Adam Wielomski Adam Wielomski
675
BLOG

Mity narodowe i Powstanie Warszawskie

Adam Wielomski Adam Wielomski Polityka Obserwuj notkę 50
Z wielkim hukiem rządzący nami „patrioci” obchodzą kolejną rocznicę narodowej tragedii, jaką było Powstanie Warszawskie. Tym samym mit „powstańczy” nadal jest budowany i nadal infekuje głowny młodego pokolenia.

Tożsamość każdej wspólnoty politycznej, min. narodu, opiera się na mitach. Mit nie ma tu znaczenia pejoratywnego, gdyż rozumiem to pojęcie jako zbiór przekonań, idei, tradycji, obyczajów wspólny dla ogółu członków wspólnoty. Szczególne miejsce w mitologii narodowej zajmują mity historyczne. Wyrażają one nie tylko stan świadomości, lecz także wartościują, wskazując jakie postawy polityczne są pozytywne, a jakie negatywne. Naród zdrowy i wyrobiony politycznie to taki, który obiektywnie pozytywne przykłady zachowań politycznych uznał za godne naśladowania, a te, które przyniosły mu szkodę, potępił i nakazał następnym pokoleniom nie powielać błędów.
    
Mitologia narodowa jest jedną z podstawowych bolączek Polaków. Nie dlatego, że mamy ją słabo rozwiniętą, lecz dlatego, że mamy ją nazbyt bujną. Nasza mitologia ma charakter a-rozumny, stoi na antypodach politycznej racjonalności. Zawsze zresztą taka była. W epoce sarmackiej, tworzył ją bełkot demokracji i liberum veto, a potem idiotyczna wiara, że nasza słabość jest naszą siłą. Ostatecznie wypaczył narodową mitologię Romantyzm. Trudno znaleźć w naszej historii epokę o większej dawce politycznego bełkotu, fantazji i bajek. Gdy politykę zaczynali prowadzić poeci, którzy uważali się za równych Bogu, a wszystkie trzy mocarstwa zaborcze wyzywali, na raz, na pojedynek na udeptanej ziemi, skutki mogły być tylko fatalne. Dla romantyków, nie walczą armie, lecz duchy - fatamorgany. Choroba weneryczna ciała narodowego, zwana Romantyzmem, przetoczyła się przez wszystkie ludy zachodnie. Tyle, że niektóre z nich – np. Anglicy – szybko się z niej wyleczyli i nie spotkała ich żadna polityczna katastrofa. Inni, jak Niemcy czy Włosi, potrafili ją spożytkować do „koncentracji nacjonalizmu” i wybudowania silnego państwa narodowego. Najsilniej Romantyzm zainfekował Francję – co zaowocowało serią rewolucji – i Polskę, gdzie romantyczny wirus jest odpowiedzialny za epidemię powstańczą. Z kosami na armaty, w setkę na dywizję – oto Romantyzm polityczny w pełnej krasie.
    
Niestety, choroba infantylnego bezmózgowia – a tym jest Romantyzm – dalej trawi nasz Naród. Nasza mitologia narodowa, po dzień dzisiejszy, nadal żyje mitem romantycznym: nadal czcimy irracjonalnych powstańców, którzy, choć patrioci, uczynili swojej Ojczyźnie same krzywdy. Nadal obchodzimy rocznice roku 1830 i 1863. Niektórzy spośród nas naiwnie myślą, że to są niegroźne mity historyczne – nie, te mity nie są niegroźne, nadal infekują nasze życie polityczne. Mit szkodliwy, o ile nie został wycięty jak ropiejący wrzód, rozwija się i pojawia w nowych formach. Mit powstań zemścił się na nas w latach II Wojny, w postaci Powstania Warszawskiego, gdy sanacyjne dowództwo AK zdecydowało się na atak kamikadze na niemieckie dywizje pancerne. Mit ten nadal jest czczony. Tymczasem cześć należy oddać żołnierzom, gdyż żołnierz poległy za Ojczyznę zawsze godny jest czci, ale powiedzieć prawdę o błędnych, romantycznych mrzonkach dowódców.
    
Trzeba wreszcie wykorzenić ostatnią mutację romantycznej choroby: mit Solidarności. Establiszmentowa centroprawica na micie tym buduje model polskiego patriotyzmu. Tymczasem Solidarność jest kolejną wersją romantycznego mitu powstańczego, bredzącego jak to pospolite ruszenie, pozbawione szans, broni, nie oglądające się na sytuację międzynarodową, rzuciło się do walki o Polskę. Z kosami na Moskala? Tak, teraz z siekierami na sowieckie czołgi; z dywizjami pospolitego ruszenia na kolumny pancerne, z procami na lotnictwo szturmowe. Z przestarzałą armią PRL-u na największą armię ówczesnego świata. Utopia! Solidarność to także zrealizowana idea roku 1863 – wtedy chłopów nie udało się zachęcić do powstania, nawet za cenę ziemi. W roku 1980, lud poszedł na barykady, za obietnicę „socjalizmu z ludzką twarzą”. Mit Solidarności jest więc nie tylko irracjonalnym politycznie mitem powstańczym, jest on także lewicowy w dziedzinie społecznej i gospodarczej. To mit zarządzania przez robotników przedsiębiorstwami, kolejarzy koleją, hutników hutami. To mit świata, gdzie wszyscy będą mieli po równo. W sferze świadomościowej, Solidarność była zajadle antykomunistyczna. W sferze podświadomości, była bolszewicka – chciała zbudować model egalitarnego socjalizmu, o którym PZPR nauczała, ale którego, na szczęście, nie udało jej się zrealizować. Jakby nie patrzeć, najbardziej liberalnym gospodarczo rządem, w powojennej Polsce, był rząd Mieczysława Rakowskiego. Kolejne, postsolidarnościowe gabinety zajmowały się mozolnym budowaniem socjalizmu, wprowadzaniem kolejnych koncesji, pozwoleń, podwyższaniem podatków starych i wprowadzaniem nowych. A jaka mogła być polityka gospodarcza ludzi, którzy wyszli z ruchu społecznego walczącego o „prawdziwy” socjalizm?
    
Warunkiem dokonania kontrrewolucji jest korekta mitów politycznych. Ukazanie błędów powstańców, piłsudczyków i „solidaruchów”, a ponowne przemyślenie roli Wielopolskiego, Dmowskiego, a nawet - nie zawaham się tego napisać - Jaruzelskiego.

Adam Wielomski

www.konserwatyzm.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (50)

Inne tematy w dziale Polityka