Prawie 100 lat temu Polacy popędzili kota zezwierzęconej bolszewii. Jednakże wówczas były zupełnie inne uwarunkowania, kolokwialnie ujmując, geopolityczne.
Dziś jest zupełnie źle a nawet gorzej. Zdecydowanie nie optymistycznie. Liczby z baniaka. 800 tysięczna armia atomowa na wschodzie. 200 tysięcy żołnierzy na zachodzie i 100 tysięcy Polaków z orzełkami na rogatywkach. Polska w tym zestawieniu jest bezbronna jak niemowlak w kojcu.
Nawet z jej pięcioma tysiącami żonierzy spod gwiaździstego sztandaru rokuje dokładnie tak samo jak w pamiętnym wrześniu trzydziestego dziewiątego.
A inna pani Merkel albo ta sama i całkiem inny albo ten sam pan Putin jednym podpisem na kawałku czystego papieru mogą w każdej chwili wymazać mój Kraj z mapy. O co z zapałem godnym lepszej sprawy, w pocie czoła zabiega totalna opozycja wraz z połową europejskiego parlamentu.
Nikt też z Chicago ani Los Angeles nie marzy o przelewaniu jankeskiej krwi w jakimś zapyziałym zakątku Europy. Czyli smutek w kopalni cynku.
Pozostają marzenia o drugim cudzie nad Wisłą. A ten się spełnił. Dokładnie dwa lata temu, kiedy wybory prezydenckie wygrał pan Andrzej Duda a w dwa miesiące później Zjednoczona Prawica. Drugi Cud nad Wisłą spowodował przełom. Zrodził nadzieję na budowanie Polski suwerennej. Polski hardej na zakusy obcych a przyjaznej dla swojaków.
Bo wschodnio-zachodnie kleszcze z obcęgami już dziś robią wiele aby te marzenia zdezaktualizować. A zrobią o wiele więcej. Dziś nadzieją jest tylko i wyłącznie JEDNOŚĆ. Bo tylko ona zapewni w miarę spokojny dom. Systemowo zabezpieczony przed włamywaczami. Mrzonką jest wiara, że Polska kiedykolwiek będzie potęgą militarną.
Ale Hel i Westerplatte możemy importować do własnych mieszkań. Mentalnie. Bo jeśli nie to będziemy powtarzać jak mawiano pod austriackim zaborem: a dla mnie może być i Habsburg, byle było na bułkę z masłem. Ale czy tego chcemy ?
My nie fanatycznie. Albowiem ponieważ, że „ tu jest nasze miejsce, tu jest nasz mały ale własny kąt“. I tego się trzymajmy ...