Jedną z niezałatwionych spraw, które bezustannie odbija się na naszej polityce, jest sprawa lustracji. Afery dręczące nasz kraj pokazały dobitnie, że nie da się zrozumieć naszej rzeczywistości politycznej bez dostępu do teczek. Jacques Bainville w swojej „Historii Francji” napisał, że historia III Republiki nie jest pełna i jasna, póki historycy nie będą mieli dostępu do archiwów masońskich. Historycy III Rzeczpospolitej nie będą mieli pełnego obrazu, dopóki nie dostaną do swoich rąk teczek dawnej SB.
Sprawy niezałatwione przez demokratyczny system jednak wracają i wracać muszą. Odraza do donosiciela – tzw. kabla – jest zjawiskiem z dziedziny prawa naturalnego, podobnie jak wspólnota polityczno-partyjna samych „kabli”, zażarcie broniących się przed prawdą o nich i o świecie, który współtworzyli. Przyznam jednak, że mnie zawsze w sprawach konfidentów i donosicieli interesował inny aspekt: mentalność kabla. Jak czuje, jak myśli, jak wygląda świadomość samego siebie kogoś, kto kabluje na kolegów? Platon nauczał, że najgorszą karą dla ludzi występnych są wyrzuty sumienia. Czy konfidenci mają takie wyrzuty, czy goniąc za władzą i prestiżami dawno je stracili, tym samym dowodząc (powtórnie) swojego nie-człowieczeństwa?
Wyobraźmy sobie „kabla idealnego”. Niech będzie to człowiek wzrostu 190 cm (kabel długi), 150 kilogramów wagi (kabel gruby), prawie łysy (włoski zakłócają sygnał) – choć jeszcze w sumie młody – z grubymi okularami (aby lepiej widzieć co się kabluje). Cecha wyróżniająca: zawsze spocone ręce (woda dobrze przewodzi). I teraz pytanie: co tym indywiduum kieruje? Za czasów PRL i SB można było tłumaczyć, że osobnik ten do donosicielstwa został zmuszony. Jednak doświadczenie historyczne, jak i bieżące, pokazują, że kablowanie jest zjawiskiem uniwersalnym. Akta Stasi z byłej NRD wykazały, że mnóstwo niemieckich agentów zgłaszało się samych, aby donosić na rodzinę i kolegów. Zresztą donosiciele byli przecież i za starożytnych Rzymian i w starożytnych Chinach. Są także – nie łudźmy się – również w świecie po rozpadzie komunizmu. Paradoksalnie, okres po upadku komunizmu to dla kabli wymarzone środowisko techniczne. Kiedyś konfident SB, po ważnej rozmowie, musiał biec do oficera prowadzącego. Dziś kable działają inaczej. Wyobraźmy sobie naszego kabla 190 cm, 150 kilogramów wagi, prawie łysego – choć jeszcze w sumie młodego – z grubymi okularami, i o „zawsze spoconych rękach”. Dziś nie musi biec z meldunkiem. Po prostu chwilę wcześniej wychodzi ze spotkania – aby jako pierwszy donieść komu trzeba – wyciąga komórkę i dzwoni.
Nie ma SB? Kable donoszą dziś nie do SB, niekoniecznie do wywiadu lub kontrwywiadu. W demokratycznej polityce kabel może donosić na swoich partyjnych kolegów, przyjaciół od lat do swoich zwierzchników, licząc na awans, podwyżkę lub – w przypadku demokratycznej polityki – z nadzieją na dobre miejsce na liście wyborczej. I to nie jest koniec historii. Tu dopiero zaczyna się mentalność kabla. Przecież tenże donosiciel następnego dnia musi przyjść spotkać się z tymi, na których właśnie doniósł. Musi spojrzeć im w oczy, powiedzieć „dzień dobry”. Ciekaw jestem czy śmie spojrzeć im w oczy? A może „zapomina” swoje grube okulary i zostawia je w domu, aby nie dojrzeć pogardy, którą można wyczytać z min „wykablowanych”? Ciekawi mnie, czy idąc korytarzami ma poczucie, że wszyscy na niego patrzą? Czy słyszy jak ściany powtarzają jak echo: „kabel”, „kabel”, „kabel”? Czy jak słyszy te głosy własnego serca, to idzie spokojnie dalej, czy wypadają mu ostatnie włosy, a ręce pocą mu się jeszcze bardziej? Czy idzie tedy przez korytarze z ręcznikiem?
Adam Wielomski
Inne tematy w dziale Polityka