Minęły właśnie wakacje, a więc warto przyjrzeć się jak ludzie miastowi podróżują i jak spędzają w tychże podróżach czas. Co ich interesuje, co oglądają, a czego ani nie widzą, ani nie rozumieją.
Znany krytyk wykształciuchowskich doktryn i nauk Oswald Spengler zauważył kiedyś, że historyczne znane nam społeczeństwa dzielą się w swoim dziejowym rozwoju na tzw. kulturę i cywilizację. W języku Spenglerowskim „kultura” to taki stan, gdzie energia ludzka koncentruje się do wewnątrz. Ludzie kultury mają przeto skłonności do kontemplacji, do troski o swoje cnoty moralne i te wartości przedkładają ponad karierę, zysk i nagrody w wyścigu szczurów. Z kolei ludzie „cywilizacji” są duchowo puści, dlatego ich energia nie może kulminować się w ich wnętrzu. Z tego też powodu dają jej upust na zewnątrz. Dlatego tak ważna jest dla nich kariera, zysk, ruchliwość.
W kategoriach Spenglerowskich wielkomiejski wykształciuch bez wątpienia jest człowiekiem z epoki późnej cywilizacji, którego aktywność jest wyłącznie zewnętrzna. Modelem idealnym takiej postawy jest tzw. japiszon (yappi).
Pojawia się przeto pytanie, jak bycie człowiekiem „cywilizacji” wpływa to na sposób podróżowania wykształciucha?
Należy przede wszystkim zauważyć, że wykształciuch z natury chętnie podróżuje, przeprowadza się i zmienia miejsce swojego pobytu. Pcha go do tego przede wszystkim ciekawość, a także banalny fakt natury biologicznej. Wykształciuch mieszka w mieście, czyli w świecie betonu, asfaltu i płyt chodnikowych. Żadna roślina – nawet ludzka – nie jest zdolna zakorzenić się w płycie betonowej. U mnie w lesie leży taka – porzucona przez jakichś barbarzyńców z miasta – wielka płyta betonowa. Nie rośnie tu ani jedna roślina. Owszem, za ileś lat na płycie tej osiądą grudki ziemi i możliwe stanie się tam zakorzenienie się jakiś zielonych roślinek. Ale zakorzenienie to zawsze będzie słabe i takie być musi, bowiem jeśli tylko roślinka wzrośnie i będzie próbowała głębiej wypuścić korzonek, to natknie się na beton.
Ta roślinka, która kiedyś wyrośnie na betonie, to idealny obraz rośliny ludzkiej. Tak żyje homo miastovus, czyli typ człowieka powstały w wyniku psychicznej inwolucji od człowieka ku istocie zdepersonalizowanej i – jakby to powiedział stary Marks – odczłowieczonej. Homo miastovus nie zakorzenia się, lecz wegetuje na miejskiej płycie lub popularnej kostce Bauma. Jeśli tylko nie jest nazbyt wielkim leniuchem, to chętnie odrywa się od swojej rodzimej płyty i wyjeżdża w podróż.
Niech Pan Bóg broni, abym odradzał komukolwiek podróżowanie! Wprost przeciwnie, w epoce przedwykształciuchowskiej podróż po Europie była naturalnym etapem nabycia wykształcenia i ogłady przez każdego młodego panicza z tzw. dobrego rodu. W towarzystwie guwernera zwiedzał on wtedy Paryż, Rzym, Wiedeń, podziwiał budowle Wersalu i Zamki nad Loarą, zwiedzał mury Carcassonne i modlił się w katedrze w Strasburgu; przechadzał się ogrodami Schönbrunnu i moczył nogi w fontannach Rzymu. Po drodze kupował książki i zwiedzał starożytne budowle. Wprawdzie czasem też trafił to jakiegoś zamtuzu, ale pomińmy to milczeniem. Taka słabość ludzka. Ot co.
Młody panicz z dobrego domu zwiedzał Europę. Ale warto zaznaczyć jedną rzecz: było to uważane za uzupełnienie i dokończenie jego edukacji. Dziecko nauczyło się łaciny, liznęło grekę, konwersuje po francusku i włosku, zna na pamięć Homera i Tacyta; czytało Szekspira, Rabelais’go i Montaigne’a; cytuje z pamięci wersety z Pascala i św. Tomasza. Na lekcjach historii poznało dzieje swojego kontynentu; jego wyobraźnię rozpalają opisy bitew i architektury wielkich miast. Słowem, młody człowiek wybiera się na roczną przejażdżkę po Europie po to, aby na własne oczy zobaczyć to, czego uczył się przez całe dzieciństwo. Edukacja uczyniła go dziedzicem Cywilizacji Zachodu – teraz pojechał aby te cuda Zachodu zobaczyć własnymi oczami, aby przejść się uliczkami Montmartre, Dzielnicy Łacińskiej, zobaczyć Piazza Navona i zanurzyć rękę w fontannie di Trevi, a potem – na sam koniec – zobaczyć boskie wybrzeże Santa Lucia i móc kiedyś umrzeć mogąc sobie powiedzieć „Widziałem geniusz człowieka Zachodu”.
I tu właśnie jest przepaść między podróżą panicza a wykształciucha. Panicz jechał aby podsumować i unaocznić swoją edukację, podczas gdy wykształciuch jedzie aby dopiero ją zacząć. Wykształciuch przecież nie zna ani łaciny, ani greki, ani francuskiego, ani włoskiego. Zwykle nie zna żadnego języka, ewentualnie dialekt handlarzy bawełny znad Tamizy. Wykształciuch nie czytał, a jedynie słyszał o Homerze i Tacycie. Tego pierwszego uczono go nawet w szkole. Wykształciuch nie czytał Szekspira, ale oglądał dwie jego sztuki w Teatrze Telewizji; Rabelas’go i Montaigne’a nawet nie zna ze słyszenia – wszak nie było z nimi żadnego wywiadu w „Gazecie Wyborczej”. Pascal też nie jest mu znany, gdyż nie gości w programie u Moniki Olejnik. Jedynie św. Tomasz jest lepiej zbadany – wykształciuch wie, że nie należy go czytać, gdyż to „jakiś klerykał”.
Czy więc wykształciuch zwiedza? Tak, tego nie można mu zaprzeczyć. Występuję owo zwiedzanie nawet w dwojakiej formie. Forma pierwsza to wycieczka zorganizowana. Widok to przedni. Wyobraźmy sobie klimatyzowany autokar pełen wypasionych wykształciuchów z browarami w ręku. Wjeżdża – dajmy na to – do Rzymu. Staje na Piazza di Popolo. Wykształciuchy wysiadają. Przewodnik przez 10 minut mówi im co to za plac, potem wskazuje na dwa kościoły na południowej stronie, każe zrobić pamiątkowe zdjęcia. Wycieczka jedzie dalej, pod fontannę di Trevi. Znów 5 minut wykładu, potem zdjęcia, potem każdy wrzuca monetę do wody z myślę, że tu wróci. Wykształciuchy jadą na Forum Romanum. Tu wchodzą na forum, przewodnik ma 5 minut przemowy przed każdym kamieniem i wykształciuchy przemykają się do Koloseum. Tu pamiątkowe zdjęcie, zawrotka, jeszcze Ołtarz Ojczyzny, wąsy Wiktora Emanuela, jeszcze patrzą w prawo – na balkon Mussoliniego, zdjęcia, jeszcze schodkami na górę na Kapitol, zdjęcia; tu 10 minut mowy przewodnika, zdjęcia, jeszcze zajrzeć do celi św. Pawła, pamiątkowe zdjęcie. I RZYM ZWIEDZONY! Zaliczony, można skreślić z mapy „miasta do zaliczenia” miasto Rzym !!!
W drugiej wersji wykształciuch przyjeżdźa sam, bez przewodnika. Jedzie do Rzymu wiedząc, że jest tam „dużo zabytków” i z przewodnikiem pod pachą. Uwaga! Wykształciuch nigdy nie czyta przewodnika przed przyjazdem. Dlatego dobre przewodniki zapewniają tzw. zwiedzanie krok po kroku, gdzie wykształciuch ma wytyczoną do zwiedzania ulicę po ulicy.
Nie ma wątpliwości, że w wersji nr 2 wykształciuch zobaczy i zwiedzi więcej. Tym niemniej trudno oprzeć się wrażeniu, że wjechał do obcego mu miasta. Obce jest użyte tu nie tylko w znaczeniu „nieznane”. To miasto jest mu autentycznie obce, gdyż nie zna historii tegoż miasta, historii tego kraju, historii tej (a więc i jego) cywilizacji. Pamiętajmy bowiem, że przeciętny wielkomiejski wykształciuch ma wyłącznie kwity i dyploma potwierdzające jego wykształcenie, zaliczone egzaminy, absolutorium, napisaną i obronioną pracę magisterską. Ale poza swoją wąską specjalnością jest absolutnie pozbawiony edukacji. Jest nomadem, który patrzy na Porta Nigra w Trewirze oczami Huna Attyli.
To wyjaśnia nam dlaczego wykształciuchy tak snobują wyjazdami do Chin, Indii, Nepalu, Australii, Tanzanii i Meksyku. Przecież Zakazane Miasto w Pekinie czy Piramida Słońca na Jukatanie są mu tak samo cywilizacyjnie obce jak Rzym i Paryż. Jak się nie rozumie co się zwiedza, to przyjaciołom-wykształciuchom można tylko opowiedzieć jak długo się tam jedzie...
Adam Wielomski
Inne tematy w dziale Polityka