Adam Wielomski Adam Wielomski
84
BLOG

Podsumowanie kampanii

Adam Wielomski Adam Wielomski Polityka Obserwuj notkę 6
Demagogia nabrała rozpędu. Wystarczy włączyć telewizor. Wszędzie złotouste gęby obiecujące dalszą mozolną budowę socjalizmu, wyrównywanie szans, walkę z bogatymi. Te same gęby straszą „prywatyzacją szpitali” i głodnymi umierającymi na ulicach w wyniku zmniejszenia podatków. Już nawet liberałowie zaczęli troszczyć się o czeluść socjalizmu zwaną „sferą budżetową”. Paranoja polityczna!
    
Kampania wyborcza w tym roku ma swój szczególny urok. W sumie, w porównaniu z poprzednimi kampaniami, i tak jest w niej mniej socjalistycznych haseł, co wcale nie znaczy, że odwołuje się do bardziej racjonalnych kategorii niż „rozkułaczanie”. Tym razem, w pewnym sensie, demagogię socjalną zastąpiły polityczne spektakle w postaci debat liderów największych partii. Trzy wielkie debaty: Kaczyński-Kwaśniewski; Kaczyński-Tusk, Tusk-Kwaśniewski. Obok jedna mała debatka (o 16.00 – aby nikt nie obejrzał) Giertych-Miller. Giertycha z Millerem nie można pokazać o 20.00 na wszystkich programach, gdyż nie są faworytami wyborów; nie są faworytami wyborów, gdyż nie występują w debacie o 20.00 – kółko się zamyka.
    
Wiele wskazuje na to, że o wynikach wyborczych rozstrzygną debaty. To bardzo ciekawe zjawisko, wziąwszy pod uwagę, że nominalnym celem wyborów jest to, aby tzw. suwerenny lud, kierując się namysłem i głęboką refleksją, wybrał do władzy tych polityków, którzy najlepiej będą kierować państwem, będą mieli najlepszy program i będą najbardziej wiarygodni w obietnicach, że go zrealizują. Tak wygląda teoria; praktyka nie ma z nią absolutnie nic wspólnego.
    
W praktyce w tej kampanii wszystko zależało od tego jak wypadli liderzy w dyskusjach. Aby mnie źle nie zrozumieć: nie chodzi o to na ile mądrze lub głupio się wypowiedzieli, lecz jakie zrobili wrażenie. Chodzi o to, czy byli rozluźnieni, uśmiechnięci, czy mieli cięte riposty, czy też byli spięci, zdenerwowani, czy sami stali się celem ciętych ripost. O wyniku debaty nie decydują przecież względu merytoryczne, lecz pijarowskie wrażenie. Z takiej debaty ogół przecież nie rozumie nic merytorycznie. Tak naprawdę to ze 2% rozumie o co chodzi w tych sporach, a jakimś kolejnym 10% wydaje się, że rozumie. Reszcie nawet się nie wydaje. Badania ankietowe wykazały, że 47% widzów nie rozumie o czym mówi Donald Tusk. Ale to przecież jeszcze nie jest dno katastrofy: 17% widzów nie rozumie co mówi Andrzej Lepper... A wydawałoby się, że przekaz jest baaardzo prosty: „tamci kradną”.
    
Z tego też powodu należałoby sobie postawić pytanie: po co ten spektakl wyborczy, gdzie prości ludzie – nie rozumiejąc w ogóle o co chodzi – wybierają do władzy kolejnych prostaków? Odpowiedź jest znów prosta: gdy w XVIII i XIX wieku pisarze i filozofowie dokonali systematycznej egzekucji idei, że „wszelka władza pochodzi od Boga”, to musieli skądś wywieść władzę, aby stwierdzić, że ten rząd jest prawomocny, a inny nie jest. I tu powstał problem: skoro władza nie od Boga, to skąd się bierze? Lud wydawał się jedynym logicznym zastępstwem Stwórcy, choć żaden z ojców demokracji nie wierzył w jego predyspozycje do rządzenia. Chodziło o obalenie monarchii z Bożej łaski, a potem jakoś tam będzie, bo nigdy nie było tak, aby jakoś nie było.
    
W dzisiejszej politologicznej refleksji na temat legitymizacji władzy zwraca się uwagę, że nie jest prawdą, iż celem demokratycznych procedur jest uprawomocnienie rządów tej czy tamtej partii politycznej. Wiele się pisze, że rzeczywistym celem demokracji nie jest legitymizacja rządów danej partii, lecz nabycie legitymizacji przez demokratyczne państwo w oczach ludzi. Tym samym legitymizacja bardziej potrzebna jest ludowi niźli samej władzy. Jeśli bowiem ogół nie wierzy w prawomocność tych, którzy nim rządzą, to zaczyna się buntować, organizować strajki i manifestacje. Dlatego też lepiej dać ludziom jakąś namiastkę decydowania w postaci wyborów. Elity polityczne i tak rządzą tylko dla swojej korzyści, ale pożytkiem demokracji jest to, że lud wierzy, że jest źródłem i twórcą władzy. Wtedy się nie buntuje!
    
Lud oczywiście nie wierzy, że władza realizuje jego aspiracje. Ale demokracja ma cudowne zdolności kanalizowania buntów. Po co rewolucja, po co zamieszki, po co walki na ulicach? Za rok, dwa, trzy będą wybory. Jesteście niezadowoleni? To pójdziecie i siłą kartek wyborczych zmienicie pokojowo władzę. Nie spodoba się wam kolejna ekipa? To w kolejnych wyborach oddacie władzę innym. Genialnym oszustwem tego systemu nie jest to, że ludzie wierzą, iż władza dba o ich interesy – nazbyt dobrze widać, że tak przecież nie jest. Genialne oszustwo polega na tym, że ludzie wierzą, że w kolejnych wyborach, drogą pokojową, można odmienić rzeczywistość, a więc bunt nie jest potrzebny. W niedzielę 21 X 2007 roku ta fatamorgana kolejny raz pojawi się nad naszym biednym krajem...

Adam Wielomski
Tekst ukazał się na www.prawy.pl

www.konserwatyzm.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Polityka