Tomasz J. Ulatowski Tomasz J. Ulatowski
419
BLOG

Cuda, cuda - szacher macher...

Tomasz J. Ulatowski Tomasz J. Ulatowski Polityka Obserwuj notkę 1

Timeo Danaos et dona ferentes” –„Nie ufam Danajom nawet, kiedy dary przynoszą”– tymi słowy wyraził swoje obawy kapłan Laokoon, gdy do oblężonej Troi wtaczano wielkiego drewnianego konia – dar od Greków (zwanych podówczas także Danajami).

Jak wiadomo – grecki podstęp z koniem trojańskim zrobił zawrotną karierę w historii wojen i sporów, powracając po wielokroć w różnych swych modyfikacjach i jako prezent od coraz to innych „Danajów”. Aż się zatem prosi, by w zdaniu Laokoona – „nawet” zamienić na... „zwłaszcza”.
  
Zawsze, kiedy z mediów docierają do mnie zapowiedzi jakichś „odważnych i nowatorskich” rządowych inicjatyw, powodowanych rzekomą troską o interes społeczny – instynktownie odczuwam niepokój. Jest to zwykle niepokój uzasadniony, bo jak się potem okazuje – w konsekwencji owych dobrodziejstw otrzymuję zwykle niewiele, zaś znacznie więcej muszę bezpowrotnie oddać.

Na 2011 rok rządzący zafundowali nam pro publico bono szereg – kosztownych niestety – zmian, z których część jest już pewna. Inne zaś – kiedy piszę te słowa – są w końcówce planowania. Jak wiadomo, poszły w górę stawki VAT; podstawowa z 22 na 23 %, a dotychczasowe 7% dla większości artykułów w tej stawce – wzrasta na 8%. Także stawka na surowce żywnościowe nieprzetworzone (dotychczas 3%), będzie wynosiła 5%. Rząd oczywiście jak zwykle uspakaja, że te „kosmetyczne” zmiany „nie mają prawa” wywołać znaczącego skoku cen. Na dodatek przesadnie nagłaśnia swą pozorną hojność; dla przedsiębiorców – w postaci zniesienia obowiązku podpisu elektronicznego na e-fakturach i podniesienia limitu zwolnienia z VAT (w tym roku do 150.000 zł), zaś dla „szarych kowalskich” – obniżenie VAT-u na wędliny, makarony, konserwy, dania gotowe, wędliny, sery – z 7% na 5,  ulgę za oszczędzanie w trzecim filarze (4%, ale od 2017 roku!),  prędkość do 140 km/godz. na nie wybudowanych jeszcze, płatnych autostradach, no i ... wolny dzień w Święto Trzech Króli.

Jak jednak wynika z wyliczeń niezależnych ekonomistów, przeciętna polska rodzina zapłaci do budżetu państwa w podatkach o 730 zł więcej niż w ubiegłym roku.  Sama jednopunktowa podwyżka VAT-u pozbawi rodzinę z dwojgiem dzieci co najmniej 40 zł miesięcznie. Ceny towarów i opłaty wzrosną bardziej niż szacują rządowi eksperci, a to także za sprawą wzrostu kosztów transportu i energii. Po cichu jest podnoszona akcyza w paliwach poprzez wycofanie obecnej ulgi dla ich producentów za 5-procentowy dodatek tzw. bio-komponentów. Rząd uznał beztrosko, że ulga jest zbędna, ponieważ „dolew tych składników i tak jest przecież obligatoryjny”. W efekcie oznacza to podwyżkę cen paliw o 7-10 groszy na litrze.

Zdrożeje też prąd, ale nie tylko z powodu VAT-u. Urząd Regulacji Energetyki zatwierdził już podwyżki na poziomie 7 procent za sprzedaż i około 3 procent za dystrybucję prądu. Dla przeciętnego gospodarstwa domowego szykują się więc rachunki droższe o 84 zł rocznie. Oficjalnie wzrośnie akcyza na papierosy i tytoń. Ministerstwo Finansów fałszywie tłumaczy, że to konieczność, wymuszona zmianami w prawie europejskim. A przecież nowe stawki opodatkowania wyrobów tytoniowych Unia zamierza wprowadzić dopiero... w 2014r. Tymczasem polscy palacze zapłacą już w tym roku ministrowi Jackowi Rostowskiemu więcej o 223 miliony złotych (przeciętna paczka podrożeje co najmniej o 20 groszy). Na dodatek – uwaga nałogowcy – w nowej ustawie obniżono zasiłek pogrzebowy z  6395,7 zł do 4000 zł.

Przedsiębiorcy z pewnością nie cieszą się z ograniczenia od 1-go stycznia odliczania VAT od zakupu aut poniżej 3,5 tony oraz z zupełnego obcięcia odliczeń tego podatku od paliwa używanego do takich samochodów. Przy zakupie samochodów dostawczych firma nie może już odliczyć sobie pełnego VAT-u, a jedynie 60 procent tego podatku - nie więcej jednak niż 6 tys. złotych. Ograniczenie to stoi w oczywistej sprzeczności z unijnym prawem. Polska wręcz wymusiła na Europejskim Trybunale Sprawiedliwości takie rozwiązanie na dwa lata, argumentując ratowaniem budżetu przed zapaścią. Prowadzący firmy poniosą więc przy zakupach „dostawczaków” dodatkowe koszty 4-8 tysięcy złotych oraz o ok. 2 tysięcy w tankowanym do nich paliwie, co z pewnością przerzucą na swoich klientów w cenach towarów i usług. Na kosztach firm i cenach odcisną swoje piętno także wyższe składki ZUS ich właścicieli. Działający na rynku dłużej, zapłacą o 560 zł rocznie więcej, a rozpoczynający – przez pierwsze dwa lata o 416 zł więcej niż ich poprzednicy.

Podwyższenie stawek VAT, zgodnie z rządowymi założeniami zostało zaplanowane na 3 lata. Od 2011. do 2013. roku włącznie – będą one rosły o 1 punkt procentowy rocznie (aż do 25% i 10%, zamiast obecnych – 22 i 7). W 2014. mają powrócić do poziomu pierwotnego, ale oczywiście o ile dług publiczny nie przekroczy 55% PKB. W tym miejscu niezależni ekonomiści mają odmienne zdanie – będzie to możliwe dopiero około 2018 roku. Oceniają również, że oczekiwane przez rząd wpływy ze wzrostu VAT w znacznej części mogą nie zaistnieć, a to za sprawą samolikwidacji niektórych mniejszych przedsiębiorstw oraz ucieczki  części sprzedaży do „szarej strefy”.
O tym jak poważna – wręcz katastrofalna – jest sytuacja finansów publicznych  może świadczyć niezbicie, haniebny jak na liberałów, zamiar przejęcia oszczędności emerytalnych obywateli, by zmniejszyć deficyt budżetowy i ograniczyć dług publiczny. Dla przypomnienia – w nowym systemie emerytalnym, wprowadzonym w 1999r., ZUS (I filar przyszłej emerytury) musi podzielić się z Otwartym Funduszem Emerytalnym (II filar), przeszło jedną trzecią składki emerytalnej, jaką pobrał od każdego pracującego. Pieniądze te trafiają w OFE na indywidualne rachunki ubezpieczonych, skąd są inwestowane w przeciwieństwie do reszty składek emerytalnych w ZUS, które stanowią zaledwie wypłaty dla obecnych emerytów. Płacący składki mają w ZUS jedynie obietnicę przyszłych emerytur w postaci wirtualnego zapisu tzw. kapitału początkowego, z której nota bene – ZUS nie musi się wywiązać w stosunku 1:1.

Zgodnie z założeniami reformy emerytalnej sprzed 11-tu lat, OFE  są dla większości Polaków jedyną realną szansą na uzupełnienie niedoborów w przyszłych emeryturach, wywołanych „starzeniem się” społeczeństwa. Niezależnie od różnych opinii, trzeba przyznać, że OFE dość dobrze wywiązują się ze swoich zadań inwestycyjnych, jak na niełatwe warunki rodzimej gospodarki. Wbrew jednak ekonomicznej logice, rząd planuje osłabić OFE, by ratować anachroniczny ZUS, bez jakichkolwiek projektów i poważnych zamiarów jego reformowania. Od 1 kwietnia – według rządowych zamysłów – do OFE nie będzie już trafiała z ZUS-u dotychczasowa równowartość 7,3% płacy brutto ubezpieczonego (uważane za minimum do sensownych inwestycji), ale zaledwie 2,3% tej podstawy (podcinające w ogóle sens istnienia OFE).

Chciałoby się wierzyć, że dla konsekwencji każdej zmiany władza tworzy jakąś alternatywę – tym bardziej, iż chodzi o tak ważny problem społeczny, jak losy przyszłych emerytów. Chciałoby się też wierzyć, że mimo wszystko sprawy są w rękach fachowców. Orędowniczką powyższego rozwiązania pokrycia deficytu składkami emerytalnymi jest Jolanta Fedak, minister pracy w rządzie Donalda Tuska, absolwentka nauk politycznych, wcześniej od początku lat 90-tych – etatowy pracownik biura PSL w Zielonej Górze. Fachowcem ulepszającym reformę emerytalną ma być sekretarz stanu Michał Boni, z wykształcenia... polonista i kulturoznawca(!), nie wiadomo czemu zasiadający w różnych gremiach jako... „ekspert  inwestycyjny”. Raczej nie na brak zrozumienia polskich realiów i specyfiki ZUS, a bardziej na jakąś manipulację – wygląda wypowiedź ministra Rostowskiego na jednej z konferencji prasowych cyt.„Chodzi o to, aby nasze pieniądze, lokowane na kontach w ZUS-ie...”

W każdym innym kraju, o gospodarce przynajmniej aspirującej do wolnorynkowej, taka próba „nacjonalizacji” prywatnych pieniędzy (następnym krokiem mogą być prywatne konta bankowe!) wywołałaby uliczne rozruchy. Nasze społeczeństwo – choć sprawa dotyczy 15 milionów ludzi – zachowuje się jednak spokojnie. Bynajmniej nie jest to wyrazem akceptacji rządowych posunięć, lecz – niestety – wynika z niskiej świadomości ekonomicznej. Większość np. do dziś niewiele wie na temat reformy emerytalnej, a często w ogóle nie zdaje sobie sprawy z realności swoich pieniędzy w OFE. Ale co tu się dziwić, skoro z badań przeprowadzonych przez Wyższą Szkołę Przedsiębiorczości i Zarządzania w Warszawie wynika, że np. 47% naszych rodaków uważa, że w NBP może założyć sobie konto osobiste i  lokatę, a 88% podaje wprowadzenie państwowego zakazu zwolnień pracowników w firmach prywatnych, jako lekarstwo na bezrobocie.

I jak rząd ma takiego społeczeństwa nie golić z pieniędzy?...

A swoją drogą, jak bardzo rządząca PO oddaliła się nie tylko od społeczeństwa, ale od samej siebie i swoich zamierzeń, deklarowanych na początku minionej dekady... Z cudu gospodarczego, obiecywanego na początku kadencji Donalda Tuska – cudem jest jedynie, że jakoś to się wszystko jeszcze trzyma...  

Tomasz Ulatowski
 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka