Dzisiejszy dzień zapowiadał się niezbyt ciekawie....ponuro, wietrznie, śnieżnie, zimno...ale co tam aura, właśnie dzisiaj, po dwóch miesiącach czekania, miałam wizytę u lekarza specjalisty.
Miejsce - przychodnia lekarska, która powstała w latach gierkowskich, a dzisiaj pełni funkcję "2 w jednym", czyli - przeważająca praktyka prywatna i niewielki margines przyjęć w ramach NFZ.
Siedzę wygodnie w plastikowym krzesełku, ciesząc się, że NFZ podpisał umowę z dobrym specjalistą i nie musiałam pożyczać pieniędzy na prywatną wizytę. Obok mnie, siada młoda dziewczyna z dzieckiem. Pyta mnie o numerek, odpowiadam i wiem, że zostanie przyjęta po mnie.
Dziewczynę czekanie nudzi. Zaczyna rozmowę o terminach przyjęć lekarzy w ramach NFZ. Dowiaduję się, że jest bardzo szczęśliwa, bo czekała na przyjęcie tylko dwa miesiące, Opowiada, że jej znajoma, w innej przychodni musi czekać cztery. Jest wyraźnie zadowolona i dumna z siebie, że wykonala wiele telefonów, by "przebić" termin swojej koleżanki.
Farciara!
Czas płynie, zjawia się więcej pacjentów....każdy z nich trzyma w ręku karteczkę, na której widać godzinę przyjęcia przez lekarza. Chcąc, nie chcąc słyszę opowieści, które powodują u mnie cierpnięcie skóry, ale u nich - wręcz odwrotnie!
Oni się cieszą, co tam cieszą, najwyraźniej są szczęśliwi......bo czekali tylko dwa. trzy miesiące na wizytę, a nie na przykład- rok!
Wchodzę do gabinetu, lekarz przeprowadza ze mną wywiad, kiwa głową i proponuje skierowanie do innego specjalisty. Przyjmuję propozycję z mieszanymi uczuciami, bo zdaję sobie sprawę, że czekają mnie następne miesiące oczekiwania....ale wiem, że nie mam innego wyjścia...
Pojechałam na drugi koniec miasta, by zarejestrować się (w ramach NFZ) na wizytę u drugiego specjalisty.
Od pani w rejestracji, dowiedziałam się, że ten drugi specjalista przyjmie mnie za miesiąc.
Odetchnęłam z ulgą i wiecie co....poczułam się naprawdę szczęśliwa!!!
.
Posiadaczka...doświadczeń życiowych, kochającego męża, dorosłej córki i czarno-białej, szczekającej radości. Otwarta na prawdę i życzliwość, zamknięta na fałsz i chamstwo.
Poniżej wiersz Yuhmy, pod którym mogę się podpisać!
Kocham obciach od zawsze,
gardzę wrzaskiem gromady,
bliższe mi to, co słabsze,
pędzone na zagładę.
Ciemnogrodem już byłem,
oszołomem i lachem,
moherem i pedrylem,
a teraz jestem obciachem!
Obciach - czyż nie brzmi to dumnie?
Wszak trzeba odwagi, rozumu,
by nie stać się zwykłym durniem -
papugą wśród papug tłumu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka