niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru
1100
BLOG

jedenaście (ciach i w piach)

niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru Rozmaitości Obserwuj notkę 30

 

Obciach. Słowo – siekierka, którym można szybko obciąć. Ob-ciach. Nie wchodzić w szczegóły, obciąć, żadne tam dżentelmeńskie „ja sądzę”, po prostu obciach i już. Obciachem jest „kraina łagodności”, rozmemłane snują się po niej leluje, smędzą coś bez sensu, tłumaczą swoją rzekomą „wrażliwością” coś, co jest po prostu dupkowatością. Rozedrganie co może być twórcze, przyznanie się do niepewności, rozterek, człowiek z rany zbudowany? Prawdziwy świat jest gdzie indziej.

 

Prawdziwe życie to poker jest. The holy game of poker.Opanowane mechanizmy, twarze kamienne, przeciwnikom  odpór dać. Blef jako metoda, czemu nie, każda dobra, znaczone karty też, byle się nie połapali. Rozgrywka, kto kogo, codzienne siadanie do stołu, nieważne gdzie, nieważne z kim. Czy w kasynie, czy w spelunie.

 

W puli może być wszystko: honor, godność, przeszłość, intymność, drugi człowiek, bliski czy nic dla nas nie znaczący. Ważna jest gra, rozgrywka, wygrana, karta tak wysoka, że nie trzeba będzie już rozgrywać następnej. Codzienna rozgrywka, codziennie pula, raz wygrana, raz odejście od stołu ze składaną sobie (i dotrzymywaną) obietnicą odegrania się. Wielkie karty: polityka, historia, martyrologia, życiorysy, teczki molami obsiadłe, pucz, te – jak im tam – imponderabilia, ojczyzna, Bóg lub nie ma Boga, zamacho-strofy, kaduceusz złoty.

 

Nie tam obciachowe siadanie przy ognisku, z elementem niepewnym, któremu się w życiu nie powodzi, bo nie próbuje, nie gra, pobrzękuje tylko coś na gitarce, gdy butelka wokół krąży.

  

„Skąd przychodził, kto go znał
Kto mu rękę podał kiedy
Nad rowem siadał, wyjmował chleb
Serem przekładał i dzielił się z psem
Tyle wszystkiego, co sobą miał
Majster Bieda”

 

Rolna Dupa Pępowina, dworowali sobie ze swej nazwy, kuglarze wędrowni, zmienne składy, wyrąbane sady, bary na Stawach (nie ma już), podróże, do końca których tak blisko, porypane cześki piekarze, zaduma w graniu wiatru, sczernienie traw zżętych itp. bzdety.

„Czapkę z głowy ściągał, gdy
Wiatr gałęzie chylił drzewom
Śmiał się do słońca i śpiewał do gwiazd
Drogą bez końca co przed nim szła
Znał jak pięć palców, jak szeląg zły
Majster Bieda”

 

Droga, wiatr, słońce - emblematy wolności, no jeszcze, ewentualnie. Ale ognisko? Kiedyś to było coś, poczucie bezpieczeństwa, bliskość, krąg ognia przed wilkami chroniący, teraz – panie – to u Londona tylko takie sztuki chodzą. Grill - jeszcze ujdzie. Ale ognisko? badziewie zwiastuje jeno, jakieś imprezy zapoznawcze na wczasach, integracja korporacji. Siedzimy na wygodnych fotelikach, obsługa dyskretnie rozdziela szaszłyki, mówi taki dyrektor:

- Kiedyś to Dylana śpiewałem, z gitarą! W mrzonkę wolności wierzyłem, przeszło mi, zmądrzałem na SGH.

Jedziemy dalej z badziewiem onym:

 

„Nikt nie pytał skąd się wziął
Gdy do ognia się przysiadał
Wtulał się w krąg ciepła jak w kożuch
Zmęczony drogą wędrowiec boży
Zasypiał długo gapiąc się w noc
Majster Bieda”

 

A to co? atawizmy jakieś, gapienie się w gwiazdy, gdy żar pomału dogasa. Matko jedyna, chłamowo. I ten gostek przy ogniu – dziad włóczęga, zapuszczony, wykrusza tytoń z wygrzebanych gdzieś niedopałków. Boży wędrowiec! Dobre sobie. Szarzyzna i wschód. Potem i uryną przegryzione łachy.

„Aż nastąpił taki rok
Smutny rok, tak widać trzeba
Nie przyszedł Bieda zieloną wiosną
Miejsce, gdzie siadał, zielskiem zarosło
I choć niejeden wytężał wzrok
Choć lato pustym gościńcem przeszło
Z rudymi liśćmi jesienną schedą
Wiatrem niesiony popłynął w przeszłość
Majster Bieda”

 

Poezja prosta, mała, głęboka?

Zarosłe zielskiem miejsce po nieobecnym, smutny rok, pogodzenie się z odchodzeniem (tak trzeba), jesień i odchodzenie w przeszłość (it’s only my opinion, I may be right or wrong).

 

Siadamy potem na schodach pustego budynku, płacz za bliską osobą wstrząsa naszymi plecami, nie zejdzie już nigdy po tych schodach po pracy. Zostawiamy w telefonicznej książce pamięci ów numer, pod który już nie można zadzwonić, „abonent czasowo niedostępny/no longer a working number”.

 

Nie ma cmentarnej alei, zimnego chłodu kostnicy, sterylności krematorium, nieznośnie lekkiej urny bytu. Przy ogniu zostało miejsce puste, zielsko się na nim zadomowiło, zarastające zielsko czyni odejście znośnym, prozaicznością swoją udomawia je. Siedzimy znów przy ogniu, skwiercząc płoną świerkowe gałęzie, ściana lasu skwierczenie wraca echem.

 

Co ty, człowieku, jak już musisz, to o murach zaśpiewaj, co runą jak w Jerycho, głosem potężnym śpiewać trzeba, już czas.

 

„A śpiewak także był sam.”

 

 

 

P. S.

 

Bliźnim słodkim, którym tak bardzo zapadł w serca poprzedni wpis, że „Fak(t) autorską” relację w postaci własnej jego wersji byli uprzejmi przedstawić, tudzież okrasić zawartością z walkowni rodem, a także tym zacnym duszom, co nader subtelnie skomentowały tak wysmażony wyczyn, z życzeniami dalszych wysokich dziennikarskich i publicystycznych lotów, wiersz poniższy:

 

Jeśli mi zaczną wypominać

że jestem do niczego

że piszę trzy po trzy

ograniczony jak ryba

co daje się oglądać tylko z profilu

że to co wymyśliłem jest dobre - ale pięćdziesiąt lat temu

uśmiecham się - mój Boże

tylko tyle

ile można o mnie gorszego powiedzieć

 

/Jan Twardowski/

inkszy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (30)

Inne tematy w dziale Rozmaitości