Kilka dni temu znalazłem w internecie miejsce do którego na ten tychmiast chciałem trafić w realu. Było to Maidenhead Heritage Centre z ... symulatorem lotu na Spitfire. Ło Matko Bosko ! Tego nam było trza ! I to od razu. Zaledwie 45 mil od naszego miejsca zakwaterowania a jeszcze przecież trzy dni wolnego.
I w bliskiej perspektywie wchodzący na ekrany film o Dywizjonie 303, z nie tym Gibsonem ale za to z tym Dorocińskim, który wg nas nie powali na glebę światowego kinomaniaka a co najwyżej zostanie zauważony w Polsce.
Bo co też można dziś wielkiego stworzyć dysponując 10 milionami ? Nawet dolarów ?
Wiele przeczytaliśmy w przeszłości kartek o tendencyjnym pomniejszaniu polskiego męstwa i wkładu w obronę nieba nad dumną i fałszywą w tamten czas Anglią.
A dziś zaczęło się jak zwykle od schodów. Koleżanka Małżonka na rzeczoną propozycję wycieczki do Maidenhead odpowiedziała: nic tu po mnie. I do teraz zapewne siedzi z wnuczką na tzw. placu zabaw. Mama wnuczki też miała inne plany, więc zostałem sam jak onegdaj polski pilot w kokpicie na kilku tysiącach metrów.
Poszedłem po rozum tam, gdzie onego rzecz jasna nie ma i zapytałem kolegę z pracy autochtona, czyby nie wypuścił się razem ze mną na przejażdżkę samolotem Spitfire ? Nie odpowiedział. Ale za to zaczął podskakiwać z radości.
Żona nasza koleżanka na odjezdne wręczyła nam po dwie kanapki na drogę oraz po butelce wody mineralnej i po chwili nasz prywatny drogowy Blue Effect zabrał nas do Spitfire’a.
Co wiedzieliśmy do dziś ? Ano tyle, że po kampanii wrześniowej w 1939 roku ewakuowano przede wszystkim polskich lotników, dobrze wyszkolonych i natychmiast gotowych do walki, którzy w obronie Francji w maju i czerwcu 1940 dali wiele pozytywnych przykładów męstwa i odwagi.
W Wielkiej Brytanii sformowano z nich już na początku wojny dwa dywizjony bombowe: 300 i 301 oraz dwa myśliwskie: 302 i 303.
Legendarny stał się udział polskich lotników w trwającej od lipca do października 1940 roku powietrznej bitwie o Anglię. Polscy piloci, w liczbie 144 osób, co stanowiło około 5% wszystkich lotników RAF, zestrzelili około 170 i uszkodzili 36 niemieckich samolotów, czyli w przeliczeniu 12% całych strat Luftwaffe podczas Battle of Britain.
Większość tych zestrzeleń aż 126, była zasługą 303 czyli Dywizjonu Myśliwskiego im. Tadeusza Kościuszki, uznanego za najlepszą jednostkę w RAF. Walki Dywizjonu 303 w czasie bitwy o Anglię stały się już w czasie wojny jednym z podstawowych elementów kształtowania pamięci o udziale Polaków w światowym konflikcie Drugiej Wojny.
I łyżka historycznego dziegciu. Po wojnie polskim pilotom Anglicy zaoferowali pracę w kopalniach albo na farmach. A jak się nie podoba to fora ze dwora ! Albo do Kanady czy innej Australii. Ci, którzy zdążyli pozawierać związki małżeńskie z Angielkami na ogół radzili sobie niezgorzej. A dziejową obsuwą było demonstracyjne nie zaproszenie ani jednego Polaka do defilady zwycięstwa w Londynie. W której maszerowali WSZYSCY - oprócz Polaków.
Wrażenia z lotu wielkie. Trochę krótko żeby przyswoić i zsynchronizować niezbędne czynności dla fruwania nad Londynem na bezpiecznej wysokości. Obsługa myśliwca w sumie bardzo prosta. Wolant, stery wysokości i przepustnica. Pilotowanie Spitfire’m po pustym niebie wydało się nam o wiele mniej skomplikowane aniżeli dzisiejsza jazda po zatłoczonej autostradzie, naszym naziemnym wehikułem o wdzięcznej nazwie Blue Effect.
Pozostał niedosyt. Albowiem ponieważ, że nie napotkaliśmy w powietrzu żadnego Germańca. Angielski kolega przyszedł w sukurs i dopowiedział, że podług BBC ostatni Junckers wylądował w Brukseli i do kwietnia 2019 pozostanie w „stanie wskazującym“ stosowanie z dawkowaniem innego paliwa aniżeli benzyna lotnicza napędzająca potężny silnik Merlina. I tego się trzymajmy ...