Ani na PO. Ani na SLD, Ruch Palikota, Solidarną Polskę. Nie pójdę na wybory. Bo po co?
Nie doczekałem obiecanych przez PO jednomandatowych okręgów w wyborach do Sejmu i Parlamentu Europejskiego. Partie wciąż zorganizowane są na wzór mafijny. Wodzowie marginalizują tych, którzy mają własne zdanie. System zabetonowany jest chorą ordynacją wyborczą, w której liczy się szyld, a nie nazwisko. Na kogo mam głosować, jeśli pozostaje do wyboru masa miernych, biernych lecz wiernych przydupasów, którzy nie mają realnego wpływu na najważniejsze decyzje?
Trudno dziś mówić o demokracji. Sprawdziła się, niestety, futurystyczna wizja Michaela Younga, który już w 1958 r. wieszczył powstanie „merytokratycznych” elit, równie odizolowanych od reszty społeczeństwa jak elity arystokratyczne, pozbawionych jednak etosu i podbudowy moralnej.
Nie mamy dziś demokracji. Mamy merytokrację, w najgorszym znaczeniu tego słowa. Elity feudalne czuły patriarchalną odpowiedzialność za poddanych. Elity merytokratyczne nie uważają, by miały jakiekolwiek zobowiązania wobec kogokolwiek. Żyją w innym świecie, niż społeczeństwa, którymi faktycznie rządzą. Rządzą bez względu na wynik wyborów, bo każda partia polityczna szybko staje się ich wasalem.
Jest jednak jakiś promyk nadziei. W Islandii naród pokazał środkowy palec merytokratom, odrzucił w referendum pomysł, by mieszkańcy płacili za ich błędy. W Ameryce Północnej ruch Occupy Wall Street rozprzestrzenił się niemal na cały kontynent i powoli podkopuje fundamenty systemu. Teraz liczmy na Greków. Może oni – podobnie jak ponad 2,5 tysiąca lat temu – znów zapoczątkują prawdziwą demokrację.