Jarosław Kaczyński zadziwił ostatnio świat proponując przeprowadzenie referendum, w którym obywatele naszego kraju mieliby demokratyczne zadecydować czy można odebrać pieniądze jednym ludziom (warstwy zamożne), aby oddać je innym ludziom (pielęgniarki).
Prawdę mówiąc, ja zdziwiony nie byłem, bowiem ekonomiczne myślenie Jarosława Kaczyńskiego jest wszak dobrze znane. Ja bym zresztą tę wypowiedź połączył z lansowaną swojego czasu koncepcją PiS zawarcia jakiejś nowej „umowy społecznej”. Te idee ściśle się ze sobą wiążą, gdyż pokazują jak kierownictwo tej partii patrzy na państwo i prawa naturalne, w tym także na własność.
Jarosław Kaczyński myśli w sposób następujący: państwo powstało z umowy społecznej. Nie chodzi tu o jakiś konkretny fakt historyczny. Oczywiście nie, gdyż takiej umowy nigdy nie zawarto. Ale czynimy domniemanie, że państwo pochodzi z umowy i budujemy je tak, jak gdyby z tej umowy autentycznie pochodziło.
Historia myśli politycznej zna dwa rodzaje umów społecznych. W wersji indywidualistyczno-liberalnej, umowę zwierają jednostki posiadające uprzednio wolność i własność w celu zabezpieczenia swoich praw. Ogranicza to radykalnie kompetencje państwa tak powstałego, gdyż nie powołano go aby rządzić jak chce i czym chce, ale w celu ochrony własności prywatnej będącej esencją praw natury. Taki model kontraktualny znajdujemy w „Dwóch traktatach o rządzie” Johna Locke’a.
Drugi rodzaj umowy zakłada, że w chwili jej zawarcia jednostki pozbawiły się wszystkich praw i przelały je na państwo. Jak mówi ojciec tej koncepcji Jean Jacques Rousseau, człowiek oddaje się nowopowstałemu państwu wraz z całym sobą, a więc i prawami natury, szczególnie prawem własności. Rousseau pisze: „Każdy członek wspólnoty oddaje jej przy utworzeniu (...) siebie i wszystkie swoje siły, których część stanowią dobra posiadane (...) bo państwo, w stosunku do swoich członków, jest panem wszystkich ich dóbr”. Jego uczeń Emanuel-Joseph Sieyes w roku 1789 stwierdza: „Naród istnieje jako pierwszy, jest źródłem wszystkiego. Jego wola jest zawsze legalna, on jest samym Prawem”. Dlatego też wola państwa tak powołanego stoi ponad prawem własności i większość obywateli ma prawo dokonać rewolucji własnościowej wedle własnego widzimisię.
Propozycja referendum podatkowego Jarosława Kaczyńskiego wyraźnie sytuuje go na pozycjach Rousseau, gdyż uznaje on, że własność prywatna nie jest prawem świętym i nienaruszalnym, lecz jest taką dopiero po akceptacji większości. Dlatego „suwerenny lud” ma prawo – w akcie referendum – zabrać część własności jednej grupie społecznej i przekazać te pieniądze na pensje dla pielęgniarek. Tym samym Jarosław Kaczyński uznaje wyższość kolektywistycznej zasady demokracji nad zasadą prawa naturalnego, a szczególnie prawa własności.
Dziwię się w tym miejscu licznym komentatorom, którzy – usłyszawszy propozycję tego referendum – uznali ją za „niesłychaną” i „nieznaną w cywilizowanej Europie”. Wprost przeciwnie, to koncepcja w Europie bardzo znana i nawet przerabiana po roku 1789. Własność z umowy wywodziła praktycznie cała europejska lewica w XIX wieku. Znajdziemy ten motyw w przemówieniach Maximiliena Robespierre’a w jakobińskim Konwencie, gdy polityk ten wahał się, czy można odebrać własność burżuazji i oddać ją paryskiej sankiuloterii. Dokładnie tę samą koncepcję znajdziemy u słynnego Gracchusa Babeufa – uważanego przez Marksa za pierwszego prawdziwego komunistę - tyle, że ten się już nie wahał i żądał uznania woli większości ponad zasady własności.
Pomysł Jarosława Kaczyńskiego absolutnie nie jest przeto oryginalny. Tradycja jakobińska zawsze wywodziła prawo własności z przyzwolenia większości. Co więcej, jakobini uczyli, że ustanowiona przez państwo równość majątkowa jest istotą patriotyzmu. Dlatego Robespierre pisze, że „nierówność fortun jest zbrodnią publiczną (...) skoro esencją republiki, czyli demokracji, jest równość, oznacza to, że miłość ojczyzny obejmuje zarazem miłość równości”. Dla ucznia Rousseau – a takim wydaje się Jarosław Kaczyński – ludzie bogaci stanowią więc naturalnie element podejrzany. Dlatego są oni identyfikowani z „układem”. Wspomniany już Sieyes odsyłał ich do „lasów Germanii”, Kaczyński zaś będzie ich lustrował i dekomunizował.
Reasumując: nie widzę w wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego niczego, co nie byłoby zgodne z europejską myślą prawną lewicy postjakobińskiej. Oburzenie komentatorów na tę propozycję wydaje mi się kompletnie niezrozumiałe. Co więcej, świadczy to o tym, że liberalni i lewicowi krytycy rządów PiS zupełnie odeszli od ideałów roku 1789. W Europie ideom Rewolucji Francuskiej pozostał wierny już tylko PiS. To ostatnia autentycznie lewicowa i kolektywistyczna partia polityczna w Europie.
Adam Wielomski
Inne tematy w dziale Polityka