Jedną z cech polskiego życia politycznego jest intelektualny niedorozwój tzw. prawicy. Zamiast skupić się na wzmacnianiu autorytetu państwa, walce z socjalizmem i fiskalizmem, tzw. prawica zajmuje się dmuchaniem w żagle antykomunizmu. Braki programowe zastępuje nawoływaniem do krucjaty przeciwko SLD.
Przy bliższej analizie antykomunizm okazuje się kryptosocjalizmem. Czego bowiem powinien domagać się w Polsce człowiek prawicy? Dekomunizacji pojętej jako rozmontowanie systemu etatystyczno-socjalnego, który III RP odziedziczyła po PRL, a który poszerzyła do nieznanych nawet za PRL wymiarów. Człowiek prawicy nie domaga się dekomunizacji ludzi, lecz likwidacji 5/6 biurokracji w Polsce i radykalnej deregulacji gospodarki i życia społecznego. Czego zaś domaga się antykomunista podający się za prawicę? Nie, nie likwidacji socjalizmu, lecz dekomunizacji struktur państwa z ludzi mających przeszłość w PZPR lub pracujących z nadania SLD. W praktyce oznacza to, że antykomunistom chodzi o zachowanie państwa socjalnego w jego obecnym kształcie, a jedynie wymianę jego kadr.
Jaka jest motywacja i cel antykomunistów? Dążą oni do wymiany personelu rządzącego państwem polskim. Chcą usunąć tzw. komunistów, aby zwolnić tysiące posad w urzędach państwowych i administracji lokalnej, aby następnie zasiedlić te budynki sobą i partyjnymi kolegami. Poprzez sławetne ustawy dekomunizacyjne dążyli do prawnej gwarancji, iż konkurencja z lewicy prawnie nie będzie mogła zasiedlić tych stanowisk przez 10 lat, co oznaczałoby dla nich wieloletnią gwarancję stabilnego dochodu. Antykomunizm jest więc hasłem uzasadniającym roszczenia pewnej grupy prącej do objęcia tysięcy stanowisk w administracji państwowej i samorządowej. SLD nie jest wrogiem ideologicznym – to „opium dla mas” – lecz konkurentem do pensji urzędniczej, gabinetów dyrektorskich, tyłeczków sekretarek i do samochodów służbowych. Antykomunizm jest takim samym hasłem uzasadniającym roszczenia prącej do władzy grupy jak hasła typu „czas na młodych” (czytaj: młodzi na stołki); „czas na kobiety” (czytaj: kobiety na stołki). W istocie jest niczym innym jak leninowskim hasłem „Cała władza w ręce rad” (czytaj: członkowie partii na stołki).
Antykomuniści nie dążą tedy do reform systemowych, lecz do zdobycia tysięcy intratnych posad. Nie dążą do unicestwienia socjalizmu, lecz do obsadzenia socjalistycznego państwa swoimi ludźmi. W praktyce, ich celem jest konserwacja i wzmocnienie trendów etatystycznych przez nadanie im „patriotycznego” charakteru. Próbują nam wmówić, że Polska będzie lepsza, gdy zamiast „komunistów” socjalistyczne i zbędne komukolwiek urzędy obsadzy „patrioci” i „katolicy”, słowem, „antykomuniści”. Tymczasem z punktu widzenia zwykłego obywatela-podatnika nie ma najmniejszego znaczenia, czy haracz na ZUS ściągają od niego „komuniści” czy „antykomuniści”. Podobnie jest z VAT-em, dochodowym i innymi podatkami. Urzędnik „antykomunistyczny” jest takim samym pasożytem jak działacz SLD.
To też tłumaczy tę osobistą nienawiść między postkomunistami i antykomunistami. W istocie są to dwie konkurencyjne bandy dążące do życia na koszt podatnika. Walczą o stołki i pieniądze – o fizyczną egzystencję w socjalistycznym świecie. W istocie i jedni i drudzy są tylko etatystami i socjalistami, których różnią sztandary i życiorysy, a nie wizja świata.
Adam Wielomski
Inne tematy w dziale Polityka