O tym, że czerwona burżuazja miała się nieźle w czasach, gdy dla polskiego społeczeństwa niedostępne były luksusowe towary (podobnie jak wiele podstawowych) pamiętają moi towarzysze państwowej niedoli zaserwowanej Polakom przez socjalistyczną władzę. Wiadomo również, że prominentnymi członkami tej władzy często nie byli bynajmniej Polacy z krwi i kości, a wręcz przeciwnie. Nie bez kozery krążył dowcip o Polsce jako zegarku do którego wskazówki dostarcza się z Moskwy.
Mało kto z nas zdawał sobie z tego sprawę, że w wielu państwowych zakładach na funkcjach kierowniczych zatrudniani byli wprost nasi przyjaciele zza wschodniej granicy.
Kilka dni temu miałam okazję posłuchać ciekawych wspomnień z tego okresu pewnego pracownika pracowni wzornictwa opracowującego wzory dla branży jubilerskiej. Jego bezpośrednim szefem był …rosyjski pułkownik.
Pozornie nadzór naszych przyjaciół nad branżą był mało interesujący. Kiedy jednak usłyszałam kilka opowiastek o praktykach komunistycznych kacyków zrozumiałam, że wiedza pozyskana z tego miejsca mogła skutecznie pomagać w rozeznaniu who is who na partyjnych szczytach w Polsce oraz stanowić potężny argument w pozyskiwaniu wierności jedynym słusznym sojuszom oraz ideom.
Podczas gdy kobietom socjalizmu zalecano odejście od burżuazyjnych nawyków obwieszania się wyrobami ze srebra i ( szczególnie!) złota –kobiety (córki, żony, kochanki) partyjnych kacyków w najlepsze korzystały z innych zasad. Te ostatnie miały dostęp do najwymyślniejszych wzorów tworzonych na użytek Warmetu i podległych jemu przedsiębiorstw. Wystarczył dla nich wypad do wzorcowni, wybór- a resztę załatwiali szefowie firmy na czele z jej księgowym umiejętnie topiącym koszty podarunków w tzw. ubytkach. Najczęściej jednak stosowna była metoda korzystnego zakupu. Polegała ona na redukcji roboczogodzin przeznaczonych na wytworzenie jubilerskiego cacka, zaniżenie wartości użytego surowca a potem sprzedawano go po cenie skalkulowanej na zaniżonych parametrach. Tak wybrane przez Damy Komuny pierścionki, kolczyki i inne naszyjniki trafiały do majątków gromadzonych skrupulatnie przez lata przez ludzi koryta.
Stałymi klientkami były kobiety najwyższych urzędników państwowych. Mój rozmówca zapamiętał szczególnie częste wizyty dwóch z nich: Alicji Solskiej- Jaroszewicz oraz Barbary Spychalskiej.
Pierwsza z nich regularnie zamawiała wyroby wysyłane później swojej córce z pierwszego małżeństwa mieszkającej w USA. Natomiast żona marszałka Spychalskiego Barbara głównie zamawiała wyroby na użytek krajowy.
Pewnego dnia wybrała sobie cenne kolczyki, które miały nietypowe zapięcie wzorowane na dość popularnych rozwiązaniach stosowanych w światowym jubilerstwie. Mój rozmówca został poproszony przez żonę marszałka o przerobienie zapięcia, bo ono „nie działa”. Jubiler powiedział krótko: proszę pani, to trzeba umieć otworzyć… i bez problemu otworzył zamknięcie.
Mina urażonej damy oraz związane z nią reakcje szefostwa na tę uwagę pozostały w pamięci leciwego wzornika do dzisiaj.
Jednak najbardziej rozbawiła mnie opowieść o tacy i golidłach. Otóż podczas oficjalnej wizyty państwowej w Maroku marszałek Spychalski otrzymał w darze od króla Maroka złotą tacę oraz golidła i inne przybory toaletowe bogato inkrustowane złotem. (Maroko do dzisiaj posiada renomę w zakresie wyrobów jubilerskich. Wyroby są robione ręcznie i zgodnie z najwyższymi standardami sztuki jubilerskiej.) Oczywiście dary nie zostały umieszczone w siedzibie marszałka czy w przekazane do jakiegoś muzeum jako dobro Polski. Dla samego marszałka też nie stanowiły sentymentalnej wartości …Wszystkie te wyroby trafiły do rąk zaufanych jubilerów i zostały.. przetopione na sztabki.
Tu mała dygresja. W zeszłym roku miałam okazje zwiedzać dom-muzeum króla Laosu. A w pałacu pieczołowicie zebrane wszelkie dary, które otrzymał od oficjalnych delegacji państwowych. Poczesne miejsce w gablotach znalazły oprócz miniatury Szczerbca..Polskie wazony kryształowe. Opatrzone data przekazu i imiennym określeniem zarówno ofiarodawcy jak i kraju, który ów dar przekazał. (Pałac Królewski i Muzeum dawny pałac królewski, zamieniony po zwycięstwie Pathet Lao w 1975 roku na muzeum historyczne, został zbudowany przez Francuzów w 1904 r. Architektura pałacu łączy w bardzo ciekawy sposób styl europejski i laotański. W muzeum można zobaczyć królewską salę przyjęć, salę tronową, królewską bibliotekę, zaskakująco skromne sypialnie króla i królowej, portrety króla Sisavang Vattana i królowej Kham Phoui, prezenty podarowane parze królewskiej przez dyplomatów odwiedzających dwór królewski (w tym między innymi fragment skały księżycowej podarowanej przez Amerykanów i miniaturkę "Szczerbca" - dar rządu polskiego z lat 60-tych. „
Głód mamony i dostępu do dóbr tego „zgniłego, zachodniego świata: był tak potężny i wszechobecny, że najwyżsi notable z czasów PRL garściami czerpali z każdego dostępnego dla nich źródła. Czy to państwowy wytwórca wyrobów z metali i kamieni szlachetnych czy też sklepik na zapleczu domu partii zaopatrzony przez braci Janoszów
„W ramach akcji żelazo „Plan operacji zakładał, że będzie ona wykorzystywana do finansowania działalności wywiadu PRL. Jednak duża część łupu trafiła do rąk oficerów MSW zaangażowanych w akcję i nadzorujących ją z kraju. W budynku Ministerstwa istniał w latach 70. tajny sklepik, w którym można było kupić zrabowane precjoza. Pracownicy MSW obdarowywani byli nimi również w postaci premii do pensji.
Z zeznań generała Milewskiego przed Centralną Komisją Partyjną PZPR, która badała sprawę w 1985 roku, wynika również, że skradzione przedmioty rzekomo zostały częściowo przywłaszczone przez przedstawicieli najwyższych władz PRL (Edwarda Gierka i jego żonę, Jana Szydlaka, Zdzisława Grudnia i innych).”
Dzisiaj podobno jest inaczej: opisane zachowania notabli państwowych i służb są nie do pomyślenia. Ba, innym snu nie burzy świadomość wychowywania przez „elity” nasiąknięte moralnością SB i PRL-u, o udziale w podziale łupów nie wspominając….
Drogocenne tace i inkrustowane bogato golidła zastąpiły synekury, milionowe odprawy, intratne posady w firmach na rzecz których wcześniej skutecznie lobbowano.
Afery są skrzętnie zamiatane, ale skutek jest wciąż ten sam: plebs ma zaciskać pasa a władza doskonale się żywi ogałacając SP z co cenniejszych „eksponatów”.