1maud 1maud
740
BLOG

Moja podróż z red. Gadowskim : Filadelfia, Boston, Waszyngton cz. 4

1maud 1maud Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 33

       Filadelfijskie spotkanie zakończyły rozmowy podczas wieloosobowej kolacji w polskiej restauracji. Na tym nie koniec. Po przyjeździe do domu państwa Antoniaków –kolejna tura rozmów. Poranek był „pracowity”. Tadeusz Antoniak przeprowadził z nami wywiady. *. W drodze do Waszyngtonu krótkie zwiedzanie Filadelfii. W stylu japońskim. Jedynym miejscem, gdzie nieco dłużej zatrzymaliśmy się był park pamięci i pomnik Wielkiego Głodu W Irlandii. Pomnik wstrząsający – wyniszczone głodem sylwetki dzieci i dorosłych, trupy i groby ..potem grupa wspinająca się do góry. Góra zamienia się w pokład statku.. wreszcie zejście…Kompozycja pełna. I nikogo nie razi makabryczny obraz wychudzonych ludzi i grobów.
    A w Polsce Pomnik Rzezi Wołyńskiej stanąć nie może. Chociaż jest dokładnie tym samym: kompozycją, przekazująca straszne losy Polaków na Wołyniu. 
     Okazało się, że zostawiliśmy gruby sweter w domu gospodarzy. Trzeba było ustalić miejsce spotkania z Tadeuszem Antoniakiem, który obiecał podwieźć nam "zgubę"  – w perspektywie mieliśmy Montreal i brak ciepłego odzienia nie był marzeniem.
image
  image

Po spotkaniu w Filadelfii
image
Kolacja po spotkaniu (w Cracovia Manor...)
image

Filadelfia

image
Na tarasie gospodarzy "Witek,Ja ,Tadeusz,Przemek
 W drogę do Waszyngtonu wyjechaliśmy z lekkim opóźnieniem w stosunku do planu. Mogliśmy wyjechać szybciej, ale ze stratą przystanku przy pomniku Głodu. Do stolicy USA dojechaliśmy po zmroku. Oglądaliśmy oświetlony Kapitol z oddali. Prawie jak w czołówce House of Cards. Spotkanie w Waszyngtonie Polonia zorganizowała w Silver Spring. Nocleg zaoferował nam krakowski znajomy Witka, naukowiec. Ze spotkania z Polonią przyjechaliśmy do Jego domu niezwykle późno- po niedługiej rozmowie z Jackiem poszliśmy po prostu spać. Rano, kolejna niebyt długa rozmowa po śniadaniu i opuściliśmy dom naszego gospodarza udając się w długą podróż do Bostonu.  Rozmowy na i po spotkaniu były standardowo gorące. I tu- w miejscu decyzyjnym dla kraju zamieszkania- wynikało z nich, że Polacy, jako grupa emigrancka z Polski czuje się opuszczona, niechciana. Mimo to, że -jak wcześniej wspomniałam- jednym płatem płuca oddychają w Ojczyźnie. Starają się podtrzymać narodowe tradycje, wspierają rodziny w Polsce i inwestują. Zarówno w nieruchomości jak w biznes.
   Nie wpływa to jednak na deficyt poziomi asymilacji w miejscu zamieszkania. Minęły czasy, gdy Polacy wyjeżdżający za ocean mogli liczyć na pośledniejsze prace. Pełnia ważne funkcje w firmach, także instytucjach rządowych w USA, pracują na uczelniach i w instytutach badawczych. Są lekarzami, prawnikami, inżynierami. Jeśli decydują się na pracę poniżej swojego wykształcenia- to nie za nic. Zresztą w USA najważniejsze mieć dobrze płatną, stałą pracę i dobrze ją wykonywać.. Nieco inaczej oceniamy wartość wykonywanego zawodu w Polsce….  Podróż z Waszyngtonu do Bostonu winna trwać około 4-5 godzin, w zależności od natężenia ruchu. Ponieważ przejeżdżaliśmy przez North Bergen postanowiliśmy zatrzymać się na lunch w tym rejonie. Okazało się, że spotkanie z córka i żona Wojtka na lunchu oraz z moim synem, niespodziewanie dla nas, mocno wydłużyło czas dojazdu na miejsce. Spotkanie było krótkie, ale wzmożony ruch utrudniał dojazd do autostrady.  Oczywiście i tak zatrzymalibyśmy się gdzieś po drodze na lunch. Nie było też żadnej gwarancji dojazdu na czas. Niemniej efektem opóźnienia była konieczność przejścia prosto z samochodu na podium, z którego trzeba było od razu rozpocząć spotkanie. Kolejne dojazdy, z małymi wyjątkami, okazały się być niewiele bardziej komfortowe. Mieliśmy jednak świadomość tego, iż nasi słuchacze i rozmówcy, po większości naszych spotkań orgaznizowanych w środku tygodnia – muszą następnego dnia raniutko wstać do pracy.  Spotkanie w Bostonie było dla mnie szczególnie ważne- po wielu kontaktach, mailowych i kilku telefonicznych- miałam okazję spotkać się wreszcie „twarzą w twarz” z Leszkiem Zborowskim. Kilkanaście lat temu zamieściłam w salonie Jego znakomity tekst „10 milionów Kowalskich”. Kontakt z Leszkiem nawiązałam z inicjatywy  śp. Pani Anny Walentynowicz. Niestety, spotkanie trwało na tyle długo, że nie mieliśmy czasu na dłuższą rozmowę. Umówiłam się na nią następnego dnia rano, w lobby hotelowym.

image

Z Leszkiem Zborowskim w Bostonie
Szybka kolacja w jednym z niewielu otwartych w pobliżu miejsca spotkania i spać. Deficyt snu towarzyszył nam od pierwszych dni wizyty za oceanem.  

Wczesnym ranem, po 8 ej czekałam na Leszka w hotelowej śniadalni. Wspominaliśmy czas naszych kontaktów, Panią Annę Walentynowicz. Leszek cieszył się z obietnicy Mistrza Pityńskiego. Po pewnym czasie dołączyli do nas pozostali towarzysze podróży, Witek, Wojtek i Przemek. Pierwszy wywiad przeprowadziłam ja. Potem z Leszkiem bardzo długo rozmawiał Witek. Z powodu wywiadów i rozmów z Leszkiem z Bostonu wyjechaliśmy ze sporym opóźnieniem. Mieliśmy świadomość, ze tego dnia nie czekają na nas ze spotkaniem. Chcieliśmy jednak w miarę szybko dojechać do miejsca docelowego,
Naszymi gospodarzami w Montrealu mieli być Ala i Włodek Deptułowie. Którzy czekali na nas z kolacją. Przewidywany czas podróży to około 5, 5 godziny. Jak zwykle podczas naszej podróży Przemek polegał na włączonej w GPS, mapce. Ponieważ nasz nieoceniony Wojtek znał doskonale tę drogę- w pewnym momencie postanowił przejąć rolę GPS-a, telefon przeznaczając do zupełnie innej roli: przy pomocy YouTube w telefonie + znakomitego głośnika Przemka (nasz kierowca i właściciel samochodu gwarantował działanie głośnika nawet pod wodą…) - umilaliśmy sobie podróż koncertem życzeń muzycznych. Zakres rodzajów muzyki był, mówiąc językiem młodzieżowym, powalający. Czasami powalał nas śmiech, ·W pewnym momencie Wojtuś zaordynował nawrót z drogi, która jechaliśmy. Coś Mu nie pasowało do obrazów z pamięci. Potem zalecił skręt w prawo. Z oddali zobaczyłam tabliczkę z nazwą ulicy, którą mieliśmy pojechać: „ Ferry Road”.  

Oho- jakieś kłopoty –pomyślałam.   Za chwilę wszystko się wyjaśniło: dojechaliśmy do przystani promowej. Dalsza droga do Montrealu przez jezioro. W dużej części zamarzniętego. Ale nic to: prom stał, zatem wjechaliśmy nań. Dość szybko odbił od brzegu, słyszeliśmy tyko chrobot łamanej kry. Po kilkunastu minutach byliśmy już o krok od autostrady do Montrealu  

Wojtek kontaktował się telefonicznie ze swoim przyjacielem, czyli Arturem Pegielem z Montrealu, czyli głównym organizatorem spotkań. To On nas ostrzegł przed nawałnicą śnieżną w Montrealu. U nas jeszcze żadnej nawałnicy nie było. Jak się okazało tylko przez chwilę. Po nie więcej jak 10 minutach śnieg praktycznie uniemożliwiał jazdę. Nie było widać nic na odległość nie większą niż 5-10 m. Na szczęście dla nas, po kolejnych kilkunastu minutach śnieżyca zelżała i można było powoli jechać do Montrealu. Do domu gospodarzy dotarliśmy po ponad 7 godzinach jazdy i godzinnym przystanku na posiłek. 

Wspaniała kolacja przygotowana przez Alę, po której rozlokowanie się w pokojach ( Ja z Witkiem zostawałam w Pierrefonds), a Wojtek z Przemkiem jechali do mieszkania przygotowanego dla nich przez Artura. Panowie pojechali razem do Artura, ja od razu położyłam się spać. Ale i Witek, po niewiele ponad godzinnej wizycie u organizatora- wrócił do domu.
image
Już w drodze do Montrealu mróz dawał się nam we znaki. 
image
Ja tez nie pogardziłam, w dodatku -cudzą czapką!

c.d.n.
*http://www.ma.bialyorzel24.com/massachusetts/art,958,dlaczego-swiat-milczy.html

** http://www.klubygp.pl/usa-wizyta-red-malgorzaty-fechner-puternickiej-i-red-witolda-gadowskiego/



1maud
O mnie 1maud

Utwórz własną mapę podróży.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości