Już stoją w pomieszczeniach, przestępują z nogi na nogę, niecierpliwe. Żadne tam z górnej półki, Bo Concept czy jakie, żadne ciężką elegancją przytłaczające kalwaryjskie, czy Klera produkty. Pozory solidności, wiórową płytą pachnące, obcojęzyczne a rodzime blekredwajty czy bodziosystemy, albo poprawne swoją corporate social responsibility, obnoszące się porządnością Ikei produkty. Spoglądają z wyższością na te, które jeszcze zasiedziałe na swoich miejscach, wypieszczone latami powtarzanym dotykiem starzejących się rąk.
Biorą się cudze meble pod boki, z pretensją, że te stare jeszcze stoją, wypełnione przez dziesięciolecia pieczołowicie gromadzonym drobiazgiem. - Nie macie prawa już tutaj stać, na śmietnik z wami, rupiecie – zdają się mówić. Roztopierzają się, jak zwykło się to tu określać, za całe swe usprawiedliwienie mając zniewalający chwilowo blichtr nowości. Tupeciarze, tupią wręcz – No, szybciej, fora ze dwora. Wszędzie wokół w pudłach wyjęta pośpiesznie ich zawartość, która skwapliwie im przytakuje.
Jak meble cudzych uczuć, co bezceremonialnie ganią te nasze, misternie i powolutku budowane. Buciory roztrącające mandalę, cierpliwie na cztery ręce przez długi czas z piasku sypaną.
Meble cudzych uczuć, wstawiane z hukiem, przy głośnym, hałaśliwym wręcz unieważnianiu uczuć poprzednich. Pysznie pewne swej lepszości, której wyraz nieustannie dają. Bo dawać muszą, bo całe uzasadnienie mają w negowaniu tego, co było. Muszą meblować szybko, istniejącego dotąd wyposażenia trzeba się pozbyć z wnętrza bez namysłu, bez odwrócenia głowy dla spojrzenia w perspektywę przeszłości. Muszą być uparte aż do natarczywości, wypełniać sobą bez reszty. Poza tym, mogą przecież niezawodnie liczyć na tę górę pretensji, tym wyższą, im dłużej trwało uczucie wypychane obecnie za drzwi.
Teraz będzie tylko lepiej, obiecują: szybko, już, wynosimy stare żałosne dziadostwo. Ha ha ha, patrzcie co tu mamy, starannie zapakowane kupony na sukienki czy spodnie, nylonowe siatki na zakupy, wyświechtane trzonki codziennych narzędzi uczuć, przez żołądek do serca, przez wysiłek do wartości, jakieś nuty z sostenuto w zapisie, rejestracja nieumiejętnych starań. No, doprawdy, jak tak można było żyć, źle obmyślone. Mam nowy przekład Love Story, tylko dla ciebie, jedyna.
No prędzej, jeszcze miotła, usuńmy już te obmierzłe ślady, zrzućmy gdzieś ten ciążący depozyt czasu słusznie minionego. Spokojnie, nic nie odpowiadaj, jedz zielone winogrona.
Cudze meble to Tomaszów. Tomaszów, gdzie można by wpaść, chociaż na dzień. Ale po co, tam już ludzie wstawili cudze meble, dom i pokój już nie te same. Tak jak teraz urządzone, podoba się lepiej. Lepiej nie wpadać, lepiej nie. Lepiej z zachwytu piej.
Jazda wczesnym pociągiem do Piotrkowa, wyjazd jeszcze przed świtem, twarde plastiki siedzeń składu podmiejskiego - chociaż dystans spory - nie dają wielkich szans na drzemkę. Pekaes do Tomaszowa. Lato z radiem przez całą drogę, grzmiący na cały kraj kołchoźnik, przez tyle lat. Glajchszaltujące, redukujące do jednakich kukieł, klonów, które na wszystko zgodzą się, byle wystarczająco długo powtarzać; obietnica, że będzie lepiej, długo powtarzana mantra obietnicy, aż uwierzymy, że jest lepiej. Two legs bad, four legs better. Niepotrzebna już cała reszta, ten prosty slogan wystarczy.
Stare meble, o zapachu, w którym mieszka cała przeszłość, zapachu, w którym mieszka mech intymności, załadowane w końcu do przeprowadzkowego wozu Charona, wyprawione w nowe życie, w którym muszą sobie jakoś poradzić.
Kropelka słona? Ależ to deszcz tylko, głuptasie.
Inne tematy w dziale Kultura