1maud 1maud
967
BLOG

Montreal , loty do Kalifornii i Chicago. Część 5 podróży.

1maud 1maud Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 28

Boże mój. Ja przed Tobą

ołtarz ciała rozdarty.

Ja — jednym sumieniem rodzony,

dymię tysiącem martwych.

5

Nie tłomacz mi ptaków i roślin,

ja z nich poczęty — rozumiem,

tylko się krzywdy nauczyć

i ludzi się uczyć nie umiem. (KK Baczyński )

Pierwsze spotkanie w Montrealu miało odbyć się w późnych godzinach popołudniowych. To dawało nam pewien czas na zwiedzanie miasta. Pomysłów było wiele. W przeciwieństwie do wolnego czasu. Wskutek wspólnej decyzji- zdecydowaliśmy się na zawadzanie Oratorium Św. Józefa położonym na wzgórzu Mount Royal. Warto było. Potem spacer przy punkcie widokowym i powrót na obiad do Pierrefonds.
image
  Pierwsze spotkanie w Montrealu. Byliśmy zdumieni ilością przybyłych na spotkanie. Przyjechała duża grupa z Ottawy. Ktoś z Toronto. Z problemów poruszanych podczas dyskusji (po mojej krótszej i dłuższej Witka prezentacji) szybko zorientowaliśmy się, ze kanadyjska Polonię dręczą podobne niedosyty jak te z USA. W Montrealu nie mogło się obyć bez rozmów na temat opinii prof. Grabowskiego o stosunkach polsko-żydowskich z okresu II wojny światowej. W konkluzjach po dwóch dniach spotkań doszliśmy do wniosku, ze jedną z dróg zapobiegania powstawania takich opinii jest protest miejscowej Polonii, ze wsparciem Polaków z kraju- w miejscowej Alma Mater.   Znowu mieliśmy podobne spostrzeżenia – mocno wsparte (kolejnego dnia) udziałem w niedzielnej Mszy świętej –Polonia oddycha jednym płucem w Polsce.  Niestety, Polacy w kraju tego nie czują. 
    Po dojeździe do Kościoła na chwilę podeszliśmy do brzegu rzeki św. Wawrzyńca. Przed nami rozpościerał się Imponujący widok częściowo zalodzonej rzeki.  
imagePo mszy kolejne spotkanie. Znowu było kilkaset osób. Niektóre twarze pamiętałam z poprzedniego dnia. Ponieważ tematyka rozmów ,która proponowaliśmy – była zawsze inaczej przez nas inicjowana- nie sądzę, aby nużyła „powtórkowiczów”. 
    Witek, także tutaj, przedstawił pomysł, który powstał w czasie naszego przemieszczania się po USA- zorganizowania wspólnego spotkania nazwanego marszem – z okazji rocznicy męczeńskiej śmierci św. Maksymiliana Kolbe w dniu 14 sierpnia. Kształt tego spotkania nie został jeszcze doprecyzowany w szczegółach, ale wszyscy uznali, że uczczenie uczynku świętego, oddającego swoje życie w zastępstwie ojca rodziny p. Gajowniczka jest wspaniałą okazją do pokazania postawy Polaków wobec innych ludzi. Zdolności do poświęcenia. Do walki o niepodległość innych, Do poświecenia najwyższego –oddania życia za drugiego człowieka.  Tej idei wierna była zawsze Polonia i Polacy. Dowód na to dawali Kościuszko, Puławski, Polscy legioniści na Haiti, Błękitna Armia. I wiele innych przykładów.image
  

Nasi gospodarze przygotowali nam spotkanie ze swoimi przyjaciółmi. Znowu przy cudach kulinarnych naszej gospodyni, Ali. Tematy ze spotkania, opowieści o doświadczeniach naszych rozmówców dały nam powód do długiego biesiadowania przy stole. Jednym z gości był polski sędzia sądu wyższego. Pierwszy Polak na tak eksponowanym stanowisku sędziowskim w Montrealu.image
image
  Następnego dnia czekał nas długi lot do Kalifornii. Tuż po śniadaniu pożegnaliśmy naszych gospodarzy. I Przemka. Po kilku dniach z nami wracał do Nowego Yorku. Załadowaliśmy bagaże do samochodu przyjaciela Artura.. ·A pozostały nam do wylotu czas przeznaczyliśmy na błyskawiczną turę samochodową do centrum. Mróz nie odpuszczał. Sterty śniegu na poboczach dobrze oddawały stan, jak wyglądać może zimowy Montreal. Mieliśmy szczęście, bo chwilami świeciło słońce. Temperatura była jednak mrożąca: około 20 stopni C poniżej zera. Lunch zjedliśmy w centrum miasta, oczywiście w polskiej restauracji. 
    Bez przeszkód dotarliśmy na lotnisko Pierre Trudeau. Żegnaliśmy Kanadę i żegnaliśmy mróz, który przez cały pobyt ( z wyjątkiem jednego dnia chyba) towarzyszył nam w Nowym Yorku. Może ze dwa dni trzeba odjąć, trochę bardziej przyjaznej pogody) z całej tury po USA.· Lot miał trwać 6,5 godziny. W San Francisco mieliśmy być późnym wieczorem lokalnego czasu. Zyskiwaliśmy w locie wydłużenie dnia o 3 godziny. Tyle mówił zegarek. Ale nasze organizmy tego czasu nie uznawały. Ja – jak zwykle- dość szybko zasnęłam w samolocie. Nie potwierdzam i nie zaprzeczam snu Witka. Ale po przylocie się nim nie chwalił. Wojtek, przy swoim ADHD, zapewne nie spał też.  Na lotnisku czekał na nas Adam. Zawiózł nas do nowych gospodarzy: Joli i Mirka Domalewskich. Mimo ciemności poczuliśmy kompletną zmianę klimatu: za szybą samochodu widać było kwitnące drzewa.  Jola czekała na nas z kolacją, ilością i asortymentem potraw- godną pułku gości.
image
Z Jolą Domalewską
Rano mieliśmy jechać do Adama pracy, a potem już nim jechać na szybkie, samochodowe „zwiedzanie” San Francisco. Dzień był lekko pochmurny, temperatura około 10 stopni. Pierwszy „stop”, wymuszony jakąś potrzebą, był w dzielnicy, w której koczują bezdomni: od szeregu namiotów, po małe przyczepy campingowe. Adam ostrzegał nas przed możliwością zaczepek.  Stamtąd pojechaliśmy obejrzeć okolice Portu, z przejazdem obok słynnego Piers 39. Port rozciąga się od Golden Gate (kotwicowisko) o Mariny. Jest jednym z trzech, tak dużych i naturalnych portów na świecie. Krótki stop w porcie i podjazd na punkt widokowy, z którego widać było sporą część miasta. Przejechaliśmy najbardziej krętą ulicą SF, czyli Lombard Street. Sprawdziliśmy jakość tramwaju-kolejki….No i nie mogło się obyć bez wizyty przy Golden Gate. Tam kubek gorącej kawy, pitej z widokiem na Zatokę i trzeba było wracać do domu. Po obiedzie czekało nas spotkanie w domu parafialnym w Martinez.

imageimageimageimage
   Na spotkanie przyszło kilkadziesiąt osób. Opowiedziałam o spotkaniu z Mistrzem Pityńskim w Trenton i Jego przyrzeczeniu wykonania projektu Pomnika Kaziuni (Dzieci Tułacze). Na pytanie o to, kto sfinansuje rzeźbę odpowiedziałam, że rozpoczniemy zbiórkę. Miałam na myśli zbiórkę w Polsce. Na zakończenie spotkania otrzymałam kopertę, a w niej 500 USD..zaczątek zbiórki. To będzie pierwsza na liście wpłata. Od Polonii z Martinez. I tak, w sposób niezamierzony, rozpoczęłam działania związane z budową pomnika. 

image image

Rankiem Jola pojechała do pracy, a my zjedliśmy śniadanie w towarzystwie córki Wojtka, Justyny i jej narzeczonego. Justyna mieszka w San Francisco, ale kończy studia w Polsce.
    Około południa wyjechaliśmy do Los Angeles. Mieliśmy lekkie perturbacje przy próbie wynajmu samochodu na dalsza trasę, ale w końcu udało się go wynająć w nieco odleglejszej od domu naszych gospodarzy, lokalizacji. Od rana padał deszcz. Jak się później okazało – trwał dwa dni. Nas ulewy nie ucieszyły. W przeciwieństwie do Kalifornijczyków, borykających się z permanentnym niedosytem wody. Po drodze mijaliśmy tablice z przypomnieniem o konieczności oszczędności wody.  Po przyjeździe do LA żartowaliśmy, że deszcz jest prezentem od nas. 
Byliśmy umówieni z Ula Oleksyn, współorganizatorką spotkania, gdzieś na trasie, już za LA, w kierunku na San Diego.  Przejechaliśmy obok miasta. Rozpoczęły się drobne problemy z identyfikacją właściwego zjazdu, ale, od czego jest telefon- po kilku rozmowach z Ula udało się! · Dzięki temu, już bez błądzenia dojechaliśmy do naszego kolejnego domu gościnnego: Joli i Aleksa Wilków w Anaheim. Czekało na nas przyjęcie w polskim stylu… 
imageimage

imageimage

Nasz gospodarz jest emigracją powojenną. Ogromnie żałuję, że nie było czasu i okoliczności do dłuższych wspomnień z Jego wędrówki przez Syberię. Może jeszcze kiedyś to nadrobimy? Serdeczność gospodarzy, długie rozmowy i wymiana ocen o polskich realiach życia.. To zapamiętamy na długo. 
    Kolejny przystanek to San Diego. Tym razem zatrzymujemy się w domu Ani Russell. Nasza gospodyni tryska energią. Jest naukowcem, pracuje przy badaniach nad nowymi lekami. Okazuje się, że przed wyjazdem do USA pracowała na Uniwersytecie w Gdańsku. Spędziliśmy w tym domu dwa dni, I 3 wieczory- pełne opowieści, (często w języku angielskim, gdy towarzyszył nam mąż Ani- Amerykanin) i niepohamowanego śmiechu, ponieważ nasza gospodyni miała niezwykły dar opowiadania niesłychanych historii. Pierwszy wieczór spędziliśmy na spotkaniu, podczas kolacji, w hotelu Hilton w San Diego. Pojawili się bliżsi i dalsi znajomi Ani. Cała ekipa z kolacji pojawiła się oczywiście na spotkaniu w Kościele św. Maksymiliana Kolbe.  Mimo środka tygodnia – publiczność dopisała, podobnie jak przy poprzednich spotkaniach. 
imageimage

W znakomitej większości przychodzili na spotkania wierni słuchacze komentarzy redaktora Gadowskiego. Znowu spotkanie zakończyło się bardzo późno. Mimo to, sporą ekipą przemieściliśmy się do Zbyszka i jego żony. Zbyszek sprzedał swoją firmę w USA i rozpoczął właśnie działalność swojej firmy w Polsce. Będzie współpracował z bazami USA w Europie. Kolejny przykład operatywności naszej Polonii. Z oczami „na zapałkach „(żeby się nie zamknęły wróciliśmy do Ani. Następnego dnia przejazd do Anaheim, do Joli i spotkanie w Kościele pod nazwą Our Lady of The Bright Mount. imageimage

Po San Diego ,La Jolla oprowadzał nasz znakomity znawca historii Indian, pan prof. Jerzy Barankiewicz. Dzięki niemu wizytowaliśmy Pierwszą Misję Chrześcijańską, Park Balboa i piękne tereny oraz bulwar nad oceanem. 
imageimageimageimageimage
 imageimageimageimageimageimageimage

Rutynowo mieliśmy stosunkowo niewiele czasu do rozpoczęcia spotkania. Starczyło go jednak na interesującą rozmowę z panem profesorem Janem Małkiem, Fundatorem wielu inicjatyw polonijnych. Niezłomnym propagatorem chrześcijańskiej myśli ekonomicznej. · Pożegnaliśmy się tez z Wojtkiem. Po kilkunastu dniach opieki nad nam, filmowania, robienia zdjęć, dbałości o dokarmianie nas i wiele innych zajęć, poprawiających komfort spotkań – Wojtek wracał do żony i córki do Nowego Jorku. Nie miał możliwości uczestniczyć w tym spotkaniu.
   Gospodyni poprosiła pana profesora o podwiezienie nas do nieodległego miejsca kolejnego spotkania. Pan profesor wraz z małżonką (p. Krystyną Małek zabrali mnie i Witka do swojego samochodu. I zaczęły się małe problemy. Otóż dojazd do domu pp. Wilków jest drogą prywatna, sam dom położony na wzgórzu, do którego wiedzie kręta droga, z rozlicznymi rozjazdami. Popełniony gdzieś, na samym początku drogi błąd poskutkował sporym zamieszaniem. Powinniśmy być na miejscu po kilkunastu minutach. Tymczasem pan profesor nie mógł odnaleźć ulicy, która powinniśmy pojechać. Nie poddawał się jednak i jechał dalej. W efekcie dojechaliśmy do okolic, znanych nam z wcześniejszego zwiedzania z panem profesorem Barankiewiczem, co dało impuls do kontaktu z Jolą. Ustaliliśmy, że zajedziemy na najbliższą stację benzynową przy centrum handlowym i odebrał nas Jola. Państwo Małkowie dojechali spokojnie, bo my byliśmy spóźnieni już kilkanaście minut.  Ponieważ to była sobota- było więcej gości na spotkaniu. A jak więcej gości to i dłuższe rozmowy. Potem zwyczajowo jeszcze kolacja w domu. Musieliśmy się spakować, ponieważ o 5 rano musieliśmy wyjechać na lotnisko. O 8.45 mieliśmy lot do Chicago.
  
  Spaliśmy oboje z Witkiem nie więcej jak 4 godziny. Nasz gospodyni przygotowała nam śniadanie. Niestety okazało się, ze znajomy, który podjął się odwiezienia nas na lotnisko, nie dojechał. Miał problem z odnalezieniem drogi do domu. Jola szybciutko ubrała się i podwiozła nas w miejsce, w którym on na nas czekał .
    Dalsza podróż obyła się bez przeszkód. Na lotnisku mieliśmy sporo czasu do odlotu. Do Chicago lecieliśmy liniami Spirit (tanie linie lotnicze) .Mieliśmy być na miejscu około 15ej. Spotkanie w Chicago na Jackowie miało rozpocząć się o 19ej, po mszy świętej, w której tez mieliśmy uczestniczyć. 
      Po kilkunastu minutach na tablicy pojawiła się informacja o opóźnieniu wylotu do 9.25 Czekaliśmy. Po kolejnych kilku minutach pojawił się nowa godzina wylotu: 10.25. Ponieważ mieliśmy jeszcze ponad półtorej godziny czekania na długi lot- postanowiliśmy wyjść poza lotnisko na papierosa oraz wrócić w rejon Gate na kawę. Kiedy wróciliśmy- popadliśmy w osłupienie. Była 9.15, samolot linii Spirit, widziany przez okno – stał odłączony od rękawa. A na tablicy już w naszej obecności pojawiła się nowa godzina odlotu. 9-15. Znamienne jest to, ze z dwóch, przyległych stanowisk obsługi linii Spirit- zniknęli wszyscy pracownicy.  Witek rozpaczliwie próbował otworzyć drzwi do rękawa…był załamany: spotkanie w Chicago było ustalane w „dużych bólach”, a przecież to ogromne skupisko Polonii. Mieliśmy świadomość, ze czeka na nas wiele ludzi. Ja, dość przytomnie, podeszłam do tablicy lotów i sprawdziłam, która lina obsługuje loty do Chicago w przeciągu do 2 godzin. Po chwili było jasne: American Airlines. Pobiegliśmy przez strefie bezpieczeństwa do stanowiska tej linii i kupiliśmy nowe bilety. Dla obojga nas było jasne- musimy zrobić wszystko, by dotrzeć do Chicago w tym dniu. Po raz trzeci tego dnia przeszliśmy strefę bezpieczeństwa i praktycznie od razu weszliśmy na pokład. Ta wersja lotu dawała nam szanse dotrzeć na czas z lotniska do Katedry Św. Jacka. 
   Po ulokowaniu się w fotelu prawie natychmiast zasnęłam. Nagle ze znów wyrwał mnie głos Witka: Małgosia, musimy wysiadać. Przez moment ogłupiałam- przespałam cały lot, ze startem i lądowaniem? Witek szybko rozwiał wątpliwości: kapitan samolotu poinformował, ze lotnisko O, Hare nie przyjmuje chwilowo samolotów.  Spałam prawie przez godzinę. Poza tym lotem nie było szans na realizację spotkania w Chicago. Zdruzgotani wyszliśmy do gate,u. Wysłałam Messengerem wiadomość i zdjęcia kwitów bagażowych z prośbą o odbiór w Chicago (Spirit łaskawie nasze bagaże zabrał) do Ani Mikołajczyk z organizacji Polscy Patrioci. Poinformowaliśmy tez o problemach z lotem. Nie minęło 10 minut od wyjścia z samolotu, gdy zaproszono nas na pokład ponownie. 
      Dolecieliśmy na O,Hare około 19 lokalnego czasu. Tym raz dzień nam się skracał o 3 godziny. Zanim wyruszyliśmy ze Staszkiem i Leszkiem, czekającymi na nas na lotnisku minęło kolejnych kilkanaście minut. Potem dojazd pół godziny. Efekt był taki, że w kurtkach wylądowaliśmy przy stole, przy którym mieliśmy poprowadzić spotkanie.  Ale- daliśmy radę. Nie zawiedliśmy, czekających na nas już od godziny ludzi. A czekało ich kilkuset. 
     Spotkanie rozpoczęła Agata Mikołajczyk. To jej desperacja w ściągnięciu nas z Los Angeles do Chicago umożliwiła zrealizowanie tego punktu podróży. Bilety do i z USA organizowało SWAP. Trzeba było zmienić nie tylko datę, ale i miejsce wylotu powrotnego z lotniska Newark w NYC na Chicago O,Hare. Do ostatniej chwili groziło to komicznością wykupienia nowych biletów. Ale: Agata potrafi! W ostatniej chwili udało się namówić pracowników biura LOT do oczekiwanej zamiany. Pomimo, że tutaj nie było nikogo ze SWAP pośród organizatorów spotkania – rozpoczynający blok naszych wystąpień autorskich – poinformowałam zebranych o śmierci śp. Toniego Domino. Komendanta SWAP, sprawcy naszej wyprawy za ocean.  

   Spotkanie skończyło się mocno po 23., Ale nadal trudno było nam wyjść z sali. Agata Mikołajczyk oddała nam we władanie swoje mieszkanie. O przygotowanych przez nią dobrociach do jedzenia muszę też wspomnieć: cielęcina pomidorówka i tiramisu na deser.     Poniedziałek był dla nas dniem wolnym od spotkań. Pojechaliśmy ze Staszkiem, (który przyjechał na spotkanie z Toronto!) i Leszkiem na cmentarz św. Adalberta. Tam czekali już na nas Halinka i córka sp. Seweryna, autora pomnika Katyńskiego. To był cel naszej podróży. Droga dojazdowa, w rejonie cmentarza nosi nazwę ulicy Seweryna! Chwila wzruszeń, chwila na zdjęcia i wspominki.    Najbardziej utkwił mi w pamięci (podczas wizyty w domu córki Seweryna) moment, w którym- po opowieści o losach dziadka ze strony taty- Ania przyniosła z domowego archiwum list sprzed lat-pisany na kilku skrawkach papieru….. Opowiedziała nam historię dziadka: trafił do Katynia, przez zbieg okoliczności trafił tam tez znajomy rodziny. Namawiał do ucieczki. Dziadek Ani obawiał się zastrzelenia przez strażników. I chociaż przeczuwał, ze i pozostanie w Katyniu może się tragiczniej skończyć- ryzykować nie chciał. Wszak był oficerem, obowiązywały przepisy prawa międzynarodowego. Miał nadzieję. Napisał wiec list do żony i dzieci. Znajomy uciekł. Podczas ucieczki został postrzelony i przez kilka tygodni był na granicy śmierci. Ukryli go miejscowi chłopi. Po kilku miesiącach dotarł do Polski. Dostarczył list do domu państwa Sewerynów. 
    I ten list Ania nam przeczytała. Nawet nie wiem, kiedy łzy popłynęły z moich oczu. Tego uczucia, które mnie ogarnęło nie sposób opisać. Miałam jeszcze świeżo przed oczami pomnik Katyński, dzieło syna autora listu. Który pojechał do Smoleńska, aby uczcić pamięć swojego zamordowanego w Katyniu ojca. I też zginął. Tam, na smoleńskiej ziemi. Historia ojca i syna się tragicznie splotła. Na zawsze.  Obok pomnika katyńskiego jest tablica pamięci Ofiar Smoleńskiej katastrofy.  

Kolejne spotkanie, ostatnie w USA. Znowu rozmowy po spotkaniu, rozmowy po rozmowach, już w domu. Sen był „tylko na receptę”. Na zwiedzanie centrum Chicago czasu nie było. Podobnie jak w innych miastach, które odwiedzaliśmy. Witek udzielał wywiadów przez telefon, oboje udzieliliśmy wywiadu red. Boberowi z Kuriera Polskiego i radia Chicago. *Krótkie zakupy dla dzieci (moich wnuków też). Obejrzeliśmy kilka polskich sklepów. Wpadliśmy na dobre, polskie ciastka. Wszędzie ze Staszkiem, który przedłużył swój pobyt Chicago, żeby nas wozić. Agata musiała iść do pracy. Dopiero wieczorami mogła nam towarzyszyć.  Ostatni dzień, czyli 20 to dzień pakowania i jazda do na pożegnalny obiad do Halinki. Tuz przed godzina wyjazdu na lotnisko, dotarła do nas też Agata.  Pożegnania, podziękowania i po 23 dniach w podróży mieliśmy w perspektywie powrót do domu.  Na lotnisko odwieźli nas Leszek i Staszek. Nasze tourne dobiegło końca. Wylot- mimo obaw, po poprzednich doświadczeniach w LA- nastąpił o czasie. W Warszawie wylądowaliśmy ponad pół godziny wcześniej. Nie pytajcie mnie o warunki podczas lotu. Uczciwie go przespałam 
   Mieliśmy kilka zabawnych sytuacji: pewna Pani w Chicago, z okien autobusu dostrzegła Witka. Wysiadła, żeby osobiście mu podziękować i uścisnąć mu rękę. Weszliśmy do restauracji- grupa księży, siedząca przy stole, przywitała Witka. Podczas lotu- pozdrowienia od załogi, ciasteczka. 
     Czas na podsumowanie podróży. Zacznę od ponownych podziękowań, dla organizatorów spotkań, dla naszych przewodników i dla naszych gospodarzy. Nie będę czyniła tego imiennie- lista byłaby bardzo długa! O wielu z nich wspomniałam w moich relacjach. Za co przepraszam, Ale ich twarze, ich życzliwość i poświecenie dla ułatwienia nam pobytu –pozostaną w mojej i Witka pamięci. Jesteśmy Wam wdzięczni za umożliwienie spotkania, podzielenie się naszymi ocenami, ale przede wszystkim – za możliwość poznania Waszych potrzeb. Co skwapliwie czyniliśmy, rozmawiając z Wami! Wróciliśmy do Polski i będziemy przekuwać w czyn nasze obietnice, złożone podczas spotkań. Założyłam wraz z Januszem Walentynowiczem oraz red. Krzysztofem Wyszkowskim Komitet Społeczny im śp. Anny Walentynowicz do Budowy Pomnika Dzieci Tułaczych. Napisałam list do Jego Ekscelencji Biskupa Toruńskiego z pytaniem, czy brał udział w jakichś negocjacjach z hierarchią ukraińską, które wstrzymały możliwość postawienia pomnika w Toruniu, w Parku Niepodległości. Póki, co, nie ma odpowiedzi. 
    W sprawie Marszu, zapowiedzianego przez Witka-trwają rozmowy nad ustanowieniem patronatu. Marsz ma mieć charakter religijny, modlitewny. Z rocznicę męczeńskiej śmierci św. Ojca Maksymiliana Kolbe. 
    Do tekstu wiersza Witka (powstał podczas podróży, po kilku spotkaniach w USA), prezentowanego podczas spotkań powstaje muzyka. W efekcie na jesieni lub latem powinien być gotowy teledysk. Wszystkie te działania związane są koniecznością pozyskania funduszy. Wstępne szacunki już są. Przewidzieliśmy prośby do instytucji kulturalnych i państwowych oraz zbiórkę- zarówno w Polsce jak i przez organizacje polonijne.
   Powstanie też muzyka do Psalmu Smoleńskiego, autorstwa Witka Gadowskiego. W planie ma to być dar autora tekstu dla chóru Angelus. Chór ten powstał dzięki państwu Antoniemu i Lunii Chróścielewskim z Nowego Yorku. Pan Antoni jest Komendantem Okręgu II SWAP.
   Będziemy tez starali się jak najefektywniej przekazywać zauważone przez nas potrzeby Polonii. Bo niestety, dla wielu urzędników i polityków, opieka nad Polonią to wspieranie kilku organizacji często o korzeniach tkwiących w niechlubnej przeszłości. Trzeba dobrej analizy i stworzenia takich struktur, które będą łączyć działaczy. Z jasnymi kryteriami dofinansowania konkretnych zamierzeń. Trzeba walczyć o zmianę sposobu głosowania emigracji. Trzeba walczyć o zmianę zasad opodatkowania emerytur dla tych, którzy pobierają je w Polsce i w USA. Wiele jest tych „trzeba”. 
  Trzeba także, aby Polacy w kraju zaczęli traktować Polonię nie jak obcy twór na swoim ciele. To zadanie dla mediów wszelakich. Polonia ma gorące serce, nawet Ci, którzy nie są aktywni na co dzień czekają na sygnał, ze coś się zmienia w traktowaniu tych Polaków, którzy z przeróżnych przyczyn wyjechali za granicę. Nie można traktować Polonii jak „dojnej kozy” –przepraszam za to trywialne określenie.  Polonia i Polonusi nie są przedmiotem. Są podmiotem. Trzeba otworzyć się na inicjatywy rodzące się za oceanem. A nie odrzucać pod hasłem: jak sami nie sfinansujecie, to mamy pieniędzy nie mamy. I czekać na gotowe. Czasem wystarczy naprawdę tylko drobne dofinansowanie, które i tak wróci do donatora po zaimplementowaniu pomysłu. Od dwóch lat procedowany jest projekt ACP. Z inicjatywy Polonii Teksańskiej. W skrócie projekt polega na przeszkoleniu kilku lekarzy i personelu pomocniczego ( za darmo!) w przeprowadzaniu operacji na dzieciach z wrodzonymi deformacjami twarzoczaszki. Instytut Matki i Dziecka w warszawie uzyska certyfikat znanej kliniki w Dallas. Będzie mógł ni tylko operować dzieci z Polski. Mamy z jednej strony oszczędność na kosztach operacji za oceanem, z drugiej perspektywę podniesienia rangi oddziału w IMiD. Problemem jest konieczność zapewnienia środków na pobyt ekip z Polski, jakieś kieszonkowe czy wynagrodzenie na okres stażu. Na to funduszy nie ma. Wystarczyło zaproponować, że po obu stronach oceanu zrobi się zbiórkę na ten cel- i można ruszać! Wniosek: nie tylko wyciągać rękę – samemu też do niej coś włożyć. I tym optymistycznym akcentem kończę.  

http://www.polishclub.org/2019/02/17/witold-gadowski-w-zatoce-san-francisco/

http://dziennikzwiazkowy.com/chicago/chicago-corka-wojciecha-seweryna-oburzona-publikacja-gazety-polskiej/

https://www.polishnews.com/odsonicie-tablicy-pamici-ofiar-katastrofy-smoleskiej

https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Micha%C5%82_Ma%C5%82ek

https://www.youtube.com/watch?v=IplcMRtPsfQ

*https://vod.gazetapolska.pl/20017-witold-gadowski-i-malgorzata-fechner-puternicka-z-wizyta-w-chicago


1maud
O mnie 1maud

Utwórz własną mapę podróży.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości