Bo pieniądz w Polsce musi być tani.
Bo pieniądz w Polsce musi być tani.

Bo pieniądz w Polsce musi być tani

Rafał Woś Rafał Woś Rafał Woś Obserwuj temat Obserwuj notkę 104
Najnowsze podwyżki stóp procentowych to zła wiadomość. Zyski z tego wątpliwe, a koszty spore i do bólu realne. Oby nie było następnych podwyżek ceny pieniądza w Polsce.

Ani cnoty nie zachowali, ani rubelka nie zarobili. To sytuacja, w której znalazł się polski bank centralny po dwóch dużych podwyżkach stóp procentowych. Stopa procentowa to (mówiąc kolokwialnie) cena pożyczania pieniędzy w Polsce. I to właśnie ona wzrosła po dwóch ostatnich decyzjach RPP z 0,1 proc. do 1,25 proc.

Czy droższy pieniądz dobrze przysłuży się polskiemu społeczeństwu? 

Tragedii wciąż nie ma. To znaczy pieniądz jest w Polsce nadal tańszy niż przez wybuchem koronakryzysu. Przed jego wybuchem przez parę ładnych lat stopy były trzymane na (uważanym i tak za dość niski) poziomie 1,5 proc. Tym, co nie wiedzą warto przypomnieć, że jeszcze dekadę temu pożyczanie pieniędzy nad Wisłą było nawet trzy razy droższe (stopa na poziomie 4,5 proc.). Nie mówiąc już nawet, że dwie dekady temu stopy były dwucyfrowe. A pod koniec lat 90. cena pieniądza w Polsce przekraczała 20 proc. To jednak stare dzieje. A pytanie na dziś brzmi: czy ostatnie podwyżki są nam tak naprawdę potrzebne? I czy droższy pieniądz dobrze przysłuży się polskiemu społeczeństwu? Moim zdaniem nie.

I to z kilku powodów:

Zacznijmy od przyczyn politycznych. Każde dziecko wie, że w Polsce od wielu miesięcy nakręcana jest inflacyjna histeria. Slogan „drożyzna” powtarzany był tak często, że trafił do głów i serc wielu obywateli. Zwłaszcza tych podpiętych pod organy liberalnej propagandy głoszącej, że wszystko, co dzieje się w Polsce od roku 2015 to „kamieni kupa”.

Zobacz: Tusk: Zawiniła religijna sekta Kai Godek

I na nic pokazywanie faktów. Takich, że akurat Polska należy do tych krajów Unii, gdzie wzrost płac w ostatnich latach (nawet w czasie covidowej smuty) przewyższał wzrost cen. Że w latach 2015-2020 minimalne wynagrodzenie urosło o 50 proc. A średnia płaca o 32 proc. I nawet jeśli zestawić to ze wzrostem cen żywności (czyli tego dobra, gdzie podwyżki są najmocniej dotkliwe dla ubogich) to mamy tu wzrost zaledwie na poziomie 16 proc. Co znaczy, że Polki i Polacy są i byli jednak „nad kreską”. Co od lat nie jest w Europie wcale żadną regułą. A można nawet powiedzieć, że w bardzo wielu krajach płace realne (czyli po odjęciu inflacji) topnieją. Czyli oni są na minusie.

Trudno jednak zrozumieć, czemu NBP liczył na ustanie antyinflacyjnej histerii. Zwłaszcza, że wielu spośród tejże histerii heroldów nawet nie ukrywa, iż rozumie… o co z całą tą inflacją chodzi. Dobrze wyraził to niedawno poseł Michał Szczerba. Który grzmiał: „nie dość, że wszystko drożeje, to jeszcze podnoszą raty kredytów. Łobuzeria w biały dzień. #drożyznaPiS””. Prawdopodobnie Szczerba nawet nie wie (lub nie chce wiedzieć), że podwyżka stóp (czyli owo podrożenie raty kredytu) jest właśnie po to, by zapobiegać inflacji. I że jest dokładnie tym, czego domagali się przez ostatnie tygodnie antyinflacyjni krytycy. Teraz ciężko oburzeni, że stopy poszły w górę.

Zobacz: Morawiecki zabrał głos w sprawie ciężarnej, która zmarła w szpitalu w Pszczynie

Czy inflacja zostanie dzięki podwyżkom stopy procentowej zwalczona? 

Zostawmy jednak politykę. W ekonomii abstrahować od niej nie można. Nie wolno się jednak także do niej ograniczać. Pytanie brzmi: czy inflacja zostanie dzięki podwyżkom stopy procentowej zwalczona? Otóż…Niekoniecznie. Doświadczenia banków centralnych w Czechach i na Węgrzech temu przeczą. Tam banki centralne wywindowały ostatnio cenę pieniądza do poziomów wyższych niż u nas. I co? I nic, bo inflacja stale wcale im nie spada. I odwrotnie. Bank centralny Szwajcarii utrzymuje stopy procentowe ultraniskim poziomie. A inflacja też pozostaje tam bardzo niska. Podobnie było dekadę temu, gdy Bank Anglii przeczekał czas wyższej inflacji nie rezygnując z luźnej polityki monetarnej. I świat się wcale nie zawalił.

Problem z obecną inflacją polega przecież na tym, że najbardziej ciągnie ją do góry wzrost cen energii. Co ma z kolei związek z przyspieszaniem tempa zielonej rewolucji. Na którą zachodnie gospodarki nie są przygotowane. A już na pewno nie na takim poziomie jakiego oczekuje owładnięta chęcią natychmiastowego uratowania planety opinia publiczna. Przed drogą energią (której poziom przekłada się na ceny wszystkich produktów) wysoka stopa procentowa banku centralnego nas nie ochroni. Bo wyższa stopa działa inaczej. Ona chłodzi gospodarkę. W nadziei, że przestaną rosnąć także ceny, które podążają za rozgrzanymi płacami.

Zobacz: Jest coraz gorzej... Niedzielski podał najnowsze dane o zakażeniach w Polsce

Co oznacza "chłodzenie" gospodarki?

Co w praktyce oznacza takie „chłodzenie”? Ano tyle, że gdy pieniądz jest droższy (wysoka stopa). A więc automatycznie do góry idą koszty funkcjonowania tysięcy podmiotów gospodarczych. Które muszą w swojej codziennej działalności polegać na ciągłym pożyczaniu pieniędzy. Na inwestycje, na rozwój, na utrzymanie płynności, na przetrwanie. Jeśli te podmioty odetniemy od życiodajnego pieniądza, to zwiększy się bezrobocie. A także pojawi się negatywna presja płacowa. Ludzie zaczną tracić. I cóż z tego, że inflacja zostanie zbita do 2 proc.? Jeśli jednocześnie dynamika płac spadnie do 1 proc? Wtedy człowiek będzie per saldo stratny. Choć „inflacyjną hydrę” uda się pokonać. Pytanie jednak o koszty takiego pyrrusowego sukcesu.

Wyższe stopy to także zła wiadomość dla rządu. Ich wzrost oznacza bowiem także wzrost kosztu obsługi długu polskiego państwa. Widać to już po rentowności obligacji skarbowych. Oczywiście „pancerni” antyPiSowcy ze szkoły Balcerowicza będą wam wmawiać, że to nareszcie tak długo przez nich wypatrywany dowód na „nadchodzące bankructwo państwa”. Bądźmy jednak poważni. Po prostu wyższe stopy sprawiają, że część inwestorów przesuwa swoje pieniądze z rynku obligacji do prywatnego sektora bankowego. Bo (dzięki wyższej stopie) trzymanie pieniądzy w sektorze finansowym stanie się dla nich znów bardziej opłacalne. To z resztą jeden z głównym powodów, dla których finansiści lubią wysokie stopy.

Zobacz: Janusz Kowalski mocno o Tusku. “Nie spodziewam się niczego dobrego”

Wysokiej stopy nie lubią za to rządy. A to dlatego, że zawęża się ich pole manewru rządu. Dla polskiego rządu ta zmiana przychodzi w trudnym momencie gry o suwerenność z Unią (dadzą czy nie dadzą pieniądze na Fundusz Odbudowy). A dwa - rośnie nam zagrożenie, że nadejdzie kolejna fala covid-19. W związku z czym jakaś część opinii publicznej zaraz zażąda kolejnego lockdownu. Który to lockdown będzie wymagał nowych tarcz. A tarcze finansowane są właśnie zwiększonym długiem publicznym.

To wszystko składa się na cenę. Cenę, którą płacimy za wyższe stopy i droższy pieniądz. Oczywiście bankowcy i zakumulowany kapitał się z tych zmian zadowoleni. Im płaca minimalna od kapitału (bo tak też można stopy procentowej nazwać) właśnie urosła. Ale przecież akurat obecną Rada Polityki Pieniężnej trudno oskarżyć o jaką nadmierną miętę do branży finansowej.

Pamiętajmy, że we współczesnej gospodarce bank centralny jest odpowiedzialny nie tylko za ceny. Ale także ze inne rzeczy składające się na dobrobyt szerokich mas społecznych. To znaczy za poziom bezrobocia, za płace, za wzrost gospodarczy. Od paru lat wydaje się, że czasy, gdy w twierdzy przy ul. Świętokrzyskiej znajdował się bunkier neoliberalnego myślenia o świecie, dawno już minęły. Miejmy nadzieję, że to się nie zmieni.

W tym sensie ja kolejnych podwyżek stopy nie wypatruję z wytęsknieniem. Przeciwnie. Boję się ich. A wy?

Czytaj dalej:

Rafał Woś
Dziennikarz Salon24 Rafał Woś
Nowości od autora

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka