Feterniak Feterniak
739
BLOG

Niemieckie przypadki polskiego patriotyzmu doby oświecenia

Feterniak Feterniak Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 27

W komentarzach, jakie pojawiły się pod notkami na temat Ślązaków i Kaszubów, dość tradycyjnie pojawiły się, na szczęście nieliczne, głosy, które prezentowały poglądy na temat tożsamości narodowej zgodnie z wytycznymi jeszcze towarzysza Wiesława. Dobrzy Polacy, źli Niemcy a pomiędzy nimi ognista granica. Takie łopatologiczne traktowanie tej niezwykle skomplikowanej materii w kontekście aktualnych wydarzeń zazwyczaj wynika albo z braku podstawowej wiedzy w tej materii, albo (i to jest o wiele częstsze) z przemyślanego grania na tożsamościowych emocjach dla przyziemnych politycznych celów. Jednak naprawdę irytujące jest, gdy owe komunistyczne kalki przenosi się w przeszłe wieki, bo akurat fakt, że nowoczesne nacjonalizmy zrodziły się w XIX wieku był i jest cały czas, uczony już w podstawówkach Jednak moje skromne doświadczenie w tej materii mówi mi, że nie wszyscy w podstawówce na lekcjach historii uważają. Stąd też zwolennikom odwiecznego polsko-niemieckiego sporu chciałbym zadedykować historię trzech znanych Pomorzan z XVIII w.

Pierwszy z nich o ból głowy przysparzał tak polskich, jak i niemieckich historyków już w XIX wieku. Na dodatek przez wielu z nich był mylony z własnym ojcem, co jeszcze bardziej gmatwało badania jego biografii. Niemcy przeprosili się z nim w okresie odchodzenia od „wypaczeń nacjonalizmu”, a zwłaszcza w NRD, jako zwolennik rewolucji francuskiej zasłużył w końcu na żywszą pamięć. U nas tak naprawdę przypomniano sobie o nim jakieś piętnaście lat temu, nie bez żywego udziału kociewskich regionalistów. Rodzinnie związany był bowiem z Tczewem i w ostatnim dziesięcioleciu stał się bohaterem tylu sesji, wystaw i publikacji, że… zaimponowało to aż gdańszczanom, którzy włączyli go do zacnego grona 35 obywateli nadmotławskiego grodu patronującym najnowszym tramwajom. Co dziwi o tyle, że z Gdańskiem nie miał żadnych głębszych związków, poza faktem urodzin w nieodległym Mokrym Dworze. No, ale Jerzym Adamem Försterem naprawdę można się chwalić, bo to postać na skalę światową. Zaś skromnym tego dowodem jest fakt, że głównym ośrodkiem badań jego biografii, tudzież miejscem najpełniejszego skompletowania jego dzieł jest Uniwersytet Hawajski w USA. Zaś jakakolwiek jego biografia jest niekompletna bez poznania historii jego ojca – kierownika naukowego drugiej wyprawy Jamesa Cooka dookoła świata. – Jana Reinholda.

Försterowie wywodzą się ze Szkocji. W roku 1643 niejaki Jerzy Ferster rodem właśnie ze Szkocji osiadł z rodziną w mieście Nowe nad Wisłą, leżącym dziś na południu Kociewia. Ponad dwadzieścia lat później jeden z jego synów, Adam Szymon przeprowadza się do nieodległego Tczewa, gdzie szybko wchodzi w krąg tamtejszego patrycjatu. Tczew był jednym z mniejszych miast Pomorza Gdańskiego, nie mniej kilka najbogatszych, patrycjuszowskich rodzin prowadziło rozległe operacje kupieckie związane z wiślanym handlem, które przynosiło im znaczące zyski. Prawdopodobnie właśnie potrzeby handlowe były przyczyną przeprowadzki Adam Szymona, który wkrótce wybrany został nawet tczewskim burmistrzem. Rodzina w mieście Sambora zagościła na dobre, bo burmistrzami byli także syn i wnuk Adama, zaś jego potomkowie zamieszkiwali ponoć tutaj jeszcze w PRL-u. Försterowie, jak większość protestanckich imigrantów w pomorskich miastach tego okresu, szybko się zgermanizowali.

Jedyny syn trzeciego z kolei burmistrza z tego rodu: Jan Reinhold urodził się w 1729 roku i pobierał nauki godne potomka patrycjuszowskiego rodu z Prus Królewskich. Po szkołach średnich w Kwidzynie i Toruniu dokończył ten etap edukacji w Berlinie, by w Halle podjąć studia teologiczne i filozoficzne. Bez wątpienia przejawiał on duży talent naukowy i może nawet marzył o karierze uniwersyteckiej, ale w wieku 23 lat spadł na niego niespodziewany cios w postaci śmierci ojca. Przypadający na niego spadek w postaci kamienicy przy tczewskim rynku szybko sprzedał, lecz nie dało to środków na dalszą karierę naukową. Poskramiając ambicję przyjął posadę pastora w nieodległym Mokrym Dworze. Wszedł tam w związek małżeński z córką burmistrza pruskiego wówczas Kwidzyna – Justyną Nikolai i już we wrześniu 1754 roku narodził się jego pierworodny, któremu na chrzcie nadano imiona Georg Adam, lecz my go nazywać będziemy dalej po prostu Jerzym.

Sam Jan przyjął funkcje pastora bez wątpienia licząc, że da mu ona o wiele więcej możliwości kontynuowania naukowych zainteresowań, niż kontynuowanie rodzinnej, kupieckiej profesji. I był to chyba słuszny wybór, bo aktywnie pracując na tym polu w roku 1765 został zaproszony jako przyrodnik do badań nad Wołgą na zlecenie carycy Katarzyny, po czym podjął pracę w Warrington w Anglii jako profesor języków obcych i nauk przyrodniczych. Publikacja badań znad Wołgi w roku 1770 przyniosła mu sporą sławę oraz członkostwo w Royal Society. Efektem tego była propozycja objęcia funkcję przyrodnika, de facto kierownika naukowego, drugiej wyprawy Jamesa Cooka, którą tczewian przyjął, stawiając jednakże warunek wzięcia ze sobą osiemnastoletniego syna. O trwającej od lipca 1772 roku do lipca 1775 roku nie będę tutaj dużo pisał, bo rzecz jest powszechnie znana. Istotne jest to co się stało po niej. Władze brytyjskie bowiem zabroniły Försterowi publikacji relacji z podróży, co odebrał jako niesłuszną szykanę. Zważywszy jednak na wkład w swoje badania syna Jerzego namówił go (a może wydał pod jego nazwiskiem, tutaj uczeni spierają się do dziś) do napisania własnej relacji, do której młody badacz, nie związany żadnymi umowami z władzami brytyjskimi, miał pełne prawo.

Opublikowana w 1777 roku relacja Jerzego przyniosła mu światową sławę i umożliwiła dalsza błyskotliwą karierę. Ojcu natomiast nic dobrego z tego nie przyszło. Ponownie zraził bowiem (podobnie było dekadę wcześniej w Rosji) rządowych zleceniodawców, co przyniosło mu szybkie kłopoty finansowe, które skończyły się więzieniem. Dopiero energiczne działania syna, wykorzystującego błękitnokrwistych protektorów i niemieckich masonów, uwolniły ojca. Jan osiadł z rodziną i młodszymi dziećmi w Halle, gdzie, już bez większych przygód kontynuował karierę profesora historii naturalnej niejako „przerabiając” materiał, jaki zebrał u boku Cooka do końca życia. Umarł w grudniu 1798 roku, jak twierdzili niemieccy historycy, wyrzekając się słynnego syna-rewolucjonisty, choć zachowana korespondencja między nimi mówi nam o czymś całkiem przeciwnym.

Jerzemu publikacja relacji z wyprawy dookoła świata wbrew Admiralicji także „spaliła” możliwość kontynuowania kariery w Anglii. Udał się do Niemiec, gdzie w 1778 roku w Kassel objął (jako dwudziestoczteroletni młodzian) posadę wykładowcy historii naturalnej. Pięć lat później otrzymał jednak o wiele poważniejszą propozycję. Stanisław August Poniatowski dowiedział się o słynnym poddanym i zaprosił go do objęcia posady w Szkole Głównej w Wilnie. Jednak rola budowniczego przyrodoznawstwa wileńskiego (co robić musiał od podstaw, na co się żalił w licznych listach) oraz, co tu ukrywać, niechęć tamtejszego środowiska, spowodowały, że w 1787 skorzystał z zaproszenia władz rosyjskich, które organizowały własną wyprawę dookoła świata. Na wskutek wojny z Turcją z wyprawy jednak nic nie wyszło, do Wilna Jerzy nie chciał wracać i tak wylądował, klepiąc biedę, w Moguncji. Mimo to miał jeszcze okazję podjąć współpracę (trochę na zasadzie mistrz-uczeń) z młodym Humboldtem. Wtedy skomplikowało się jednak jego życie rodzinne, gdy wyszedł na jaw romans jego żony z „przyjacielem rodziny”. To wszystko razem spowodowało pewnie, że Jerzy Förster stał się zwolennikiem „jakobinów” i czynnie współpracował z rewolucjonistami francuskimi, którzy zajęli Moguncję. Gdy Francuzi musieli się stamtąd wycofać, Jerzy wyjechał z nimi do Paryża, gdzie wkrótce, w styczniu 1794 roku umarł, nie skończywszy czterdziestu lat.

Trzecim bohaterem tej historii jest chojniczanin Nataniel Mateusz Wolf. Urodził się w 1724 roku a po studiach w Niemczech (m.in. w Jenie i Halle) został lekarzem, kontynuując niejako rodzinne tradycje, gdyż jego ojciec był chojnickim aptekarzem. Gdy wrócił do Polski w 1749 roku, chciał podjąć praktykę w Gdańsku, jednak udało mu się zdobyć bardzo lukratywną posadę lekarza nadwornego marszałka koronnego Stanisława Lubomirskiego. Potem leczył Adama Kazimierza Czartoryskiego, dzięki któremu wkrótce porad lekarskich udzielał nawet samemu królowi. Efektem jego niewątpliwego talentu lekarskiego była nobilitacja, czyli nadanie szlachectwa, która nastąpiła w 1768 roku. Wcześniej, w 1765 roku, jego pracodawca, książę Czartoryski, zostając komendantem Akademii Szlacheckiej Korpusu Kadetów (czyli popularnej Szkoły Rycerskiej) mianował Nataniela Wolfa jej lekarzem co wiązało się także z funkcją naczelnego lekarza armii koronnej. Tak błyskotliwa kariera nie satysfakcjonowała jednak pochodzącego z Chojnic lekarza, który nie dość, że sam był dość chorowity (był gruźlikiem), to jeszcze coraz bardziej skłaniał sie ku swojej życiowej pasji, czyli astronomii.

Efektem tej postawy była jego rezygnacja z życia w stolicy i przeniesienie się do rodzinnych Prus Królewskich. W 1769 roku osiadł w Tczewie, gdzie zasłynął budową obserwatorium astronomicznego, którego pozostałości były widoczne jeszcze w połowie XIX wieku. Gdy we wrześniu 1772 roku Tczew włączono na mocy I rozbioru do Prus. Nataniel Wolf zdecydowanie nie chciał zostać poddanym króla Fryderyka II. Dlatego sprzedał tczewski majątek i przeniósł się do pozostającego ciągle w granicach Rzeczpospolitej Gdańska. gdzie mieszkał do końca życia. W Gdańsku rozwinął z pełną mocą swoje naukowe pasje, zostając najpierw członkiem Gdańskiego Towarzystwa Przyrodniczego, a w 1777 roku angielskiego Royal Society. W grodzie nad Motława zasłynął jako mecenas badań naukowych i budowniczy obserwatorium na Biskupiej Górce. Jako pierwszy lekarz gdański wykonał też w tym czasie szczepienia dzieci przeciwko chorobom zakaźnym. Zmarł 15 grudnia 1784 roku przeznaczając swój majątek na dalsze badania naukowe, zaś widocznym owocem tego zapisu jest dzisiejszy gmach Muzeum Archeologicznego przy ulicy Mariackiej, który po wojennych perypetiach z czasów napoleońskich zbudowało Towarzystwo Przyrodnicze za pieniądze z odszkodowania za obserwatorium Wolfa.

Wszystkich tych trzech naukowców łączyło to, że byli etnicznymi Niemcami (Jerzy Förster polskiego nauczył się dopiero dostawszy posadę w Wilnie - acz będąc poliglotą nie miał z tym większych problemów) oraz protestantami (Jan Förster nawet pastorem). Wszyscy trzej zdobyli też dużą sławę naukową. Wszyscy trzej w końcu wywodzili się z mieszczańskich rodzin Prus Królewskich, które za ich życia zajęły Prusy.

Najbardziej charakterystyczną postawę prezentował Nataniel Wolf. Choć kariera (był nobilitowanym polskim szlachcicem) wyjątkowo mocno związała go z Warszawą, to jeszcze w połowie XIX wieku dla lokalnych historyków, sławiących skądinąd „wyzwoliciela” Fryderyka Wielkiego, jasnym było dlaczego nie chciał mieszkać dalej w Tczewie, gdy ten zajęli Prusacy. Słabo związany (dopiero od trzech lat) z tym miastem wolał pozostanie obywatelem Rzeczpospolitej i przeprowadzkę do Gdańska niż tyrańskie (w odczuciu pomorskich mieszczan) rządy Fryderyka. Liczne świadectwa tutaj nie pozostawiają wątpliwości, że Nataniela Mateusza Wolfa, można jak najbardziej uznać za osiemnastowiecznego polskiego patriotę – w ówczesnym, oświeceniowym tego słowa rozumieniu.

Jan Reinhold Förster, to typowy badacz oświecenia. Goniąc za możliwością realizowania swoich pasji czuł się „obywatelem Europy”. Nie dość tego naukową karierę rozpoczął i zakończył w pruskim Halle. Tym bardziej warto jednak podkreślić, że nie tylko świetnie znał polski, ale co najmniej do pierwszego rozbioru uważał się także za polskiego obywatela, a swojemu synowi dość mocno wbił do głowy, że jako poddany polskiego króla jest kimś lepszym niż jacyś Prusacy, czy Anglicy. I z jego synem Jerzym jest największy problem.

Niby Niemiec, ale angażując się po stronie rewolucji na dobre pół wieku został wyklęty przez rodzący się niemiecki patriotyzm. Na dodatek śmiał napisać samemu pruskiemu ministrowi von Hertzbergowi, że urodził się jako poddany króla polskiego i z królestwem pruskim nie ma nic wspólnego, bo ziemie rodzinną musiał opuścić, gdy zajął ją władca Prus (na dodatek zrobił to pod koniec życia w Moguncji, klepiąc biedę, odmawiając intratnym propozycjom pruskiego ministra). Notabene z jego pamiętników wynika także, że na temat związków Gdańska i Prus Królewskich z Polską oświecał samego cesarza Józefa II, w czasie swojego pobytu w Wiedniu w drodze na wileńską uczelnię. Dopiero anglosaska recepcja dzieł i twórczości młodszego z Försterów spowodowała większe zainteresowanie jego osobą także w Niemczech, a później jego pełną rehabilitację i przypisanie go do grona „najwybitniejszych niemieckich uczonych epoki oświecenia”.

Podobny problem mieli nasi badacze. Traf chciał, że listy Jerzego z okresu pobytu w Wilnie oraz jego pamiętnik zostały wydane dość szybko po jego śmierci, a obraz Polski, a dokładniej środowiska wileńskiego, jaki tam przedstawiał, nie był zbyt budujący. Nadambitni, a niedouczeni profesorowie, feudalne zwyczaje, bieda. Wypisz wymaluj obraz rodem z fryderycjańskiej, antypolskiej propagandy. No i luteranin, i Niemiec. Nie dość tego, to samo nazwisko nosił, niezwiązany z pomorskimi Försterami, słynny gauleiter gdański z czasów II wojny, co po 1945 roku spowodowało, że albo całkiem jego postać przemilczano, albo dokonywano ekwilibrystyki nazewniczej i biograficznej mieszając go z ojcem, a czasem i dalszymi przodkami. Acz trzeba przyznać, że w niektórych fachowych (lekarskich i przyrodniczych!) czasopismach już za PRL-u zaczęto niuansować ten obraz. Przypominano tą jego słynną korespondencję z von Hertzbergiem, przetłumaczono całość jego dziennika z podróży po Polsce, gdzie okazało się, że krytykując środowisko wileńskie jednocześnie Jerzy rozpływał się w pochwałach nad otoczeniem króla Stasia i poziomem umysłowym Warszawy. Lecz dopiero w III RP zdano sobie sprawę, że w przeciwieństwie do symbolicznych tylko związków z Polską i rodzinnym Gdańskiem takiego Schopenhauera, czy Fahrenheita, którymi to uczonymi chlubią się wzdłuż i wszerz historycy oświecenia, Jerzy Förster był człowiekiem, który jako dojrzały już naukowiec dołożył znaczną cegłę w budowę polskiej, wileńskiej szkoły wyższej. Na dodatek był on osobistością formatu wręcz światowego, a na dorobek naukowy jego i jego ojca do dziś powołują się naukowcy z basenu całego Pacyfiku i krajów anglosaskich.

Zaś znakiem czasu i mocna przestrogą dla wszystkich traktujących historię jak grę w ping-ponga, jest fakt, że nawet taki kosmopolityczny „obywatel świata” mający wręcz jakobińskie ciągoty, jak Jerzy Förster, czuł się związany faktem, że urodził się jako poddany polskiego króla, a zabory traktował jako wrogą okupację. O szczerym polskim patriocie Natanielu Wolfie, już nie wspominając. Cieszy, że przynajmniej tczewiacy nie zapomnieli o tych trzech badaczach związanych z grodem Sambora, w ostatnich latach przywracając ulicę Försterom oraz dość szeroko przypominając postać Nataniela Wolfa (w czym swój skromny udział także miałem). Ale to już całkiem inna historia.

Feterniak
O mnie Feterniak

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (27)

Inne tematy w dziale Kultura