Adam Wielomski Adam Wielomski
258
BLOG

Białoruś, czyli dyktatura żałosna

Adam Wielomski Adam Wielomski Polityka Obserwuj notkę 4
Środowiska demoliberalne już od wielu lat opłakują żałosny stan demokracji na Białorusi, kwiczącej rzekomo pod jarzmem dyktatury Aleksandra Łukaszenki. Ostatnie referendum, mające na celu wprowadzenie jego dożywotniej prezydentury, przedstawiane jest jako katastrofalna klęska demokracji i zwycięstwo autorytaryzmu – systemu rzekomo niegodnego człowieka cywilizowanego. Nie piszę tego tekstu aby bronić Łukaszenki, przeciwnie, uważam go za niezwykle skutecznego politycznie lewicowca i to nie tylko ze względu na jego komunistyczne pochodzenie, ale także ze względu na wizję Białorusi Łukaszenki. Bez wątpienia jest to późna forma zmiękczonego komunizmu, coś w rodzaju epoki gierkowskiej, taki „socjalizm z ludzką twarzą”. Tym niemniej, źródeł katastrofy Białorusi nie upatrywałbym w braku tam demokracji, lecz w jej nadmiarze.

Biada dyktatorom, którzy uprawomocnienia swoich rządów szukają w głosowaniu powszechnym! Można oczywiście powiedzieć, że Łukaszenko traktuje mechanizmy wyborcze instrumentalnie i rządzi po dyktatorsku, ja jednak powiedziałbym, iż mimowolnie demokrację umacnia. Jeśli ktoś zadaje ludziom pytanie w rodzaju „Czy zgadza się Pan (Pani), aby Aleksander Łukaszenko pełnił dożywotnio urząd prezydenta Białorusi?”, to w istocie samo zadanie takiego pytania oznacza uznanie przez niego, że suwerenem w państwie jest lud i to w jego rękach leży naznaczenie osoby władcy. Łukaszenko nie jest tedy suwerenem na Białorusi, lecz lokajem suwerennego ludu. Jeśli zaś lud jest suwerenem, to wybrany przezeń prezydent jest tylko jego delegatem i biada mu, jeśli suwerenny lud będzie zeń niezadowolony! W pytaniu, które zadano w ostatnich dniach Białorusinom kryje się uznanie dla wszystkich zasad Rewolucji Francuskiej, w tym i arcyherezji epoki nowożytnej: demokracji. W pytaniu tym kryje się domniemanie, iż lud, jako suweren, ma prawo także odwołać swojego nominanta i pognać go sztachetami.

Reżim białoruski jest głupi i krótkowzroczny, gdyż próbuje zwalczać instytucje parlamentarne, wynikłe z dorobku Rewolucji Francuskiej, za pomocą prawideł demokracji bezpośredniej wziętych z Oświecenia. To tak jakby ktoś chciał obalić Hitlera, powołując się na zasady z „Mein Kampf”! Każdy system autorytarny, który wyprowadza swoje zasady z przyzwolenia „demosu” skazuje się na upadek, gdyż nie może sobie nawet rościć praw do posiadania suwerenności, jest zawsze sługą tłumu. Polityka takiej pseudo-dyktatury najeżona jest sprzecznościami pomiędzy interesem państwa a demagogią. Tak, reżim Łukaszenki, jak wszystkie reżimy wyborcze, jest demagogiczny, musi kierować się krótkowzrocznym interesem – zwykle materialnym – mas wyborców, a nie interesem długofalowym państwa. Jego ideologia jest formą demokratyczną, gdzie władza nie idzie z góry, lecz jest wybierana i ustanawiana przez lud. To nic innego jak tylko forma demokracji ukoronowanej, plebiscytarnej, z prezydentem–demagogiem, rządzącym dla ludu, ale nie poprzez lud, gdyż to on jest wyrazicielem jego irracjonalnej woli. Skoro zaś lud białoruski chce utrzymywania socjalizmu, to prezydent – dla zaspokojenia prywatnych ambicji władzy – dokona nawet rekolektywizacji rolnictwa - jak będzie trzeba, będzie tępił „kułactwo” i co tam jeszcze suwerennemu ludowi przyjdzie do głowy, gdyż musi wsłuchiwać się w wolę ludu. Jest wszak nie suwerenem, lecz jego sługą. To nie tylko ohyda polityczna, ale i moralna.

W jakimś sensie jest to w ogóle problem wszystkich dyktatur, także tych prawicowych. Świat wymyślił do tej pory tylko dwie poważne idee legitymizacji władzy, czyli sprężyny polityczne powodujące, że ludzie ulegają władzy uważając ją za prawowitą: wolę ludu i wolę Boga. Trzeciej drogi tu nie ma: albo to lud ustanawia władzę wedle własnego widzimisię, albo jest ona ludowi dawana przez Boga. Każda dyktatura, która wywodziła swoją prawowitość z woli ludu i manifestowała to za pomocą sfałszowanych wyborów czy plebiscytów, wcześniej czy później kończyła się demokracją. Nawet nasz ukochany Augusto Pinochet popełnił ten błąd i pytał lud w referendach, czy może nadal rządzić. I mamy w Chile demokrację. Jedyną szansą dyktatury jest legitymizacja od góry. W czasach pogańskich wywodzono ją od słońca, potem od chrześcijańskiego Boga. W tym ujęciu państwo staje się emanacją Absolutu, idei państwa stworzonego przez samego Boga, a władza nie pochodzi tu pierwotnie od jakiegoś tam rzekomo suwerennego ludu, lecz od Stwórcy świata i państwa. Mamy tu suwerena, który jest namiestnikiem Boga i który po śmierci nie oddaje władzy na powrót tłumom, lecz przekazuje ją następcy. Tym samym dyktatura przemienia się w formę monarchiczną (gdy pojawia się słowo „król”) lub paramonarchizną (bez tego słowa).

Kim jest więc Aleksander Łukaszenko? Zwykłym uczniakiem Jeana Jacquesa Rousseau. Nie różni się od ulicznego demagoga niczym poza tym, że jest właścicielem urny do której suwerenny lud wrzuca głosy, kierując się tu znanym powiedzeniem Nicolai Caucescu, że „nie ważne kto głosuje, ważne kto liczy”. Ale co będzie, jak ktoś inny przechwyci urnę i odda ją masom? Demokracja.

Adam Wielomski

www.konserwatyzm.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Polityka