Omówione przez Cyrille Vanlerberghe na łamach weekend’owego Le Figaro badania akustyczne przeprowadzone przez Claudia Fritz z Uniwersytetu Paryż VI stawiają tezę:
nawet wytrawni muzycy nie są w stanie odróżnić legendarnych skrzypiec Stradivarius’a, czy Guarneri’ego od dzieł współczesnych lutników.
Jak wiadomo, od dziesiątków lat, muzycy i naukowcy próbowali odkryć sekrety „stradivariusów” i odpowiedzieć na pytanie, jaka magia tkwi w tych instrumentach wyprodukowanych przed 300 laty. A zbadano je pod każdym względem, bacząc na ich geometrię, technikę łączenia, naturę drzewa, kompozycję lakieru, a nawet wpływ efektów klimatycznych na przyrost masy drzewnej. A mimo to instrumenty wykonane ręką Stradivarius’a zachowują nadal swoje tajemnice.
Dziś, Claudia Fritz twierdzi, że sekret „stradivarius’ów” tkwi…w głowach muzyków, którzy na nich grają.
- Koncentrowaliśmy się na skrzypcach, zapominając o tych, którzy na nich grają – twierdzi paryska specjalistka od akustyki.
Fritz rozpoczęła badania dotyczące akustyki skrzypiec w trakcie pobytu na uniwersytecie Cambridge. Z pomocą amerykańskiego lutnisty Joseph’a Curtin zaczęła się zastanawiać nad tym, czy wysokiej klasy skrzypek jest w stanie odróżnić dźwięk trzech starych instrumentach dawnych mistrzów od dźwięków współczesnych skrzypiec wykonanych w pracowniach renomowanych lutników.
Badania zaplanowano w trakcie rozgrywanego we wrześniu 2010 roku międzynarodowego konkursu skrzypcowego w Indianapolis. Miał on bowiem zgromadzić znakomitych skrzypków i przynajmniej trzy stare instrumenty o wartości około 10 milionów dolarów. Nie podano dokładnej nazwy tych instrumentów (każdy „stradivarius” ma swoją nazwę wziętą od nazwiska swojego najsławniejszego właściciela. Jest więc np. « Polski Król”, skrzypce zamówione przez naszego Augusta II u bezpośrednio u mistrza z Cremony w 1715 r), aby nie narazić ich reputacji. Wiadomo jednak, że testowano dwa instrumenty Stardivarius’a i jedne skrzypce Guarneri’ego. Przeciwstawiono im współczesne wyroby lutnicze wyprodukowane przed kilku tygodniami bądź kilku laty. Ich wartość była stokrotnie mniejsza od dzieł włoskich geniuszy z Cremony. Sześć instrumentów zaproponowano więc w sumie 21 muzykom: skrzypkom miejscowej orkiestry symfonicznej i faworytom biorącym udział w konkursie.
Testy zostały przeprowadzone w pokoju hotelowym w którym „sucha akustyka” była zbliżona do tej w jakiej muzycy wykonują pierwsze próby instrumentów bezpośrednio w pracowni lutniczej. Próby wykonywano w ciemności, a muzycy byli zobowiązani założyć ciemne okulary jakich używają spawacze. Na podbródku każdego instrumentu rozprowadzono kropelkę perfum, aby komuś nie udało się rozpoznać instrumenty za pomocą zapachu lakieru.
Muzycy mieli testować skrzypce podając ich charakterystykę: projekcję dźwięku (słyszalność instrumentu), ich reakcję na impuls, śpiewność i paletę dźwięków, wreszcie samą przyjemność gry w zestawieniu z proponowaną ceną. Przy tych kryteriach instrumentem preferowanym okazały się współczesne skrzypce, zaś najmniej pożądanym był „stradivarius”.
W większości przypadków muzycy nie potrafili określić, czy grają na współczesnym, czy na starym instrumencie.
Nie zamierzam poddawać w wątpliwość ogłoszonych wyników badań francusko – amerykańskiego zespołu akustyków. Myślę jednak, że aby wyprowadzać takie wnioski jak francuska pani od akustyki, nie wystarczy hotelowy pokój i 21 stremowanych uczestników konkursu. Dzieła muzycznego nie wolno sprowadzać do gry w ciuciubabkę. Aby ocenić instrument, trzeba na nim naprawdę zagrać. Zdarzyło mi się dwa, może trzy razy w życiu słyszeć „stradivariusa” i „guarnieri’ego” na sali koncertowej, bez tej całej otoczki „naukowego testu”. Ostatnio, (kilka lat temu) słyszałem w Warszawie Anna- Sophie Mutter, która przyjechała do nas z dwoma egzemplarzami Stradivarius’a. I trzeba było słyszeć, jak to brzmiało! I być może koncertujący regularnie w Warszawie do końca życia Yehudi Menuhin ze swoją kolekcją Guarneri’ich w spawalniczych okularach brzmiałby w hotelu Bristol tak jak uczestnicy amerykańskiego eksperymentu w Indianapolis. Dlatego ja, gdy wybiorę się do Indianapolis, to raczej na wyścigi samochodów, niż na konkurs skrzypcowy.
Inne tematy w dziale Rozmaitości