1maud 1maud
1063
BLOG

Good Morning Vietnam.odc.2

1maud 1maud Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

 

Wola przejechania trasy z Sajgonu do Hanoi narzuciła nam spore tempo zwiedzania Wietnamu. Byliśmy przygotowani ,że ten wyjazd to nie będzie rozkoszne leniuchowanie nad oceanem bądź basenem w polaczeniu ze zwiedzaniem okolic (dlatego w miejsce walizek zabraliśmy plecaki).Nie wzięliśmy jednak poprawki z Lesiem w swoim harmonogramie przemieszczania się na niezwykle elastyczne rozkłady jazdy pociągów a także wewnętrznych lotów samolotowych.

Do Nha Trang, gdzie mieliśmy zamiar odpocząć jeden dzień po intensywnych zajęciach (kanały Cu Chi, pływanie i eksploracja wysp w delcie Mekongu) jechaliśmy z Sajgonu pociągiem. Pracownica biura turystycznego, które sprzedało nam bilety zapewniła, że pociąg to „luksusowy ekspres” .Cena biletów odpowiadała owemu zapewnieniu. Zapewniono nas także o możliwości zakupu napojów i jedzenia w wagonie restauracyjnym.

Pociąg odjechał prawie o czasie. Pierwsze wrażenie w wagonie (kuszetki na 4 osoby) nie było złe. Szczęśliwie mieliśmy miejsca na dole i nie było potrzeby windowania się na górne miejsca ,co jest wyzwaniem z uwagi na to ,że wejście umożliwia wysoko zainstalowana podpórka pod jedną stopę…. Nasi tubylczy towarzysze podróży na szczęście byli młodzi i sprawni. Po pewnym czasie okazało się, że jednemu z nich nie chce się leżeć przez całą drogę i coraz częściej przysiadał na moim łożu.

Specjalnie wybraliśmy pociag jadący w ciągu dnia, żeby móc podziwiać widoki ( pociag jedzie wzdłuż oceanu, a z drugiej strony są góry).Najciekawsza trasa przypadał zgodnie z rozkładem na godziny popołudniowe. Linia kolejowa wiedzie po jednym torze. Pociąg przemieszcza się z prędkością 40/60 km na godzinę. Wystarczy ,że z drugiej strony nastąpi jakieś opóźnienie – i czeka się na mijankach tyle ile potrzeba…W efekcie spędziliśmy Wielki Piątek w pociągu. Do Nha Trang dotarliśmy prawie 3 godziny później niż zamierzaliśmy.

Oprócz dwójki Wietnamczyków w podróży towarzyszyły nam karaluchy oraz myszy, które zaglądały bez kompleksów do naszego przedziału. Zgodnie z informacją z biura podróży –wagon restauracyjny był. 8 wagonów od naszego. Kiedy Lesio wrócił (jako pierwszy miał przetrzeć szlak) powiedział : idź i się przygotuj:: będzie coraz gorzej a apogeum będzie w wagonie restauracyjnym…. Było. W pociągu było kilka klas: najlepsza nasza. Potem wagon z kuszetkami twardymi, dalej miejsca siedzące bez przedziałów ,ale miękkie ( a la samolotowe) w którym śmierdziało za to można było oglądać telewizję. A potem drewniane ławki i ludzie tarasujący przejście. Niewyobrażalny brud (resztki jedzenia i opakowania na podłodze) .Wreszcie wagon restauracyjny .A w nim brud i smród jeszcze większy. Nic dziwnego ,że oprócz ludzkich podróżnych podróżują gapowicze….

Jedynym posiłkiem, jaki dało się w miarę bezpiecznie zjeść był gotowany ryż ,a wypić Coca Colę z puszki. Z wieczornego planu na Nha Trang nic nie wyszło.

W Wielka Sobotę pojechaliśmy rikszą do katedry położonej na wysokim wzgórzu w mieście. Msz św, odprawiona została o 18.30,ale już od wczesnych godzin popołudniowych do Katedry przychodziło bardzo dużo osób. Nie ma tutaj oczywiście zwyczaju świecenia potraw, ale wszyscy przychodzą na mszę z lampionami.

Pierwszy raz od 40 lat wielkanocne śniadanie mieliśmy jeść bez naszych najbliższych. I to jakie śniadanie…J

W hotelu było stanowisko do przygotowywania jajek w sposób „na zamówienie”. Myśmy poprosili o  ugotowanie nam jajek na twardo… Zdziwionej kucharce powiedziałam, że to jest zwyczaj związany ze świętem Wielkiej Nocy, bardzo ważnym dla wiary jaką wyznajemy.. Okazało się, że ona jest katoliczką. Zwyczaju dzielenia się jajkiem nie znała, ale poleciła nam wietnamskie placuszki z nadzieniem, jako nieodzowny element wietnamskiego stołu wielkanocnego. Narzekała ,że szef nie dał jej wolnego mimo, że ona też chciała być w tym dniu z rodziną.

Tak wiec nasz stół wielkanocny Anno domini 2012 zdobiły jajka na twardo, placuszki wietnamskie, żółty ser i wędlina oraz mnóstwo owoców.

O 11 mieliśmy lot z Nha Trang do Da Dangu, a potem przejazd do Hoi An. Koło 14 mieliśmy być na miejscu. Lot do Da Dangu był opóźniony 4 godziny ,więc 1 dzień świąt spędziliśmy przez większość czasu grając w scrabble na lotnisku w Nha trang.

Hoi An to niezwykle urokliwe miejsce. To,że mogliśmy je podziwiać na równi z turystami z całego świata zawdzięczamy Kazikowi. Hoi An ma bardzo bogatą historię, a przez wiele lat stanowiło jeden z najważniejszych portów na szlaku jedwabnym na Morzu Południowochińskim. Niezwykła architektura tego miasta jest wynikiem wpływów portugalskich, japońskich, chińskich i Czamów. Miasto uległo zagrzybieniu i niszczało- władze wietnamskie postanowiły wyburzyć stare domy i wybudować wysokie budybki mieszkalne. Polski architekt i konserwator zabytków  Kazimierz Kwiatkowski, który kierował pracami renowacyjnymi w pobliskim My Son namówił do odrestaurowania całej starówki Hoi An  i przyczynił się do wpisania jej na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Możemy dzisiaj podziwiać kryty most ze świątynią Buddy ,stare domy kupców chińskich i japońskich, urokliwe zaułki, domy z patiami .Bogate w rzeźbienia dachy, wschodnią ornamentykę ganków.

 W Hoi An postawiono mu pomnik, tablice pamiątkowe i popiersia Kazika (tak nazywają go Wietnamczycy) są w My Son i w Zakazanym Mieście w Hue, w dawnej stolicy cesarstwa skąd wysyłam ten odcinek relacji z podróży po Wietnamie.

1maud
O mnie 1maud

Utwórz własną mapę podróży.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Rozmaitości