reprezentuje przede wszystkim - i nade wszystko - swoją partię, której zawdzięcza poselski mandat.
To partia polityczna, do której poseł należy jest prawdziwym właścicielem poselskiego mandatu i w każdej chwili - w razie nieposłuszeństwa posła - może sprawić, że poseł posłem być przestanie, ponieważ zostanie wycięty z list wyborczych, przy okazji kolejnych wyborów parlamentarnych.
Zdaje się, że w Polsce to nie polscy obywatele, ale polskie partie polityczne są suwerenem, a ich przedstawiciele - czyli posłowie - sprawują władzę w ich imieniu.
Zresztą zgodnie z decyzjami najwyższych władz partyjnych, które poselskie mandaty dają i odbierają, kierując się jedynie swoją wolą i politycznym interesem. Jednak ten parlamentarny obyczaj jest nieco oddalony od litery prawa, a może wręcz absolutnie niekonstytucyjny. W Rzeczpospolitej partiokracja góruje nad demokracją. Jednak czy demokratyczne państwo prawne może być kompatybilne z partiokratycznym państwem bezprawnym?
Myślę, że warto się nad tym zastanowić! Rzeczpospolita Polska to my, jej obywatele, a prawdziwa władza jest w naszych rękach. W nas – obywatelach RP - i warto o tym pamiętać. Prawdziwa władza jest w naszych rękach! Warto o tym przypominać tym, którzy o tym zapominają, albo już dawno o tym zapomnieli!
przedruk/ źródło:
http://zbigniew-stefanik.blog.pl/
Inne tematy w dziale Polityka