Adam Wielomski Adam Wielomski
289
BLOG

Politycy i autorytety

Adam Wielomski Adam Wielomski Polityka Obserwuj notkę 13
Zbliżające się wybory skłaniają mnie - bardziej politologa niż publicystę - głównie do refleksji na temat demokracji. A konkretnie do pytania: czy demokratyczni politycy są autorytetami?

W socjologii i psychologii pojęcie autorytetu zostało starannie opracowane, a zjawisko opisane. Nie będę się jednak odwoływał do klasycznych podziałów na autorytet znawcy, szefa itp. W moim przekonaniu, autorytet w polityce wiąże się nie tylko z cechami osobowościowymi, lecz przede wszystkim z pojęciem filozofii politycznej, czyli całościowej wizji porządku opartej na przejrzystym systemie normatywnym.

Piszę ten tekst w przededniu wyborów parlamentarnych , mając wrażenie, że gdy tylko włączę telewizor, widzę przewijające się przez ekran kolejne twarze – zawsze uśmiechnięte i w sumie bardzo podobne – które głoszą, że ideą do wyborów „w imię odpowiedzialności za kraj”, aby rządzić ku powszechnej szczęśliwości. Trudno było by znaleźć polityka lub takie ugrupowanie, które nie troszczyło by się o ubogich, rencistów, emerytów, nie chciało zażegać kryzysu, wyrównać szans młodzieży ze wsi i z miasta, upowszechnić internetu, walczyć z bezrobociem itp.  Z przerażeniem mogę stwierdzić, że programy praktycznie wszystkich polityków w jednym punkcie są zgodne: obiecują, że będzie lepiej. Programy te zgodne są także w jeszcze jednej kwestii: brak jest przedstawienia wiarygodnych mechanizmów, które mają doprowadzić nas do powszechnej szczęśliwości i przekształcić Polskę w nową Arkadię mlekiem i miodem płynącą.

Jeden z polityków powiedział mi kiedyś, że program stronnictwa nie jest istotny, ważna jest jedynie „wiarygodność” polityków stronnictwa. Jednak mnie zaświtało w tym momencie pytanie: jak można ufać komuś, kto nie potrafi powiedzieć ani czego chce, ani jak ma zamiar do tego doprowadzić? I w tym miejscu dotykamy sedna problemu polskiej polityki, a może szerzej: polityki współczesnego państwa liberalno-demokratycznego. Czego chcą politycy, jaka przyświeca im wizja?

Rzadko który polityk potrafi dzisiaj wyartykułować, jaka jest jego wizja Polski za lat dwadzieścia lub trzydzieści, jak widzi jej miejsce w Europie i w świecie, jaki powinna mieć ustrój polityczny i gospodarczy. Zewsząd słychać jedynie bełkotliwe slogany: wolność, demokracja, sprawiedliwość, dobrobyt, Europa. Przypatrując się klasie politycznej, której recepta dla Polski sprowadza się do takich ogólników, trudno powstrzymać się przed konstatacją, że w porównaniu z naszymi ojcami i dziadkami, polska klasa polityczna uległa swoistemu skarleniu. Można nie zgadzać się z federacyjnymi i autorytarnymi wizjami Józefa Piłsudskiego, można nienawidzić koncepcji Polski narodowej Romana Dmowskiego. Nie można jednak o obydwu tych wielkich Adwersarzach powiedzieć, że nie wiedzieli czego chcą, iż nie mieli wizji Polski – obydwaj mieli ją i całym swym życiem zaświadczali o bezkompromisowej walce dla jej zrealizowania. Równie wielkie ideały przyświecały Konfederatom Barskim, powstańcom roku 1830  i 1863. Nawet u Targowiczan w
idać, że mieli jakąś wizję Rzeczypospolitej. Tymczasem w naszej klasie politycznej wizji takich nie ma. Programy gospodarcze, ustrojowe i w polityce zagranicznej wszystkich ugrupowań są nieznośne podobne, czy raczej – dokładniej - niezwykle zgodnie w swej absencji. Współczesny polityk myśli kategoriami kolejnych wyborów, reelekcja za cztery lata jest najdalszym horyzontem czasowym w jakim jest zdolny patrzeć na świat.  

To skarlenie polskiej polityki jest dziwne tym bardziej, że przez ostatnich kilkadziesiąt lat, przy braku niepodległego Państwa, istniały doskonałe warunki do powstawania całościowych wizji politycznych, do kreacji filozofii politycznej. Największe systemy doktrynalne i ideowe powstają bowiem zwykle w opozycji do czegoś – np. przeciw absolutyzmowi Burbonów (ideologie Oświecenia), przeciw Rewolucji Francuskiej (konserwatyzm) itd. Wydawało by się, że systemy takie powinny powstawać i w Polsce. Tymczasem nic takiego się nie stało. Myśl polityczna polskiej opozycji powojennej, szczególnie tej po roku 1950, tchnie ideową pustką. NSZZ „Solidarność” stworzył wielki ruch społeczny i wielką krytykę PRL-u, jednak praktycznie był pozbawiony pozytywnej wizji Polski. Partie, które po roku 1989 wyszły z „Solidarności”, wizji takiej również nie stworzyły. Ich spory dotyczą nie zasad ustroju, podstaw polityki zagranicznej, modelu gospodarczego – wszyscy są za demokracją, integracją i wolnym rynkiem – lecz tego, kto będzie rządził, tego – jak mawiał kiedyś Jan Olszewski – „czyja będzie Polska”, a nie jaka będzie? W efekcie, polska polityka jest w tej chwili zdominowana przez polityków bezideowych, nie posiadających całościowej wizji, którym nie znana jest jakakolwiek filozofia polityczna. Spory dotyczą tu 1% w skali podatkowej, czy dotację przyznać na szkolnictwo czy na lecznictwo. Są to z pewnością sprawy ważne, jednak nie zasadnicze dla funkcjonowania Państwa i Narodu.

Zjawisko skarlenia polityki do sporów o podział budżetu dostrzegane jest nie tylko w Polsce. Już na początku lat pięćdziesiątych Peter Laslett ogłosił wszak śmierć filozofii politycznej, czyli całościowych wizji państwa i porządku. Potem pogląd ten głosiło wielu filozofów i politologów - od lewicy po prawicę - tej miary co konserwatysta Leo Strauss czy neokomunista Herbert Marcuse. Zwykle zjawisko to przypisywano konsumpcjonizmowi związanemu ze wzrastającym dobrobytem. Mawiano, że tam, gdzie jest dobrobyt, tam nikt nie będzie umierał za wielkie idee, gdyż dobrobyt niweczy idee. Przykład Polski jednak dowodzi czegoś odwrotnego: nie ma u nas dobrobytu, przeciwnie, wszyscy narzekają na postępującą pauperyzację, a tymczasem filozofia polityczna – czyli całościowa wizja państwa - też nie istnieje! Teza, że ostre konflikty ideologiczne i ideowe są typowe dla społeczeństw małorozwiniętych w Polsce się nie sprawdziła.


Mógłby ktoś zadać mi w tym momencie pytanie: a dlaczego tak się dzieje, dlaczego brak nam polityków cieszących się autorytetem, którzy mają wizję Polski w świecie za lat dwadzieścia? Powód jest dosyć banalny: w Polsce nie ma elit politycznych z prawdziwego zdarzenia. Wielokrotnie porównywano polską klasę polityczną do szlachty-gołoty lub do intelektualnego proletariatu. Poglądy takie są słuszne. Wielkie wizje polityczne powstają wtedy, gdy istnieje grupa ludzi krytycznie patrzących na rzeczywistość, którzy zarazem reprezentują sobą wolę poświęcenia się, jak i wysoki poziom intelektualny i kulturalny, pozwalający wizję taką wyartykułować. W Polsce po roku 1945 elity takiej zabrakło. Została wymordowana w Katyniu, w obozach zagłady, w kazamatach UB lub wyginęła na polach bitewnych II Wojny. Polska w latach 1939-56 utraciła całą swą – jak mawiali dziewiętnastowieczni konserwatorzy - „warstwę historyczną”, czyli ziemiaństwo oraz inteligencję. Lenin mawiał, że „inteligencja to zgniłe ścierwo burżuazji, które należy wytępić, a potem stworzyć na nowo”. I to wrogom Polski, niestety, udało się. Dlatego z „Solidarności” nie wyszedł żaden polityk rangi Charlesa de Gaulle’a – nie miał kto być takim de Gaulle’m.

Wybory wygra jedna z bezideowych partii, złożona ze skarlałych polityków, którzy nie wiedzą jaką Polskę chcieliby pozostawić swym wnukom. Być może, że przyszłość jest smutna i będziemy zdani na władzę karzełków przez następne dziesięciolecia. Można jednak tego uniknąć dzięki pracy formacyjnej nad młodymi pokoleniami, które mogę jeszcze powrócić do korzeni naszej katolickiej kultury, zagłębić się w myśl i wizje naszych ojców, którzy przez tysiąc lat pracowali i umierali dla naszej Ojczyzny.

Cała prawda o polityce, o narodzie i jego aspiracjach zapisana jest w historii. Tylko od nas zależy, czy otworzymy wielką księgę mądrości, którą pozostawili nam nasi przodkowie – Tradycję – i będziemy z niej pełnymi garściami wchłaniać wiedzę o naszej historii, o roli jaką Polska przez stulecia odgrywała w świecie. Jeśli młode pokolenie będzie chciało na nowo odkryć księgę Tradycji, to może wrócić do zasad i idei, które unicestwiono fizycznie w latach 1939-89, a przez milczenie, po roku 1989. Autorytet nie tkwi bowiem w sile fizycznej, nie zależy też, jak myślał Stalin, od ilości dywizji. Autorytet jest pochodny psychicznej przewadze jaką jeden człowiek ma nad drugim. Dziś, gdy upadły monarchie z Bożej łaski, polityczne autorytety z urzędu są bardzo nieliczne, a i te, które jeszcze się ostały, zostały mocno osłabione. Autorytet polityczny nie wynika w naszych czasach z urzędu, wynika z cech osobowościowych. Polityk z autorytetem to ten, który nie tylko jest skuteczny, lecz przede wszystkim ten, który opiera swoją wizję na konkretnym systemie normatywnym, na filozofii politycznej, na czymś stałym i ponadczasowym, partycypującym w tym, co wieczne. Polityka której cele nie wynikają z odwołania się do Absolutu (nawet fałszywego) nie zna pojęcia autorytetu, gdyż każda wielka wizja oparta jest na Absolucie i na Prawdzie, na koncepcji Państwa, Narodu i roli człowieka w świecie. A tego wszystkiego właśnie brak naszej polityce.

Aam Wielomski

www.konserwatyzm.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (13)

Inne tematy w dziale Polityka