Od 12 marca 1999 roku Polska należy  do NATO Fot. Pixabay
Od 12 marca 1999 roku Polska należy do NATO Fot. Pixabay

Ten fakt zupełnie zmienił położenie Polski. Nie wszyscy chcieli to zrozumieć

Redakcja Redakcja Na weekend Obserwuj temat Obserwuj notkę 38
- Wejście Polski do Sojuszu to był krok o znaczeniu historycznym dla naszego bezpieczeństwa. Poprawił on naszą sytuację w tej dziedzinie na pokolenia. Początkowo nie dla wszystkich było to jednak oczywiste – mówi Salonowi 24 Jan Parys, pierwszy cywilny minister obrony w rządzie Jana Olszewskiego.

Mijają 24 lata od wejścia Polski do Paktu Północnoatlantyckiego. Jak to wydarzenie wpłynęło na sytuację międzynarodową Polski?

Jan Parys: Wejście Polski do Sojuszu to był krok o znaczeniu historycznym dla naszego bezpieczeństwa. Poprawił on naszą sytuację w tej dziedzinie na pokolenia. Początkowo byliśmy krajem, który był traktowany trochę gorzej, ponieważ przez kilka lat Sojusz nie posiadał planów udzielania nam pomocy w razie agresji. Ale to się po paru latach zmieniło w związku z tym, że Polska prowadziła bardzo wiarygodną politykę obronną i wykazywała się dużą rzetelnością w wypełnianiu zadań, jakie Sojusz stawiał przed swoimi członkami. Wysyłaliśmy żołnierzy na misje zagraniczne, które wspierał Sojusz. Wydawaliśmy 2 proc. PKB na obronę. Jednym słowem było widać, że Polska poważnie traktuje swoje zobowiązania wobec Paktu i stara się być nie tylko biorcą, ale również dawcą bezpieczeństwa.

Sytuacja się wyraźnie poprawiła podczas szczytu NATO w Warszawie. Po pierwsze, udało się wtedy wynegocjować stacjonowanie w Polsce 4 grup batalionowych Sojuszu. A po drugie, udało się w ramach bilateralnej umowy z USA wynegocjować stacjonowanie w Polsce 5 tysięcy żołnierzy amerykańskich. Ten ostatni fakt zupełnie zmienił położenie Polski w ramach równowagi Rosji i Europy. To wtedy wszyscy zrozumieli, że jesteśmy przez główne państwo Sojuszu, czyli przez Stany Zjednoczone, traktowani poważnie. I, że jesteśmy głównym krajem, który ma bronić flanki wschodniej, co się potwierdziło w roku 2022, gdy nastąpiła rosyjska agresja na Ukrainę.


Pan był ministrem obrony pierwszego rządu Jana Olszewskiego i był Pan pierwszym cywilem na czele MON. Jak wyglądała historia starania się Polski o członkostwo w Sojuszu?

Kiedy premierem został Jan Olszewski, ja miałem zaszczyt być ministrem obrony w jego rządzie. Przypadł mi obowiązek realizowania tej prozachodniej polityki obronnej. Trzeba było po prostu zapewnić Polsce bezpieczeństwo w sytuacji, w której Układ Warszawski został rozwiązany, a blok sowiecki się rozpadł. Wejście do NATO nie dla wszystkich było wtedy oczywiste. Były wtedy takie koncepcje, by Polska była krajem w szarej strefie, pomiędzy Wschodem a Zachodem. To była idea, która z punktu widzenia bezpieczeństwa kraju była bardzo niedobra i właściwie ściągała na nasze państwo ryzyko. Stąd premier Olszewski już w swoim exposé zapowiedział, że rząd będzie dążył do zbudowania współpracy z Sojuszem Północnoatlantyckim. Zaznaczam, że mówił o współpracy, bo nie można było jeszcze mówić o członkostwie. Aby uczynić do współpracy pierwszy krok, konieczne było podpisanie umowy o całkowitym wycofaniu wojsk radzieckich z Polski. To był warunek, żeby Polska zaczęła być traktowana jako kraj samodzielny i suwerenny.

Jednocześnie jako minister starałem się budować relacje z NATO. Byłem pierwszym polskim ministrem, który przemawiał w Brukseli na posiedzeniu ministrów obrony NATO. Tam o tym zbliżeniu Polski z Paktem Północnoatlantyckim mówiłem. Był wtedy w Polsce pewien dysonans, podział w obozie Solidarności. Lech Wałęsa na przykład uważał, że zbliżenie z NATO jest dla nas niedobre, że trzeba zbudować jakąś strukturę z Rosją, która by zastąpiła dawny Układ Warszawski. To była ta głośnia koncepcja NATO-bis. Trzeba było długo tłumaczyć, że polityka obronna należy do rządu, a prezydent jest tylko tytularnym zwierzchnikiem i nie ma tutaj głosu decydującego.

W pierwszych latach po 1989 roku klasa polityczna w sprawie wejścia do NATO była podzielona. Część obozu Solidarności bała się, że póki są na naszym terenie sowieckie wojska mówienie o NATO jest zbyt ryzykowne. Sceptycznie o NATO wypowiadali się postkomuniści. Ale gdy w 1993 roku przejęli władzę, nie blokowali wejścia do Paktu, przeciwnie,  gdy w1993 roku przejęli władzę, kontynuowali starania o członkostwo. To Aleksander Kwaśniewski był tym prezydentem, podczas którego kadencji Polska weszła do Sojuszu. Skąd wynikała ta zmiana w podejściu środowisk postkomunistycznej lewicy?

Sądzę, że przedstawiciele tych ugrupowań postkomunistycznych musieli dojrzeć i zrozumieć nową sytuację. Początkowo mogli sądzić, że wpływy komunistyczne w wojsku i wpływy Rosji w sektorze obrony w Polsce wymuszają mocne związki z Federacją Rosyjską. Stąd ich opór przeciwko temu, by wiązać się z NATO, bo było rzeczą oczywistą, że współpraca z NATO oznacza, że te więzi z Rosją są przecinane. Oderwanie Polski od Rosji powodowało, że postkomuniści musieli zacząć liczyć wyłącznie na poparcie wewnętrzne, krajowe. Musieli zacząć walczyć o elektorat, do czego wcześniej nie byli przyzwyczajeni, bo nigdy nie startowali w demokratycznych wyborach. <<<Ciąg dalszy na następnej stronie>>>

Na zmianę podejścia ludzi lewicy wpłynęła też ewolucja sytuacji w Europie. Rosja była bardzo słaba, jej wpływy malały, pojawiła się możliwość przyłączenia się do tego lepszego, bogatszego świata. Postkomuniści uznali, że nie ma wyjścia. Zwłaszcza, że takie były nastroje polskiego społeczeństwa. Badania CBOS z 1992 roku pokazywały, że 77 proc. Polaków popiera związek Polski z Zachodem w dziedzinie obronności. Postkomuniści zdawali sobie sprawę, że jeżeli chcą w ogóle walczyć w demokratycznych wyborach o jakąś pozycję w Sejmie, to muszą iść za społeczeństwem, a nie przeciwko społeczeństwu. Stąd myślę, że zdecydowali się na to, żeby tę współpracę z NATO, a później członkostwo wspierać. Mieli nadzieję, że będą kontrolować ten proces przy pomocy dawnej komunistycznej agentury. To przez pewien czas im się udawało.

Początek lat 90. to dyskusje o NATO, w drugiej połowie dekady już nastroje były całkowicie odmienne. Rok 1997 to  wizyta Billa Clintona w Warszawie, gdzie na placu Zamkowym powiedział „Nic o was bez was”. Wtedy bardzo duże wrażenie robiło to, że wszystkie środowiska polityczne były w kwestii przystąpienia do Sojuszu zgodne. Było spotkanie Clintona nie tylko z rządzącym wówczas SLD, ale też z ówczesną opozycją, którą reprezentowały Unia Wolności, Akcja Wyborcza Solidarność i Ruch Odbudowy Polski Jana Olszewskiego. Wszyscy ci politycy podkreślali wtedy, że nie ma różnych racji stanu, jest jedna polska racja stanu i faktycznie w sprawie NATO była pełna jedność. Czy teraz w związku z wojną za naszą wschodnią granicą widzi Pan możliwość, żeby jakiegoś porozumienia środowisk politycznych w najważniejszych sprawach, czy też jednak ta polaryzacja sprawia, że jest to mało realne?

Przede wszystkim chcę przypomnieć, że niektórzy bardzo długo dojrzewają do zrozumienia polskiej racji stanu. Bo 1992 roku jednak i Unia Wolności, i postkomuniści byli kategorycznymi przeciwnikami współpracy z NATO. I atakowali mnie jako ministra obrony za to, że do tej współpracy dążę. Politycy tych opcji  potrzebowali kilku lat, żeby w roku 1997 zrozumieć, co jest dla Polski dobre. W tej chwili, formalnie czy werbalnie, wszystkie partie są za tym, żeby pomagać Ukrainie. Różnice są jednak w szczegółach. Widać, iż przedstawiciele Platformy Obywatelskiej byli kiedyś i są dzisiaj cały czas za tym, żeby Polska prowadziła politykę zagraniczną, która będzie ślepym naśladowaniem polityki niemieckiej. Tymczasem polityka niemiecka wobec Ukrainy była i jest pełna hipokryzji.  Niemcy mówią werbalnie, że są za pomocą, a tej pomocy na odpowiednim poziomie nie udzielają. Więc obawiam się, że gdyby doszło do zmiany władzy w Polsce, przyszły rząd może zmienić swoją postawę wobec wojny na Ukrainie, bo będzie całkowicie naśladował politykę niemiecką, która nie jest taka jak polityka amerykańska czy brytyjska. Moim zdaniem takie ryzyko istnieje.

Czytaj także:




Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo