Przez wiele lat karmiono nas złudzeniem, że III Rzeczpospolita, zrodzona z rodzaju umowy społecznej zawartej przy Okrągłym Stole pomiędzy komunistami i przedstawicielami lewicy laickiej, a konkretnie między generałem Czesławem Kiszczakiem a Adamem Michnikiem, jest normalnym państwem demokratycznym, gdzie panuje klasyczny, zachodnioeuropejski pluralizm, zasady tolerancji, demokracji i praw człowieka. Obrońcami tej karłowatej państwowości były autorytety moralne skupione w redakcji „Gazety Wyborczej”.
Istniała, a może nawet teoretycznie istnieje nadal, szansa unicestwienia tego projektu zrodzonego w alkowie Magdalenki z nieprawego związku generała i publicysty.
III Rzeczpospolita umiera na naszych oczach. Świadczy o tym nie tylko zwycięstwo PiS w ostatnich wyborach parlamentarnych i prezydenckich, wyraźna ewolucja w prawo środowiska PO, które korzenie ma w UW, ale także bezustanny spadek nakładu „Gazety Wyborczej”, której Redaktor Naczelny obmyślił projekt państwa zwącego się III Rzeczpospolitą. Spadek sprzedawalności świadczy o spadku zaufania do tegoż projektu politycznego. Spod grubej, a sztucznej skorupy postkomunistycznej nadbudowy wyłonił się polski głos, który powiedział temu ideologicznemu i politycznemu potworkowi zdecydowane NIE.
Niestety, wszystko wskazuje na to, że szansa ta może zostać niewykorzystana. Polacy udzielili poparcia partii braci Kaczyńskich, gdyż liczyli na rzeczywiste zmiany po rządach SLD, które ujawniły całą moralną nicość III RP, której symbolem stał się Lew Rywin. PiS obiecało Polsce rewolucję moralną i przemianę instytucjonalną. Niestety, kierujący tą partią ludzie – korzeniami sięgający drugiego garnituru działaczy AWS – nie stanęli na wysokości zadania. Hasło „IV RP” okazało się wyłącznie sloganem marketingowym, a całość szumnie zapowiadanych reform skończyła się na likwidacji WSI. Jadwiga Staniszkis napisało ostatnio słusznie, że co do reform, to braci Kaczyńskich interesuje wyłącznie szafa Lesiaka, czyli wyrównanie rachunków sprzed lat. Polska oczekiwała czegoś więcej: całkowitej przebudowy nie tylko służb specjalnych państwa, lecz przede wszystkim zmiany filozofii politycznej, na której Państwo Polskie powinno być oparte. W przeciwnym razie, po kadencji PiS przyjdzie kadencja SLD, która dokona dekaczyzacji państwo i wszystko wróci w koleiny tradycji III RP, a nakład wiadomej gazety znowu wzrośnie. Zresztą recydywa starego SLD może nie byłaby nawet rozwiązaniem najgorszym. Zmiana pokoleniowa w SLD może świadczyć, że powstaje lewica typu hiszpańskiego, najeżona ludźmi i ideologią Roberta Biedronia, której nie chodzi wyłącznie o uroki władzy, lecz o rewolucję obyczajową, po której Polska byłaby Polską już tylko z imienia.
Hasło „IV RP” uległo deprecjacji, a szumnie zapowiadane projekty reform utknęły w parlamentarnym bełkocie poselskiej ciżby. Tym niemniej hasło sanacji naszego państwa nadal pozostaje koniecznym postulatem, gdyż nie zostało zrealizowane. Idea prawicowej przebudowy pozostaje tedy rzeczywistym postulatem. Nie chcąc mieć nic wspólnego z medialno-marketingową IV Rzeczpospolitą, z prawicą gosiewsko-dornową, rzucam dziś hasło powołania V Rzeczpospolitej. Aby był to projekt realistyczny, nie mam zamiaru poprzestać na gołosłownych zapewnieniach o konieczności przeprowadzenia rewolucji moralnej. Czas gadania o konieczności reform instytucjonalnych przeminął. Nadszedł czas naszkicowania ich projektu. Pozwalam sobie tedy przedstawić dekalog koniecznych – według mnie - zmian instytucjonalnych:
I
V RP musi zostać zakorzeniona w ponadczasowym i uniwersalistycznym systemie wartości. Systemem takim nie są chimeryczne postulaty świeckiej religii demokracji i praw człowieka. Współczesne demokracje przekształciły się w rodzaj ideologii wojującego relatywizmu i światopoglądowego nihilizmu, gdzie pod pretekstem wolności broni się najdziwaczniejszych poglądów, byle tylko stały one w opozycji do katolicyzmu rzymskiego. Cześć oddaje się bożkom większości i praw człowieka. Brak prawdy stał się jedynym obowiązującym dogmatem. W imię wolności morduje się tu miliony nienarodzonych dzieci i tysiące bezbronnych starców. Żadne historycznie znane społeczeństwo, odwołujące się do podobnej wizji, nie okazało się trwałe i trudno przypuszczać, aby umierające społeczeństwa Zachodu miały tu stanowić jakiś wyjątek. Religia demokracji to pomysł niezakorzeniony w tradycji świata Zachodu, a wydaje się całkowicie obcy naszej Tradycji rzymskiej, której wiecznym wyrazem pozostaje Kościół katolicki kierowany przez Ojca Świętego Benedykta XVI. Nie chodzi nam tedy o katolicyzm przeżarty przez posoborowe herezje synkretyzmu wyrażane w postaci ekumenizmu; nie chodzi nam o Kościół „otwarty” na kulturę homoseksualną, gdzie pod pretekstem miłości bliźniego panoszy się relatywizm; nie chodzi nam o Kościół, w którym katolicka prawda jedynie „trwa” – walczymy o Kościół w którym katolicka prawda była, „jest” i będzie niezmienna. Nasz Kościół nie narodził się wraz z duszpasterskim Soborem Watykańskim II, lecz czerpie korzenie z Tradycji katolickiej, której najdoskonalszym wyrazem pozostają Sobór Trydencki i Sobór Watykański I, a także Nieomylne Magisterium Kościoła katolickiego, przede wszystkim zaś tradycja wielkich Piusów z XIX i XX wieku.
II
V RP nie może być więcej państwem opartym na zasadach filozoficzno-politycznego awerroizmu, gdzie istnieje sztuczny podział na państwo i Kościół, gdzie istnieje sprzeczny z tradycją łacińską rozdział między państwem a Kościołem. Religia z natury swojej nie jest sprawą prywatną jednostki. Jest to błąd protestancko-liberalny, który sprzeczny jest z istotą świata romańskiego. Katolik nie jest człowiekiem swojej wiary prywatnie w domu i we wspólnocie eklezjalnej. Po opuszczeniu domowych pieleszy lub po zakończeniu Mszy Świętej nadal jest katolikiem jako obywatel i jest zobowiązany do walki o to, aby jego państwo publicznie wyznawało nieomylne prawdy Kościoła oparte na słowach Jezusa Chrystusa zapisanych w Ewangelii oraz na Tradycji katolickiej stanowiącej teleologiczne rozwinięcie tychże zasad przez pokolenia Ojców, Doktorów i Papieży. Katolicyzm tradycyjny jest religią publiczną, gdyż jego celem jest stworzenie społeczeństwa opartego o prawo naturalne i po katolicku interpretowane dobro wspólne. Oznacza to uznanie prymatu prawa naturalnego w ustawodawstwie, a katolickiej wizji świata w kulturze i szkolnictwie. Polityka jest tedy narzędziem katolicyzmu, jego mieczem świeckim, aby użyć sławetnej formuły z Unam Sanctam.
III
V RP winna odrzucić filozoficzne podstawy na których oparte są współczesne państwa demoliberalne. Rewolucyjny i prezbiteriański dogmat o pierwotnej i nie przedawnialnej suwerenności ludu nie może być już traktowany poważnie w XXI wieku. 200 lat praktyki politycznej reżimów demokratycznych udowodniło niezbicie, że wola suwerennego ludu jest ostatnim kryterium jakim kieruje się panosząca się po parlamentarnych izbach klasa polityczna. Każe to negatywnie zweryfikować doświadczenie demokratycznego parlamentaryzmu. Celem państwa nie może być realizacja woli wyborców za pomocą narzędzia oligarchizacji polityki jakim są partie polityczne. Celem państwa jest dbałość o dobro wspólne, a to często sprzeczne jest z pragnieniami politycznie naiwnych mas wyborców i grupami trzymających władzę polityków. W związku z tym należy dokonać głębokiej rewizji ideologii poszerzania partycypacji politycznej narodu, sloganów o udzielaniu się politycznym jako patriotycznym obowiązku. Polityka jest miejscem dla sprawnych menedżerów od zarządzania, a nie sposobem realizowania się trybunów ludowych i zaspokajania manii wielkości zakompleksionych polityków. Każe to maksymalnie ograniczyć częstotliwość i zasięg procedur wyborczych na rzecz ustroju, gdzie zdecydowaną supremację posiadać będzie Głowa Państwa, która dla świata polityki sprawować winna funkcję podobną do tej, jaką Bóg pełni wobec świata stworzonego.
IV
V RP opierać się musi na katolickiej filozofii politycznej. Ateizm polityczny świata postrewolucyjnego doprowadził do swoistego bałwochwalstwa i rodzaju panteizmu, jakim jest wizja państwa etatystycznego. Panteistyczna myśl polityczna zbudowana jest na zaprzeczeniu państwa katolickiego, które uznaje – na wzór Boga w Niebie – wszechmocność władzy politycznej, ale nie jej wszechobecność. Tak jak Stwórca pozostawił bytom stworzonym wolną wolą, tak państwo zobowiązane jest do głębokiej decentralizacji zarządzania. Państwo w klasycznej filozofii politycznej zajmuje się tedy sferą polityczną, gdzie - zgodnie z zasadami suwerenności - posiada monopol decyzyjny, pozostawiając swobodnie życie społeczne i gospodarcze. Chodzi tedy o państwo scentralizowane na poziomie władzy suwerennej i radykalnie zdecentralizowane u swoich podstaw, gdzie jednostki i grupy społeczne cieszyć winny się maksymalnymi wolnościami, szczególnie w życiu gospodarczym i społecznym. Rodzina i wspólnota lokalna mają pierwszeństwo historyczne w stosunku do państwa. Jako romanista do szpiku kości, zgodnie z zasadami prawa rzymskiego uważam przeto, że wcześniejsze prawa rodziny i wspólnoty są ważniejsze niż wynikłe z porządku ustawowego prawa państwowego. Państwu nie wolno tedy wtrącać się w ich sprawy, gdyż staje się ono wtedy narzędziem nie tylko gwałtu, lecz także rewolucyjnej inżynierii społecznej. Problem współczesnych państw polega na odwróceniu tego naturalnego porządku: jednostki i wspólnoty naturalne są zniewolone przez etatystycznego potworka, a równocześnie u szczytu władzy, zamiast porządku zaprowadzanego przez Głowę Państwa, mamy chaos partyjnych przepychanek, bezustanne kryzysy rządowe i koalicyjne.
V
V RP musi być państwem zdecentralizowanym. Należy odrzucić – pochodzącą z błędnej filozofii Jeana Jacquesa Rousseau – tezę, że pierwotną strukturą organizacji zbiorowej jest państwo powołane w akcie umowy społecznej, gdzie wszelka samorządność stanowi czasową i odwoływalną delegację władzy centralnej. Suwerenny lud jest w takiej sytuacji alfą i omegą, istotą wszechmocną na kształt Boga, której wolno wszystko, która – wedle kaprysu – co najwyżej deleguje czasowo i w stopniu określonym, swoje suwerenne prawa na rodzinę i wspólnotę samorządową. Równocześnie ten rzekomo suwerenny lud jest podzielony wewnętrzne, czego wyrazem jest partyjniactwo. To model społeczeństwa totalnego co do swojej struktury, gdzie trwa permanentna walka o władzę między stronnictwami o panowanie polityczne. Skutkiem tego błędnego poglądu jest wszechobecny centralizm i wścibstwo państwa. Samorządność III RP postrzegam jako fikcyjną, gdyż fundament władzy samorządowej – uprawnienia i środki finansowe – nie stanowią praw własnych samorządów, lecz tylko delegację ustawową i finansową panteistycznego państwa-boga. Wspólnoty regionalne – także takie jak np. kaszubska czy śląska – mają prawo do zachowania własnej tradycyjnej tożsamości i języka. Państwo unitarne i centralistyczne, produkujące „Polaków” dzięki administracyjno-edukacyjnej uniformizacji stanowi spuściznę po nacjonalizmie typu jakobińskiego, gdzie republika jest jedna i niepodzielna.
VI
V RP musi być państwem wolnorynkowym. Po nieodwołalnym rozpadzie struktur feudalnych i korporacyjnych jedyną alternatywą dla zasady rynkowej jest socjalizm - system formalnych i nieformalnych preferencji, gdzie – w polskich warunkach - panoszą się ludzie z układu stworzonego w czasie PRL. Dotyczy to tak szeroko pojmowanej gospodarki, jak i wielu zawodów, gdzie zachowały się elementy korporacyjne, a gdzie rolę uprzywilejowanych pełnią ludzie dawnego aparatu władzy i służb specjalnych. Jedyną realną możliwością unicestwienia układu jest urynkowienie, dające szansę młodym i zdolnym ludziom do wyparcia z rynku dawnych aktywistów. System różnego rodzaju koncesji, dojść i nieformalnych układów jest prawdziwym kagańcem na życiu gospodarczym, tworzącym korupcjogenne powiązania między administracją a biznesem. Dekomunizacja nie polega tedy na ujawnieniu agentów i ludzi skompromitowanych, aby zastąpić ich ludźmi uczciwymi, którzy szybko wejdą w kolejny starej korupcji i nadużyć. Prawdziwą dekomunizacją jest unicestwienie postkomunistycznych struktur i mechanizmów prawno-instytucjonalnych. Wiara w cudowne ozdrowienie kraju po wymianie kadrowej – bez reform instytucjonalnych – jest naiwnością, której hołdować mogę tylko idioci i chadecy.
VII
V RP musi być państwem szybkiego wzrostu gospodarczego. Wzrostu tego nie stworzą ministrowie finansów i gospodarki. Jeśli w III RP mieliśmy jakieś osiągnięcia ekonomiczne, to nie powstały one w wyniku działalności rządu i urzędników, lecz pomimo ich aktywności. Panteizm etatystycznego państwa nie stwarza wzrostu gospodarczego, lecz go hamuje. Państwo nie rozwiązuje problemów, lecz jedynie stwarza je, zaludniając życie społeczne masami urzędów i biurokratów. Rozrośnięte, centralistyczne i socjalistyczne państwo - będące pokłosiem filozofii heglowskiej - jest największym wrogiem wzrostu gospodarczego. Jestem pełen podziwu dla polskich biznesmenów, że pomimo gigantycznego rozrostu państwa, regulacji wszystkich możliwych dziedzin, systemu koncesji są w stanie stworzyć wzrost gospodarczy na poziomie kilku procent PKB rocznie. Daje to pewność, że obniżka podatków, likwidacja setek zbędnych ustaw i realizujących je urzędów walnie przyczyni się do rozwoju polskiej gospodarki.
VIII
V RP musi zadbać o prawo naturalne. Papierkiem lakmusowym podejścia do tej kwestii jest prawo własności, które w sposób nieprawdopodobny łamane jest i naginane przez państwa demokratyczne. Demoliberalizm przekształcił państwo w rodzaj mlecznej krowy, gdzie wyborcy – za pomocą polityków – wysysają litry cudzego mleka. Państwo musi uznać, że własność pochodzi z natury stworzonej przez Boga, a nie z ustawy uchwalonej przez jakikolwiek parlament lub z umowy społecznej. Podobnie jak rodzina i wspólnota samorządowa, własność poprzedza istnienie państwa. Jesteśmy sobie w stanie wyobrazić – teoretycznie – społeczność bez państwa, ale nie bez własności prywatnej. Tedy to nie własność służy państwu, lecz państwo własności, zgodnie z katolicką zasadą pomocniczości, której jednak nie należy rozumieć w sposób typowy dla lewicujących współczesnych chadeków, dla których katolicka nauka społeczna jest uzasadnieniem dla socjalizmu. Własność nie może tedy być naruszana przez wywłaszczeniowe prawa podatkowe, czy to w formie progresji, czy też w formie nieprawdopodobnie wysokiego opodatkowania pochłaniającego więcej niż połowę zarobków obywateli i dochodu wytworzonego przez całe społeczeństwo, czy też w formie inflacji. Wymaga to zapisania w konstytucji postanowienia, że – w warunkach gdy państwo nie jest w stanie wojny – podatki nie mogą przekroczyć określonego procentu dochodu podatników, a wydawanie przez państwo sum wyższych niż przychody jest zakazane.
IX
V RP musi przemyśleć swoje członkostwo w Unii Europejskiej. Po pierwsze, UE jest projektem cywilizacyjnym zaprzeczającym tradycji zachodnioeuropejskiej, wyrosłym z Rewolucji Francuskiej, stąd zamiast afirmacji wartości tradycyjnych, mamy tu orgiastyczny kult mniejszości seksualnych, rozdymane – dosłownie i w przenośni - prawa kobiet i zwierząt. UE jest projektem politycznym lewicowym, z którym nie chcę mieć nic wspólnego. Z punktu widzenia filozoficznego stanowi schizmę bytu, czyli jest epigonizmem względem projektu cywilizacyjnego, który stworzono aby unicestwić wartości łacińskie. To pokłosie nominalizmu, awerroizmu, Renesansu i Oświecenia. Po drugie, korzyści ekonomiczne z członkostwa w UE są pozorne. Wraz ze strumieniem pieniędzy brukselskich jesteśmy zalewani przez strumień legislacyjny brukselskiego bizantynizmu, który nieuchronnie prowadzi do spowolnienia rozwoju gospodarczego w Polsce. UE jest matecznikiem światowego socjalizmu i te zgubne idee muszą w efekcie doprowadzić także u nas do zastoju gospodarczego, jaki obserwujemy w starych państwach członkowskich.
X
V RP musi mieć nową elitę władzy. Należy wyeliminować elity pochodzące z PRL, a także te, które w sposób agenturalny były z PRL powiązane. Dotyczy to polityki, kultury, gospodarki, a także duchowieństwa katolickiego, które winno świecić przykładem moralnej czystości, a nie uwikłaniem w esbeckie układziki. Odsłonięcie archiwów SB niechybnie spowoduje autentyczny holocaust autorytetów moralnych III RP, tak w dziedzinie polityki, kultury, gospodarki, jak i pośród postępowej (posoborowej) części kleru. Ale V RP musi także pozbyć się pokolenia polityków ze „styropianu”, nieświadomie przesiąkniętych lewicowym syndykalizmem i socjalizmem. Ludzie ci już raz doprowadzili do katastrofy projekt prawicowy zwany Akcją Wyborczą „Solidarność”, a teraz w tym samym kierunku prowadzą obecny rząd PiS. Jeśli historia jest cmentarzyskiem elit, to pochowajmy nasze elity – tak te postkomunistyczne, jak i styropianowe, jak najszybciej i zakopmy je jak najgłębiej, przykrywając je ciężką, granitową płytą.
* * *
Jako zawodowy historyk myśli politycznej dosyć łatwo znajduję przyczyny porażki reform w wykonaniu PiS. Rewolucje – czy to moralne czy polityczne – nie powstają z niczego. Żadna IV RP nie może powstać, jeśli jest tylko sloganem. Myśl zawsze poprzedza rzeczywistość polityczną. Najpierw powstaje koncepcja rewolucji, a dopiero potem ona wybucha. Rok 1789 musiał być poprzedzony stuleciem Oświecenia; rok 1917 był poprzedzony refleksją Marksów, Engelsów i Leninów; rok 1989 i „Polska Jacka Kuronia” najpierw przez lata były opracowywane w książkach Adama Michnika i tegoż Jacka Kuronia, zanim stały się rzeczywistością; rewolucję Soboru Watykańskiego II poprzedził namysł w postaci herezji modernizmu.
Kontrrewolucja polityczna także funkcjonuje w podobny sposób. Najpierw jest idea, a potem jest rewolucja moralna i instytucjonalna w polityce. Środowisko PiS zaproponowało rewolucję moralną, ale nie zadało sobie trudu – być może nie było do tego zdolne intelektualnie, może zaś w żadną rewolucję po prostu nie wierzyło – aby najpierw ją naszkicować, przygotować intelektualnie. W takiej sytuacji rewolucja moralna mogła jedynie ograniczyć się do haseł i sloganów wykreowanych przez pijarowców.
Szanowni Czytelnicy! Nie reprezentuję jakiegoś wielkiego i wpływowego środowiska politycznego, które w najbliższym czasie będzie zdolne wcielić w życie zarysowany tu program V Rzeczpospolitej, który określiłbym mianem programu prawicy katolickiej. Widząc jednak bezkształtność sloganu „IV Rzeczpospolita” chciałem zainicjować dyskusję nie o potrzebie rewolucji moralnej, nie o sloganach o dekomunizacji i zmianie instytucjonalnej, lecz o konkretach. Jeśli tekst ten skłoni kogokolwiek do przemyśleń, napisania polemiki, czy głosu w dyskusji, to znaczyć to będzie, że myśl została podjęta. Mens agitat molem.
Wydaje się, że dokonanie autentycznych przemian w Polsce będzie możliwe tylko wtedy, gdy powstanie prawdziwa partia konserwatywna. A nie jakieś tam chadeckie popłuczyny, którym wydaje się, że prawicowość polega wyłącznie na uczęszczaniu do kościoła, połajankach z komuną i demonstrowaniu rusofobii. Problemem naszym jest to, że dziś nie ma w polskim parlamencie prawicy, występuje tam wyłącznie prawicowy populizm, werbalnie odwołujący się do idei prawicy, ale napełniający ją bolszewicką, socjalistyczną czy jakobińską treścią ubraną w sanacyjny mundur. Polsce potrzebna jest prawica reprezentująca, z jednej strony, jednoznaczne przywiązanie do nauczania Kościoła, świadomość, że Cywilizacja Łacińska jest niszczona u jej fundamentów; z drugiej strony, prawica świadoma tego, że skuteczna obrona świata naszej cywilizacji jest możliwe tylko wtedy, gdy Polska będzie bogatym, silnym krajem. A tego nie da się osiągnąć w systemie potworkowatego socjalizmu – nawet jeśli socjalizm ten ochrzcimy i nadamy mu patriotyczne uzasadnienie.
Adam Wielomski
PS
Proszę ten tekst traktować jako moją odpowiedź na stawiane mi tu, przez licznych dyskutantów, od dwóch dni pytania co jest istotą prawicowości.
Inne tematy w dziale Polityka