Wielu ludzi od roku 2001 aż do początku tego roku kalendarzowego twierdziło, że jestem „szkodnikiem” dla prawicy, a osoby myślące podobnie jak ja były nazywane jeszcze gorzej, gdyż „zdrajcami” lub nawet „agentami”, choć nie wiadomo dokładnie na czyją korzyść prowadzić by miały działalność agenturalną. Kim były te osoby? Dlaczego od 2001 roku i o co poszło? Zdarzyło mi się, a także wielu innym kolegom z mojego środowiska, mieć w politycznym CV wpis w postaci przynależności do ZChN (dla młodszych Czytelników: Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe), w czasach gdy partii tej przewodził ś.p. Marian Piłka (ś.p. oczywiście w znaczeniu politycznym, osoba żyje, podobno gwałtownie szuka jakiejkolwiek pracy). I oto zdarzyło się nieszczęście, iż ś.p. Marin Piłka przegrał bój na zjeździe z niejakim Stanisławem Zającem. W wyniku przejęcia ZChN przez chadecką część partii, ś.p. Marek Jurek (ś.p. oczywiście w znaczeniu politycznym, osoba żyje, podobno gwałtownie szuka jakiejkolwiek pracy) ogłosił rozłam i założył Przymierze Prawicy, wybierając jako partnera politycznego Prawo i Sprawiedliwość. Zbliżały się wybory, Przymierze Prawicy posiadało doświadczone kadry polityczne, ale brak było struktur terenowych i dostępu do mediów. W tej sytuacji skazane było na szukanie sojuszy, aby móc przekroczyć próg i wejść do Sejmu. Taktyczny sojusz z PiS – wystawienie wspólnej listy wyborczej - miał więc racjonalne podstawy. Ale ś.p. Marek Jurek totalnie zawiódł, gdyż nie umiał wytyczyć linii strategicznej partii; wytyczyli ją tedy za niego inni i skończyło się wchłonięciem Przymierza przez PiS. Ja i paru kolegów odmówiliśmy stanowczo wejścia do PiS. Skoro bowiem odeszliśmy z ZChN, gdyż wygrał tam „chadek” Zając, to jaki sens miało wchodzenie do PiS, który był niczym innym jak nową wersją jakobińskiego Porozumienia Centrum? Przez następne lata dużo i obszernie – na łamach „Najwyższego Czasu!”, „Myśli Polskiej” i portalu konserwatyzm.pl – przestrzegałem czym jest PiS; pracowicie na łamach gazet i internetu ostrzegałem jaką kompromitacją prawicy będzie dojście tej partii do władzy; wskazywałem jaka jest niby-prawicowa, niby-katolicka i niby-rynkowa. Całokształt tej „pisoznawczej” publicystyki zebrałem i wydałem ostatnio w książce pod charakterystycznym tytułem „Kontrrewolucja, której nie było” (Warszawa 2007). Za swoją działalność zostałem – przez dawnych kolegów z ZChN - ochrzczony epitetem „szkodnik”, co i tak było, jak się zdaje, dosyć małoznaczące w porównaniu z epitetem „agent”, jakim posługiwano się wobec osób myślących podobnie jak ja. Tak się złożyło, że gdy złożono do druku moją „Kontrrewolucję, której nie było”, z PiS z wielkim hukiem odeszli ś.p. Marek Jurek i ś.p. Artur Zawisza (ś.p. oczywiście w znaczeniu politycznym, osoba żyje, podobno gwałtownie szuka jakiejkolwiek pracy). Ten operetkowy rozłam nastąpił w momencie gdy LPR sięgał sondażowego dna i było rzeczą oczywistą, że na placu boju zostaje wyłącznie PiS versus PO i LiD (wiele wskazywało na możliwość powyborczej koalicji tych partii). I znów dostało mi się od byłych kolegów z ZChN, że oni – po 6 latach – zrozumieli swój błąd i odeszli z PiS, a ja ich znów nie popieram! Stawiam więc w tym miejscu publicznie pytanie: czy wchodząc w 2001 roku do PiS nie mieliście naprawdę pojęcia czym jest partia braci Kaczyńskich? Nie jestem politykiem, tylko politologiem i publicystą. Nie musiałem jednak rozmawiać z Kaczyńskimi i ich ludźmi, aby dobrze wiedzieć, że PiS to wielkie NIC, taka wydmuszka: na zewnątrz prawicowopodobna skorupka najeżona pojęciami „silnej władzy”, „autorytetu”, zwalczania epigonów PRL, restauracji polskiej tradycji narodowej i chrześcijańskich wartości. Każdy kto obserwował PiS w roku 2001 mógł przewidzieć to, co dziś partia Kaczyńskich wyrabia; widać było, że nie jest chrześcijańska, lecz chrześcijaństwem się posługuje; że za sloganami o autorytecie władzy kryje się wyłącznie chęć jej sprawowania; za sloganami przeciwko demoliberalizmowi III RP kryje się ponura wizja państwa socjalnego. Czy trzeba było aż 6 lat siedzieć w PiS aby to zobaczyć? Czy PiS musiał 2 lata rządzić aby cudownie odkryć, że Jarosław Kaczyński jest jakobinem w hasłach i heglistą w dziedzinie filozofii państwa i prawa? Dziś moi dawni koledzy z ZChN – na czele z Kazimierzem M. Ujazdowskim - żegnają się z PiSem. Marek Jurek i ci, którzy poszli za nim szukają pracy już od kilku miesięcy, głosząc pod adresem PiS te same zarzuty, które je stawiałem od 2001 roku; ci inteligentniejsi woleli najpierw zapewnić sobie reelekcję i dopiero potem zacząć wierzgać – ci popierają dziś bunt „trzech wiceprezesów” i pakując walizki, zaczynają stawiać partii Kaczyńskiego te same zarzuty, które ja stawiałem jej od lat. Nie umiem powstrzymać się przed zadaniem w tym miejscu pytania: czy wchodząc do PiS nie wiedzieli gdzie wchodzą? Czy wiedzieli, ale milczeli ciesząc się dietami poselskimi? W pierwszym wypadku mielibyśmy do czynienia z politycznymi niemowlakami; w drugim z politycznymi sprzedawczykami – co gorsze? To, że nikt, kto zbuntował się przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu nie ma prawa do życia w PiS, powszechnie wiadomo. Ci dawni działacze Przymierza Prawicy, którzy wyjdą za Ujazdowskim, będę musieli gdzieś się podziać? Gdzie? Widzę tylko PO. Uciec przed „chadekiem” z ZChN, aby zapisać się do jakobińskiego PiS, a potem znaleźć bezpieczną przystać w PO, która zrodziła się z rozłamu w... Unii Wolności. To jest sztuka politycznej wirtuozerii: uciekać zawsze przed złym i wpadać w jeszcze gorsze... Adam Wielomski
Inne tematy w dziale Polityka