Adam Wielomski Adam Wielomski
227
BLOG

Downfall. Marek Jurek nad przepaścią

Adam Wielomski Adam Wielomski Polityka Obserwuj notkę 23
Wiele osób zastanawiało się i zastanawia nadal jakie były przyczyny odejścia Marka Jurka z PiS w kwietniu 2007. Rozwój wypadków świadczył, że nie była to przemyślana i przygotowana akcja polityczna. Potwierdza to zresztą ostatnio i sam były Marszałek Sejmu, przyznając że był to raczej wynik dosyć przypadkowego, ale szorstkiego potraktowania go przez Jarosława Kaczyńskiego [1].

Brak planu

Wydaje się, że Marek Jurek przeliczył się z siłami. Przed głosowaniem rewizji konstytucji Jarosław Kaczyński zapowiedział, że kto poprze poprawkę w wersji Jurka, ten nie ma co liczyć na znalezienie się na listach wyborczych PiS. Fakt, że poparcia tego udzieliło kilkudziesięciu posłów PiS spowodował, że Marszałek uwierzył, iż posłowie ci pójdą za nim. Przeliczył się. Wyszły za nim zaledwie 4 osoby i nowopowstające ugrupowanie Prawica Rzeczpospolitej (PR) – jak to określił Jarosław Kurski – rzeczywiście mogło „zmieścić się w windzie”.

Jaki był awaryjny plan taktyczny Marka Jurka przygotowany na wypadek niepowodzenia rozłamu? W debacie publicznej na temat przyszłości prawicy, w której miałem przyjemność uczestniczyć w dniu 31 V 2007 w warszawskim PKiN, popierający Jurka poseł Artur Zawisza przyznał, że właściwie nie było żadnego planu politycznego. Teraz pozostaje mu tylko liczyć, że w ciągu dwóch lat PiS się posypie kompletnie i na jego gruzach PR stworzy nowe ugrupowanie prawicowe, a po wyborach będzie współrządzić razem z... PO. Czyli logika wstrząśnięcia PiSem była dosyć karkołomna: wychodzimy z PiS, gdyż jest nadmiernie laicki i chadecki – czemu zresztą trudno odmówić racji - aby wejść w sojusz z agnostyczną PO. Ale to kwestia politycznego smaku, a o gustach się nie dyskutuje. Rzecz tylko w tym, że do wyborów pozostało mniej niż dwa lata, bo tylko niecałe dwa miesiące.

Cel polityczny: reelekcja

W tej sytuacji Marek Jurek i pozostali uciekinierzy z PiS musieli zacząć myśleć o tym, co jest istotą polityki demoliberalnej, czyli o reelekcji i wiążącej się z tym comiesięcznej diecie. Sytuacja PR jest tragiczna, gdyż PiS nie uległ dezintegracji, nie utracił elektoratu. PR nie ma więc pod ręką ani posłów uchodzących z upadającej partii, ani masowo opuszczających ją wyborców. Jest oczywiste, że rozłam był błędem, a rozłamowcy znaleźli się nad polityczną przepaścią. W ostatnim czasie PR przestała nawet być mierzona w sondażach przedwyborczych. Zresztą kto zebrałby dla PR dziesiątki tysięcy wymaganych podpisów koniecznych do rejestracji listy wyborczej, skoro partia ta faktycznie istnieje tylko wokół biur poselskich jej kilku posłów?

Biorąc pod uwagę wynurzenia Artura Zawiszy na wspomnianej debacie z 31 maja 2007, najbardziej naturalne było wejście posłów PR na listy PO. Marek Jurek, Artur Zawisza czy Marian Piłka znakomicie mogliby robić za „nadwornych chadeków” Donalda Tuska, sprawdzając się w tej roli podobnie dobrze jak Stefan Niesiołowski, czyli maskując prawdziwe genetyczne pochodzenie PO z łona Unii Wolności. Nie ma wątpliwości, że politycy RP mieli taki zamiar, o czym świadczy ich zachowanie w Sejmie, jak np. poparcie kandydata PO na stanowisko Szefa NIK [2]; hałaśliwa kampania przeciwko PiS w sprawie Janusza Kaczmarka czy bezustanne wypady „przybocznego teologa” Marka Jurka - czyli Pawła Milcarka - na Radio Maryja, których apogeum stanowiło ostatnio przyrównanie o. Tadeusza Rydzyka do Eriki Steinbach [3]. Jakby działacze PR nie próbowali tego dowodzić, obiektywnie realizowali linię PO. Trudno wątpić, że liczyli na wejście na listy wyborcze tej partii. Gdy startowali z list PiS środowisko to głosiło, że „PiS jest ostatnią nadzieją katolicyzmu”. Teraz pewnie byśmy przeczytali, że ostatnią nadzieją jest... PO.

I oto nagle gruchnęła wiadomość, że posłowie RP będą ubiegać się o mandaty w wielkich miastach z list PSL – partii jakby nie patrzeć postkomunistycznej (a wszak Marek Jurek jest antykomunistą wojującym). Artur Zawisza nawet pojawił się na dożynkach, gdzie niezręcznie udawał rolnika w eleganckim garnitruze. Kilka dni później Waldemar Pawlak odciął się jednak od pomysłu „zasilenia” list PSL przez rozłamowców z PiS. Pomysł upadł.

Epizod „ludowy” działaczy PR świadczył wyłącznie o załamaniu się koncepcji wejścia na listy PO. Wszak kandydowanie z listy PSL w dużych miastach samo w sobie było pomysłem o nikłych szansach powodzenia. Z przeciwków zbliżonych do kierownictwa PR wiemy, że PO nie zdecydowała się wziąć posłów PR na swoje listy i stąd to poszukiwanie jakiejś listy „Platformy zastępczej”. Zresztą, biorąc pod uwagę, że PSL przymierza się do rządowej koalicji z PO po wyborach, znaczyłoby to i tak zasilenie tego samego obozu politycznego.

Niepowodzenie rozmów z PO potwierdza gwałtowny atak Marka Jurka na tę partię. W „Biuletynie Informacyjnym PR” nr 1 znajdujemy tekst byłego Marszałka „Prawica wobec wyborów”, gdzie ostrzega on przed „POPISem cynizmu”. W całym artykule PO zostaje zrównana w swojej moralnej nicości z PiS. Jurek pisze bowiem: „Jarosław Kaczyński rozbił prawicę torpedując prace nad zagwarantowaniem w Konstytucji prawa do życia od poczęcia. Słuchając podszeptów Tuska i jego emisariuszki Elżbiety Radziszewskiej (...) zmarnował szansę na najbardziej owocną zmianę ustrojową, wypełniając testament Jana Pawła II”.

Cóż, ja myślałem, że to Marek Jurek „rozbił prawicę” na polityczne zamówienie PO, a to się okazało, że Kaczyński. Ale mniejsza o szczegóły. Chodzi o przekaz tego tekstu: skoro PO została porównana w swojej moralnej nicości do PiS, to znaczy to, że sojusz z PO przestał być możliwy. Przecież jeszcze niedawno nie-katolickość PiS była powodem marzenia Artura Zawiszy o koalicji PR-PO. Teraz PO „spadła” do poziomu PiS.

Tekst ten, jak i nieudany alians z PSL, dowodzi, że PO odmówiła wzięcia ludzi Jurka na swoje listy wyborcze. I nie dziwne. Po co im Marek Jurek czy Marian Piłka? PO przedstawia się jako partia liberalna i umiarkowana. Zasilenie list przez ludzi z RP spycha ją na pozycje prawicowe i katolickie, co może oznaczać utratę części elektoratu na rzecz LiD, który już i tak głosi, że PO to taki „lightowy” PiS. Jurek i Piłka chcąc startować z list PO zgadzali się, w zamian za diety poselskie, pełnić w tej partii rolę „listka figowego” tworzącego pozór katolickiego charakteru tej partii. Ale rolę tę dziś pełni już Stefan Niesiołowski. Jakby w Sejmie znalazło się nadmiernie dużo „listków figowych” w klubie PO, to mogłyby niebezpiecznie zacząć przeważać w swoją stronę całą partię. W razie sojuszu z SLD „listki” mogłyby nawet zrobić jakiś rozłam.

PO wykorzystała Marka Jurka. Władze tej partii namawiały swoich posłów do głosowania przeciwko rewizji konstytucji, aby sprowokować konflikt w PiS; następnie liberalne media – na czele z TVN – udzieliły rozłamowcom huraganowego wsparcia w momencie konfrontacji z Kaczyńskim. Ale w sytuacji gdy plan rozbicia PiS nie udał się, to grupka pobitych i bezsilnych posłów bez jakiegokolwiek zaplecza przestała być PO potrzebna. A co robi się ze skórką po zjedzonym bananie?

Co robić?

PR miała następujące możliwości: start samodzielny; start wespół z UPR; koalicja z LPR lub „Samoobroną” (ew. LiSem o ile twór ten się utrzymałby się do wyborów).

Roman Giertych już jakiś czas temu proponował Markowi Jurkowi sojusz. Ale ten wydawał się wtedy mało prawdopodobny. Grupa Jurka wyszła z PiS pod pretekstem dokończenia „rewolucji moralnej”, a teraz wpadłaby na listy wyborcze Leppera, Hojarskiej, Beggerowej, Filipka. „Samoobrona” raczej odpada. Środowisko Marka Jurka budowano wokół wartości etycznych. Lista „Samoobrony” by ich ośmieszyła w oczach resztek własnego elektoratu (o ile taki jeszcze istnieje).

Analitycy PR (o ile tacy istnieją...) uważali dosyć długo, że LPR nie jest dla nich tzw. listą biorącą. Chodzi o to, że poparcie dla PR – w granicach 0,1%, czyli politycy tej partii wraz z rodzinami – nie dawało im szansy na dobre miejsca. Mają nikłe szanse dostania się. Dlatego liczyli, że weźmie ich PO, czyli partia, której nie zależy na kilku głosach członków rodzin polityków PR, lecz taka, która zrobi z nich ikony „antykaczyzmu” i z powodów propagandowych i pijarowskich umieści na czołowych miejscach. Start z list PSL był już aktem rozpaczy, gdyż PSL nigdy nie bierze mandatów w wielkich miastach.

Wiadomo już, że politycy PR wystartują do Sejmu z listy LPR. Lista ta ma duże szanse na przekroczenie 3% i wzięcie dotacji, ale obiektywnie małe, aby wejść do Sejmu biorąc 5%. W tej sytuacji działacze UPR i PR jedynie służą LPR do podniesienia wyniku i załapania się na dotację budżetową.

Marek Jurek to wie. Nie wierzy w 5% LPR, nawet zasilonego przez PR i UPR. Dlatego – zamiast ciągnąć listę jako „lokomotywa” w którymś z okręgów wyborczych, zagrał egoistycznie: wyłącznie na siebie. Będzie startował do Senatu licząc, że jego znane nazwisko da mu upragnioną dietę, tj. chciałem powiedzieć, mandat senatorski. Jego szanse są nikłe. W starciu wielkich bloków PO i PiS, w wielkiej konfrontacji tytanów, praktycznie nie ma szans. Wyłącznie zabierze kilka katolickich głosów PiSowi, a więc obiektywnie – kolejny raz – gra dla PO, prowadząc na prawicy działalność destruktywną.
 
Marek Jurek nie jest nikomu potrzebny. Bez własnej listy ogólnokrajowej, bez prawa do prezentacji w mediach w ramach kampanii wyborczej, bez struktur i bez pieniędzy nie ma praktycznie żadnych szans.

Właściwie jedyną szansą dla polityków PR było założenie worków pokutnych, posypanie głów popiołem i pielgrzymka boso do Jarosława Kaczyńskiego. Prawo polskie znało niegdyś instytucję tzw. pozostawienia na łasce. Być może tylko łaska Jarosława Kaczyńskiego była szansą na diety dla zgranego polityka, którzy nikomu nie jest potrzebny i tylko robi tłok na scenie politycznej.

Adam Wielomski


1. http://wiadomosci.wp.pl/kat,9912,wid,9161646,wiadomosc.html?ticaid=145f9)
2. http://konserwatyzm.pl/content/view/1997/111/
3. http://konserwatyzm.pl/content/view/2229/111/

www.konserwatyzm.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (23)

Inne tematy w dziale Polityka