Wszyscy, którzy myśleli, że po Aferze Rywina SLD przestanie istnieć srogo się zawiedli. SLD jest niezatapialne jeszcze przez kilkanaście lat, czyli dopóki żyją ostatni „utrwalacze”, esbecy, milicjanci i cała ta aparatczykowska swołocz. Oczywiście elektorat ten – dawny aparat ucisku Ancien Régime’u – jest stosunkowo nieliczny i pozwalał lewicy jedynie trwać w marazmie na 10-15% w oczekiwaniu na wymarcie ostatnich towarzyszy.
Polska miała autentyczną szansę pozbycia się lewicy raz na zawsze. W sytuacji gdy SLD było skompromitowane, wystarczyło porozumienie PO i PiS w sprawie rewizji konstytucji, wprowadzenie ordynacji większościowej i bloki PO i PiS bez problemu zgniotłyby wymierające SLD. Istniałaby wtedy realna szansa, aby podział polityczny Polski ukształtował się dwublokowo: chadecy (PiS) i demoliberałowie (PO), gdzie Platforma pełniłaby funkcję partii lewicowej. Niestety, zawodowy antykomunista Jarosław Kaczyński robi wszystko aby podać tonącej lewicy pomocną dłoń. Jego celem jest przysłowiowe zatopienie Platformy i podzielenie się z lewicą jej elektoratem. PO musi być trupem, a PiS i LiD mają zamiar na tym trupie żerować politycznie. Kaczyński chce pozbawić PO części elektoratu, a osłabioną Platformę sprezentować Aleksandrowi Kwaśniewskiemu jako swoistą PD-bis.
Z punktu widzenia PiS pomysł jest przedni. Jest to dla niego jedyna szansa na 231 mandatów w najbliższych wyborach. Pojawia się jednak pytanie, czy stosowana od dwóch lat taktyka Kaczyńskiego wpychania PO w objęcia LiD, a ostatnio marginalizacji PO jest słuszna? Dwa lata temu, po wyborach z 2005 roku wydawało się, że w Polsce lewicy socjalistycznej może w ogóle nie być i jej polityczne miejsce zajmie PO. Dziś LiD dostał wiatr w żagle i szykuje się do zastąpienia PO w roli głównej partii opozycyjnej. Z punktu widzenia partyjnego Kaczyński ma rację, gdyż to dlań jedyna szansa wygrania wyborów. Pytanie jednak, czy w interesie Polski jest odbudowa odświeżonego SLD? Jeśli stanie się ono trzonem opozycji „antykaczystowskiej” to wcześniej czy później dojdzie do władzy. Może raz, drugi i trzeci Kaczyński ogra LiD, ale w końcu przyjdzie spadek gospodarczej koniunktury i Kwaśniewski z kolegami staną u drzwi z napisem WŁADZA. I co wtedy?
W SLD zachodzą ostatnio poważne zmiany, których symbolem jest wykluczenie Józefa Oleksego, Marka Dyducha i Leszka Millera. Trudno abym czuł do nich jakąkolwiek sympatię, ale są to ludzie których się nie bałem. Stali na czele różnego rodzaju powiązań biznesowo-politycznych rodem z PRL. Ich celem było korzystanie z władzy i tuczenie portfeli. W pojęciu politycznym i światopoglądowym byli absolutnymi cynikami i pragmatykami. Byli w swoim życiu przyjaciółmi i wrogami ZSRR; wrogami i chwalcami Kuklińskiego; wrogami a potem piewcami kapitalizmu. Z punktu widzenia moralnego była to ohydna banda polityczna, która jednak miała tylko biznesplan polityczno-ekonomiczny, stanowiąc chorą narośl na zdrowej tkance społecznej narodu. Zawsze można było mieć nadzieję, że naród w końcu się obudzi i zedrze z siebie tę chorą narośl skalpelem. Grupa ta nie posiadała żadnej idei, a więc nie mogła głęboko zatruwać tkanki społecznej.
Usunięcie z SLD Millera, Dyducha i Oleksego to nie tylko zmiana pokoleniowa. To przede wszystkim dogłębna transformacja doktrynalna. Wraz z generacją Olejniczaka doszło do „historycznego kompromisu” ze środowiskiem dawnej Unii Wolności. W praktyce oznacza to, że „polskich” postkomunistów zastąpili „europejscy” socjaldemokraci. Leszek Miller wprowadził Polską do Unii Europejskiej, gdyż uważał, że nie ma w danej chwili innego wyjścia. Nie mam jednak wątpliwości, że ten twardogłowy postkomunista w jakiś tam sposób był przywiązany do Państwa Polskiego, nawet jeśli w jego wyobraźni tę Polskę „właściwą” wyrażał późny PRL. Tak, Leszek Miller jest patriotą późnego PRL – Polski skrzywionej, chorej, ale jednak Polski. Kwaśniewski i Olejniczak nie myślą już tymi kategoriami. Dla nich punktem odniesienia nie jest Polska w jakiejkolwiek postaci. Oni myślą wyłącznie kategoriami europejskimi. Aby to zobrazować, weźmy sprawę tzw. homofobii. Nie mam wątpliwości, że dla kolegów Leszka Millera homoseksualista manifestujący swoje poglądy nie jest człowiekiem normalnym. Miller to klasyczny typ heteroseksualny. Tymczasem dla obecnych władz LiD stosunek do homoseksualizmu jest swoistym papierkiem lakmusowym „europejskości”. To, co Miller tolerował jako pragmatyk, Olejniczak promuje jako ideał. To zasadnicza różnica.
LiD wykluczając ze swoich szeregów „patriotów PRL” opowiedziało się jednoznacznie za wizją partii kosmopolitycznej i opartej o dekalogi prawo-człowiecze. Dlatego Millera zastąpili członkowie PD i środowisko „Gazety Wyborczej”. Rafał Ziemkiewicz w „Michnikowszczyźnie” uznał, że głównym motywem szkodnictwa politycznego Adama Michnika była obawa, że postkomuniści mogą pójść drogą nacjonalistyczną Miloszewicza w Serbii czy Mecziara na Słowacji. Jeśli ktoś w SLD mógłby tą drogą pójść, to była to frakcja Leszka Millera. Dlatego musiał odejść z partii, gdyż nie pasował do SLD Olejniczaka i Kwaśniewskiego. Miller – co by o nim nie mówić – nigdy nie zalecałby rządowi Niemiec usztywnienia polityki wobec Polski. W końcu III RP to spadkobierczyni jego ukochanej Polski Ludowej.
Dopiero w tej perspektywie należy spojrzeć na projekt Jarosława Kaczyńskiego wyparcia ze sceny politycznej PO i zastąpienia jej przez LiD.
Panie Premierze! A co zrobimy jeśli to towarzystwo kiedyś dojdzie do władzy? Uratuje Pan nas?
Adam Wielomski
Inne tematy w dziale Polityka