Mariusz Bondarczuk Mariusz Bondarczuk
418
BLOG

Saga o "Bizonie"

Mariusz Bondarczuk Mariusz Bondarczuk Polityka Obserwuj notkę 1

Michał Obojski był do niedawna jedynym nauczycielem, którego uczyniono patronem przasnyskiej ulicy. Dwa lata temu podobny honor spotkał Stanisława Jelińskiego, również przasnyszaka, który przysłużył się u nas do rozwoju szkolnictwa zawodowego. Teraz pamięć o Michale Obojskim zmarłym w dniu 15 stycznia 1992 roku utrwalona została jeszcze w sposób namacalny. W budynku Liceum Ogólnokształcącego odsłonięte zostało dnia 10 listopada jego epitafium. W tym miejscu Obojski spędził ponad 30 lat. W latach 1953-1980 był on licealnym nauczycielem chemii. W mieszczącej się w tym samym gmachu w okresie międzywojennym Szkole Powszechnej rozpoczynał Obojski swoją nauczycielską karierę, a kontynuował ją również w Szkole Podstawowej w tym samym miejscu na początku lat 50.  

Wojna na miny

Co jest powodem dla którego obecność tego nauczyciela w lokalnym panteonie uzyskuje kolejne potwierdzenie i niekwestionowaną pozycję? Przyczyny są – jak się okazuje - przynajmniej dwie. W tym roku synowie Michała Obojskiego, a jest ich pięciu i żaden z nich od lat już nie mieszka w rodzinnym mieście, postanowili przenieść prochy ojca na cmentarz warszawski w Wólce Węglowej. Została tam pochowana rok temu ich matka i zarazem żona Michała, Maria Obojska. Tym samym z przasnyskiej nekropolii zniknął naturalny niejako pomnik Michała Obojskiego i stracił on w swoim rodzinnym mieście własne, namacalne miejsce, przysługujące mu tutaj na wieki. Odzyskał je obecnie tam gdzie w swoim życiu czuł się chyba najlepiej, czyli w szkole.  

A dzieją się tam ostatnio dziwne rzeczy. Trwa bowiem w Liceum przasnyskim „wojna na górze”, którą obserwują lokalne i regionalne media. Nie jest to rzecz jasna pierwszy poważny konflikt w historii tej placówki oświatowej. Działy się tutaj kiedyś z pewnością o wiele gorsze rzeczy. W latach 40. bezpieka wspólnie z PPR-em i PZPR-em rozgoniła kadrę nauczycielską, która jej się nie podobała z powodów ideologicznych bez oglądania się na to, czy jest kim tych ludzi zastąpić. Tutaj w tym okresie czasu jeden z profesorów dobierał się do licealistów na lekcjach i na strychu. Skończyło się to oczywiście wielkim skandalem. W latach 70. ówczesny dyrektor jako kontakt operacyjny SB współdziałał przy rozpracowywaniu nauczyciela francuskiego Tadeusza Jaworskiego.  

Zatem na konflikt pomiędzy Marią Kowalską i jej zastępcą Zbigniewem Sztucem trzeba spoglądać z odpowiedniej perspektywy. Obecnie ma on w zasadzie znamiona gombrowiczowskiego pojedynku na miny, bo ze słów, które przeciekają do prasy niewiele wynika. Ale rzecz jasna, że ta minami podszyta wojna wpływa bardzo źle na klimat w KEN-ie i jego reputację na zewnątrz. Stąd też pomysłodawca umieszczenia w licealnym gmachu epitafium poświęconego Michałowi Obojskiemu, czyli Towarzystwo Przyjaciół Ziemi Przasnyskiej w osobie prezesa Waldemara Krzyżewskiego ma nadzieję, że duch Michała Obojskiego w jakiś niezwykły sposób wpłynie na oczyszczenie atmosfery w najstarszej przasnyskiej szkole średniej i ostudzi międzydyrektorskie swary.  

A jest się faktycznie do kogo odwołać, bo Michał Obojski był w swoim czasie w naszym ogólniaku człowiekiem-instytucją. O nim mówiono kiedyś jako o twórcy przasnyskiej szkoły chemików, bo był w latach 60. i 70. XX wieku rozpoznawalną wizytówką przasnyskiego LO na uczelniach technicznych i medycznych, gdzie trafiali absolwenci naszego Liceum. Z chemią radzili sobie znakomicie, a często zakasywali innych absolwentów wywodzących się z bardzo renomowanych szkół. I tak naprawdę nikt już później nie powtórzył sukcesu edukacyjnego Michała Obojskiego w tak licznym wydaniu zwłaszcza jeżeli chodzi o udział i zdobycze w ogólnopolskich olimpiadach przedmiotowych. Opuszczone przez niego miejsce w radzie pedagogicznej nadal czeka na godnego następcę. Na czym zatem polega tajemnica Michała Obojskiego i droga do nauczycielskiego sukcesu, który był i jest kontynuowany i rozwijany przez trudne do oszacowania grono tych, którzy mówią o sobie nadal, iż są jego uczniami?  

„Bizon” z Zawodzia

Miał on w szkole przezwisko „Bizon”. Jak się okazuje niezwykle trafne i w gruncie rzeczy bardzo godne, nie uwłaczające, a wprost przeciwnie podkreślające jego zasadnicze cechy. Ale zacznijmy od samego początku. Michał Obojski urodził się dnia 5 września 1914 roku. Fatalny moment jak na czas i miejsce przychodzenia na świat. Wybuchła bowiem wtedy pierwsza wojna światowa, która Przasnysz niemalże zrównała z ziemią. Rodzina Obojskich mieszkała na Zawodziu. Posiadali tam gospodarstwo rolne. Gdy Michał miał 7 lat zmarł mu ojciec Apoloniusz. Jego żona Agnieszka została z trójką małych dzieci. Niedługo urodził się jeszcze pogrobowiec Henryk, który mieszka do dziś na Zawodziu, ale w nieco innym miejscu. Tam gdzie było siedlisko Obojskich Niemcy w okresie II wojny światowej zbudowali skrzyżowanie ul. Zawodzie z obecną ul. Szpitalną.  

Dzielnica ta kojarzyła się pod względem biedy wojennej (dziś trudnej nawet do wyobrażenia) chyba najgorzej. Krążył bowiem kiedyś, przed wielu laty, jeszcze przed drugą wojną dość osobliwy, ale też złośliwy wierszyk na temat mieszkańców tej części miasta, który jednak przybliża dramatyczną sytuację, w jakiej znaleźli się przasnyszanie po kataklizmie pierwszowojennym: Zawodziacy biedne ludzie/,Oprawili sukę w budzie./Ani łyżki, ani miski,/ Poparzyli sobie pyski.  

Obojskim po wojennej pożodze został tylko stary, rozsypujący się dom, w którym mieszkali oni dzieląc się wspólnym dachem z kurami, bydłem i końmi. Agnieszka Obojska nauczyła się czytania na książeczce do nabożeństwa, a więc drukowane czytała, ale pisać nie potrafiła. Miała jednak doskonałą pamięć, znała na wyrywki modlitewniki. Komentowała niektóre księżowskie kazania, że już jakieś słyszała w tej samej wersji rok temu. Po śmierci męża została z czwórką dzieci na 16-to hektarowym gospodarstwie, którego nie była w stanie sama prowadzić. Rodzina Obojskich żyła z jego dzierżawy. Agnieszka dbała głównie o edukację dzieci, które były bardzo zdolne, obdarzone jak i ona doskonałą pamięcią. Najmłodszy syn Henryk, zanim sam zajął się gospodarstwem, skończył przed wojną 3 klasy gimnazjum. Mieszka do dziś na Zawodziu. Jego głównym zajęciem jest teraz czytanie książek. Zastałem go nad lekturą czeskiego kryminału. Kopcił przy tym nerwowo papierosa, bo chyba akcja powieści była dość pasjonująca. Ma 86 lat.  

 Niedoszły polonista

Biedne lata po pierwszej wojnie były dla Michała Obojskiego czasem hartowania. Wszakże bizon, żeby wrócić do przydomku, którym zostanie kiedyś obdarowany przez swoich uczniów, to zwierzę twarde, nieustępliwe, symbol siły. Zachowuje się dziwnie w ekstremalnych warunkach na amerykańskich preriach. Inne zwierzęta kulą się z zimna, a bizon trzyma prosto pysk, kiedy nadchodzi zawieja śnieżna.  

Świadectwo ukończenia szkoły powszechnej, które Michał Obojski otrzymał w 1928 roku mimo wszystko nie wskazuje, iż należało do orła. Jego właściciel wykazywał jednak wyraźne predyspozycje humanistyczne. Był dobry z języka polskiego i historii. Z chemii zasłużył tylko na dostateczny. W domu się nie przelewało, ale matka kupiła, bo było trzeba, „Ogniem i mieczem” oraz „Pana Tadeusza”. Po powszechniaku Michał Obojski zdał do Państwowego Seminarium Nauczycielskiego w Pułtusku, gdzie kształcił się według rodzinnych przekazów… na polonistę.  

Kiedy ukończył tę szkołę, był na pewno bardzo z siebie dumny, ale jeszcze większą radość miała z tego powodu jego matka: jeden syn realizował swoje powołanie do nauczycielstwa, drugi, młodszy do kapłaństwa. Bo syn Marian, urodzony w 1917 roku, kształcił się na księdza w płockim seminarium. Ten wielki sukces w rolniczym domu na Zawodziu przed drugą wojną, pomnożony został po latach we własnej już rodzinie Michała Obojskiego z ul. św. Wojciecha, a właściwie jeszcze wcześniej ul. 22 lipca: trzech z pięciu jego synów legitymuje się bowiem doktoratami z nauk technicznych.  

Po uzyskaniu pierwszych nauczycielskich szlifów Michał Obojski podejmuje bezpłatną roczną praktykę w Szkole Powszechnej w Przasnyszu. Był nauczycielem Aleksandra Drwęckiego i Haliny Skalskiej. Ale niestety już dziś nie pamiętają oni czego ich uczył i jak to wyglądało. Od tamtego czasu minęło bowiem prawie 80 lat. Potem pracował Obojski w Szkole Powszechnej I stopnia w Ostrowych Stańczykach z siedzibą w Goskach Wąsoszach w gminie Krzynowłoga Mała. Tam poznał swoją przyszłą żonę Mariannę Rapacką, która przychodziła na wywiadówki młodszej siostry.  

Chemiczne dyktanda

Michał i Marianna pobrali się 29 listopada 1939 roku czyli w bardzo zły czas. Ale Obojski jak ten bizon nie bał się dziejowej w tym przypadku zawiei. Było wysiedlenie i tułaczka, ale także w wolnych chwilach tajne nauczanie dzieci wiejskich. A po wojnie powrót do pracy w szkolnictwie. Najpierw na wsi w Krzynowłodze Małej i Węgrze, gdzie Michał Obojski kierował istniejącymi tam szkołami, a potem w przasnyskiej „jedynce”, a trochę później w ZNP gdzie sekretarzował w przasnyskim jego oddziale. W 1953 roku nadarzyła się okazja podjęcia pracy nauczyciela chemii w Liceum Ogólnokształcącym w Przasnyszu. Tutaj Obojski rozstał się ze swoimi marzeniami o karierze polonisty, bo nauczycieli o tej specjalności było w mieście wielu. Miewał wykłady z polskiego, ale już tylko dla swoich dzieci, którym po powrocie z zajęć na wieczorówkach opowiadał „Pana Tadeusza” i „Ogniem i Mieczem”.  

Na początku lat 50. w naszym ogólniaku chemii uczył aptekarz mgr Alfred Kamiński. Ówczesny dyrektor LO Stefan Cieśla uznał najwidoczniej, że czas najwyższy na własną kadrę. Obojski podejmuje zatem pracę nauczyciela chemii w Liceum, a jednocześnie studia zaoczne na Wyższej Szkole Pedagogicznej w Gdańsku na kierunku chemicznym, uzyskując po trzech latach kwalifikacje do prowadzenia lekcji w szkołach średnich. Warunki nauczania chemii były wtedy bardzo trudne. Korzystano sporadycznie z bardzo kiepsko wyposażonej międzyszkolnej pracowni w Szkole Podstawowej nr 2. Dopiero po kilku latach udało się wydzielić w budynku LO w suterenie pomieszczenie na własną pracownię chemiczną. To nie było też dobre rozwiązanie, bo tuż nad nią znajdowała się szkolna ubikacja. Kiedy coś tam się zatykało, zawartość z tego przybytku trafiała na dół. Nie było w tamtym czasie odpowiednich podręczników. Wiele lat Michał Obojski dyktował uczniom treść swoich wykładów. Było to wówczas dla nich właściwie podstawowe i jedyne źródło chemicznej wiedzy. 

 Powołanie hukiem wywołane

Ale lekcje z tego przedmiotu nie były zwykłymi zajęciami, jak każde inne. Michał Obojski prowadził je w specyficzny dla siebie sposób, jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny. Chemia w jego wydaniu była nauką niesłychanie poważną, rzec by można - zasadniczą, niemalże sprawą życia i śmierci, swoistą nauką religii o bogu, ukrytym w materii, gdzie zresztą doświadczył go po raz pierwszy znakomity francuski filozof i teolog Teihlard de Charden. Zachowanie się profesora Obojskiego podczas lekcji miało niekiedy w sobie coś z osobliwej liturgii, a jej główny celebrans czynił swoją posługę z odpowiednim gestem, namaszczeniem i spojrzeniem.  

Na lekcjach chemii panowała absolutna cisza. Słychać było tylko czasem skrzypienie podłogi, gdy profesor przechadzał się akurat w milczeniu. Nie było mowy o odrabianiu innych lekcji i podpowiadaniu, co zdarzało się na wszystkich chyba zajęciach, za wyjątkiem oczywiście chemii. Na żarty podczas lekcji mógł z reguły pozwolić sobie tylko on sam. A poczucie humoru miał dość szczególne. Kiedyś zapytał niespodziewanie jakiegoś ucznia (miał taki zwyczaj, iż świdrował oczyma jednego, a do odpowiedzi wywoływał drugiego) z czego się składa węgiel. Zapytany stanął jak wryty. „No przecież węgiel się składa z fury do piwnicy” - padła odpowiedź z ust samego pytającego. Powaga towarzysząca lekcjom chemii, na pewno deprymowała tych, którzy chodzili do szkoły, powiedzmy sobie głównie z powodów towarzyskich, przy okazji zaliczając przedmioty i kolejne lata. Jeszcze dziś są osoby, które budzą się oblane potem, bo we śnie wydawało im się, iż mają odpowiadać z chemii.  

Profesor Obojski i jego zajęcia budziły emocje. Ci, którzy szukali wtajemniczenia w sprawach materii nieożywionej, wzajemnych relacji różnych związków, byli nimi zachwyceni. Adam Myśliński zaliczający się do dziś do grona uczniów Michała Obojskiego   pisał na ten temat w swoim wspomnieniu, które drukowałem w „Misjonarzach i Barbarzyńcach – opowieściach o życiu codziennym przasnyskiego ogólniaka w latach 1923-2005” (cytuję na skróty): „Był rok 1960. Obojski wyprowadził nas na boisko szkolne. Położył na betonie małe zawiniątko. Rzucił w nie kamieniem. Oślepił nas błysk i towarzyszący mu grzmot detonacji. Wszyscy staliśmy oniemiali. To jest siła chemii - powiedział profesor. Będziemy się o niej uczyli. Znam co najmniej kilku ludzi, twierdzi Adam (od dziesięcioleci jest on pracownikiem naukowym Wydziału Chemii UW – przyp. MB), których ten błysk i huk omotał na całe życie”. 

 Kolejka do kolektury

Na giełdzie tak specyficznego towaru, jakim były i są uczniowskie oceny, trójka u Obojskiego liczyła się nawet bardziej niż piątka u innego nauczyciela tego samego przedmiotu. Oczkiem w głowie Michała Obojskiego były Ogólnopolskie Olimpiady Wiedzy Chemicznej. Wciągał do nich uczniów, którzy przychodzili na prowadzone przez profesora kółko (on sam dokształcał się w tym czasie na UMK w Toruniu, gdzie uzyskał stopień magistra chemii w 1966 roku). Prawdziwy sukces przyszedł w 1962 roku, kiedy to Karol Jackowski doszedł do olimpijskiego finału i jeszcze będąc uczniem liceum miał już indeks na Uniwersytet Warszawski w kieszeni. To było przykładem oczywiście bardzo zaraźliwym. Jak wygrana w toto-lotka. Do kolektury z napisem „Kółko chemiczne Michała Obojskiego” ustawiała się kolejka. Na spotkaniu poświęconym jego pamięci, które odbyło się w 10 listopada wspomniany przed chwilą Karol Jackowski (dziś prof. dr hab. na Wydziale Chemii UW) mówił, iż Obojski dążył do tego, co jak się okazuje jest bardzo trudnym zabiegiem dydaktycznym, aby jego uczniowie sami dochodzili do rozwiązywania stawianych przed nimi zadań, aby sami czuli się odkrywcami podczas przeprowadzanych doświadczeń.  

Najwyższe trofea w Olimpiadach Chemicznych uzyskało w latach 60. i 70. aż siedmiu uczniów Michała Obojskiego. W tamtym okresie z żadnego innego przedmiotu tak duża grupa uczniów przasnyskiego LO nie odniosła tak spektakularnych sukcesów. Następne dziesięciolecia były pod tym względem jeszcze chudsze. A chemia zapadła się pod ziemię. Uczniowie Michała Obojskiego zdobywali dalsze szlify. Dla części z nich nauczany przez profesora przedmiot stał się treścią dorosłego życia i zawodowej kariery. Inni korzystali z powodzeniem z wiedzy zdobytej na lekcjach chemii podczas egzaminów na medycynę, weterynarię i inne specjalności. Wśród kadry wyższych uczelni, gdzie chemia była kontynuowana, panowała opinia, iż studenci pochodzący z Przasnysza mają bardzo dobre jej podstawy. A sam Michał Obojski zapraszany był przez władze uczelniane do komisji prowadzących rekrutacje na studia. 

 Poprzeczki i przytyki

Na pewno jest wielu absolwentów naszego Liceum, którzy przeklinali w swoim czasie Michała Obojskiego, że zbyt wysoko ustawiał uczniom poprzeczkę. Aleksander Nawrocki nazywa „Bizona” w swoich wspomnieniach publikowanych w „Misjonarzach i Barbarzyńcach” katem na lekcjach, ale dodaje, iż potrafił być wyrozumiały na koniec roku. Doceniają go nawet ci, którzy mają do niego jakieś zadawnione anse. Mojemu bratu Michałowi Obojski przygadał na maturze, że gdyby był w jego wieku, to nie z takimi dziewczynami i nie takim samochodem by jeździł. Był to chyba dość jednak złośliwy przytyk do tego, iż stosunki damsko-męskie obniżyły u mojego brata w znaczący sposób zainteresowanie chemią. Michał, który jeździł wówczas ojcowską syrenką nie pozostał dłużny, bo na takie dictum zerwał się z krzesła i wyszedł trzaskając drzwiami z pokoju, gdzie zdawał egzamin. Ale do dziś twierdzi, iż Obojski świetnie uczył.  

Niektórzy z absolwentów zarzucają mu, iż był wobec nich niesprawiedliwy. Wskazują na dość szczególną tego przyczynę. Profesor bardzo ufał swojej pamięci. W pewnym okresie nauki w Liceum bywało, iż nie wystawiał na świeżo ocen. Potem, gdy rekonstruował z pamięci, kto i na jaki stopień zasłużył, mógł się jednak pomylić. Mundek Zdanowski opowiadał mi, iż dostał kiedyś jedyną „lufę” na koniec roku właśnie od Michała Obojskiego. A państwo Obojscy byli bardzo zaprzyjaźnieni z jego matką. Bywali u niej na imieninach. Ale to nie przeszkadzało Obojskiemu w uczynieniu Mundkowi uwagi, iż trójka z chemii popsuje mu świadectwo. Ta mobilizacja poskutkowała. Mundek na poprawce wydźwignął się na czwórkę.  

Wrażliwy jak „Bizon”

Ale pod tą fasadą surowości krył się w gruncie rzeczy w naszym „Bizonie”, jakże często budzącym u uczniów grozę człowiek wrażliwy. Jedna z emerytowanych nauczycielek licealnych opowiadała mi, że kiedyś zachorowała i dłuższy czas nie była obecna w szkole. Kiedy jednak wróciła do zdrowia i spotkała na ulicy Michała Obojskiego, ten zareagował na jej widok niemal ze łzami w oczach. Ucieszył się i ucałował ją w oba policzki. Pamiętam pewien majowy dzień w 1983 roku, kiedy po 5 miesiącach (od ogłoszenia stanu wojennego) spędzonych w więzieniu wypuszczono mnie na wolność. Spotkałem wówczas na ulicy swojego dawnego profesora Michała Obojskiego. Był wyraźnie poruszony. Nie ukrywał tego. To było również dla mnie wzruszające spotkanie.  

Swoje sukcesy zawdzięczał Obojski wyłącznie swojej pracy, do której mobilizował także uczniów, jak wiemy w wielu przypadkach z wielkim powodzeniem. Nie należał do partii. Co niedziela i nie tylko, był w kościele. Pięciu jego synów chodziło w ministranckich komżach. Z pewnością nakłaniano go, aby zmienił front. Pozostał wierny tym zasadom, które wpoiła mu matka. Ona sama już jako staruszka (dożyła 88 lat) chodziła niemal codziennie rano z Zawodzia do kościoła OO Pasjonistów i to często grubo przed otwarciem świątyni.  Michał Obojski ma w Przasnyszu swoją ulicę, ma też od od kilku dni swoje epitafium w szkole, gdzie z taką pasją uczył przez ponad 30 lat. W zorganizowanej przez siebie pracowni chemicznej chciał, aby każdy uczeń miał możliwość sam doświadczyć, czym jest chemia, stąd na każdym stoliku przynajmniej w latach 60. stały statywy na probówki i szklane palniki z knotami zatopionymi w denaturacie. Prof. Obojski mówił o nich żartobliwie: „Świecą jak światłość wiekuista”. Dziś taki właśnie palnik jemu samemu należałoby zapalić.

Moja maksyma (zasłyszana w okolicach Przasnysza):Kto prawdę mamrze ten się głodu namrze.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka