Ogłoszono przełom w wieloletnim dramacie zwącym się „jednoczeniem prawicy”. Oto Liga Polskich Rodzin zdecydowała się wziąć na swoje listy przedstawicieli Unii Polityki Realnej i Prawicy Rzeczpospolitej.
Stało się więc to, co propagowałem przez wiele lat: zbudowanie polskiej prawicy na osi ruch narodowy (LPR) i konserwatywny liberalizm (UPR). Pomysł ten głosiłem od wielu lat i nawet chciałem kiedyś doprowadzić do jego realizacji – zasiadając we władzach UPR – przy okazji wyborów do Parlamentu Europejskiego (2004), a następnie przy okazji wyborów parlamentarnych w 2005 roku. Wtedy pomysł ten nie wypalił, gdyż LPR zebrawszy samodzielnie kilkanaście procent głosów do PE nie była zainteresowana sojuszem ze słabeuszami z UPR w wyborach do Sejmu. LPR wzięła aż 15,2% i była drugą siłą polityczną w Polsce, podczas gdy UPR wziął tylko 1,87%. Pamiętam, że ówczesny Prezes UPR, kol. Stanisław Wojtera nie mógł nawet „przejść” przez sekretarkę Romana Giertycha, aby umówić się z nim na rozmowę w sprawie wspólnej listy do Sejmu. Cóż, nie byliśmy godni zainteresowania...
Ten historyczny sojusz LPR-UPR, z dodatkiem nazwisk kilku dezerterów z PiS, wcale mnie jednak nie cieszy. To sojusz zawarty co najmniej kilka lat za późno; sojusz trzech partii, które już straciły swoje polityczne szanse. O cóż chodzi?
LPR z roku 2004, gdy brała 15% głosów, już nie istnieje. Została nazwa. Poparcie społeczne spadło prawie 10-krotnie, z partii zostali usunięci wszyscy liczący się działacze zdolni do samodzielnego myślenia, czyli do krytyki Romana Giertycha. Za nazwiskami odszedł elektorat. LPR straciła poparcie Radia Maryja i nie jest tajemnicą, że nie może na nie liczyć dopóki na czele partii stoją te osoby, które stoją. Bez RM z LPR tak naprawdę pozostał tylko szyld i Roman Giertych.
UPR też straciła swoją szansę. Partia ta nie jest – czym była kiedyś – szeroką koalicją konserwatystów i liberałów, przekształcając się w fanklub jednej osoby. Prawda, bardzo sympatycznej i którą niezmiernie cenię prywatnie, ale nie mającej szans – ze względu na swoją „specyfikę” – wyprowadzić partii na szersze wody. Podobnie jak z LPR, także i tu przez lata bezustannie odchodzili działacze, którzy z partią tą chcieli coś zrobić. Ja sam do nich należę, więc wiem o czym piszę. Podobnie jak w przypadku LPR, także i tu zostali wyłącznie ci najbardziej lojalni wobec przywódcy, nie zawaham się rzec, wprost sfanatyzowani i zauroczeni jego osobowością.
Co ciekawe, w bardzo podobnej sytuacji jest trzeci element tej układanki, czyli PR. Po upadku ZChN w 2001 roku i przejęciu tej partii przez chadeków, grupa najlepszych ludzi, skupionych wokół Marka Jurka, zrobiła secesję i założyła Przymierze Prawicy. Jurek miał szansę. Giertych nie dominował jeszcze wtedy w środowisku LPR, więc wprowadzenie do tej partii kilkuset doświadczonych działaczy politycznych mogłoby spowodować, że nigdy by jej nie opanował. Ale Jurek wprowadził swoją ekipę do PiS, zamulił tych wartościowych ludzi w pisowsko-chadeckiej papce. Dopiero w 2007 roku zrozumiał swój błąd, ale po 6 latach zdołał wyprowadzić z PiS jedynie tylu posłów, ilu „mieści się w windzie”. O ile w LPR i UPR pozostali „pretorianie” przywódców, to tu pozostali tylko „pretorianie pośród pretorian”, czyli – w praktyce – nikt.
Innymi słowy, chcę drogim Czytelnikom powiedzieć, że idea wielkiego sojuszu LPR-UPR-PP (dziś PR) była znakomitym pomysłem. To była wielka szansa na zbudowanie wielkiej partii prawicy, która mogłaby dziś w cuglach brać 20% głosów. (15,2% LPR + 1,87% UPR + niewiadoma liczba głosów dla PP). Gdyby formacja ta umiała dogadać się ze środowiskiem politycznym Radia Maryja, to dziś nie chadecki PiS, ale Wielka Partia Prawicy dominowałaby po prawej stronie sceny politycznej, a co za tym idzie – w polskiej polityce. Dziś to Wielka Partia Prawicy walczyłaby o Polskę z PO-LiDem.
Niestety, trzech liderów (LPR, UPR, PP) zmarnowało tę szansę. Żaden z nich nie chciał wtedy współpracować z pozostałymi. Giertych wierzył, że sam opanuje prawicę; Korwin-Mikke zajęty doktrynerstwem nie chciał wchodzić w sojusze z „narodowymi socjalistami”; Jurka nie ma nawet co komentować. Te trzy formacje wystawiające dziś jedną listę wyborczą są cieniem szansy dla Polski, którą kiedyś stanowiły. Nie będą liczyć się w wyborach. Te rozegrają się o cywilizacyjny kształt Polski pomiędzy PiSem z jednej strony, a kosmopolityczno-laickim PO-LiDem z drugiej strony.Szkoda mi tej szansy jaką miała prawica...
Adam Wielomski
Inne tematy w dziale Polityka