Nie ma większego gusła w historii myśli politycznej jak słynne prawo narodów do „samostanowienia”. Problem nie dotyczy zresztą tego, że ktoś oponuje przeciwko istnieniu państwa narodowego, ale przeciwko kryterium uznania danej wspólnoty za naród.
My, konserwatyści to jesteśmy ludzie z innej epoki i państwo narodowe nie stanowi dla nas żadnej świętości. Ja – podobnie jak Erik von Kuehnelt-Leddihn – po dziś dzień nie odżałowałem starych dobrych Austro-Węgier Franciszka Józefa.
Trzeba bowiem odróżnić państwo narodowe, od państwa narodowości.
Państwo narodowe jest to struktura polityczna wyrażająca ducha historycznej wspólnoty narodowej, posiadającej własną tradycję państwową, której wyrazem instytucjonalnym jest właśnie państwo. To Polacy, Francuzi, czy Hiszpanie, z pewnymi zastrzeżeniami także Niemcy czy Włosi (tu raczej mowa jest o tradycji wielopaństwowości). Aby mówić o narodzie nie wystarczy bowiem aby istniała mówiąca tym samym narzeczem amorficzna masa ludzka. Tłum nie jest narodem. Nie mylmy narodu z wyciem ulicy. Naród musi być historycznie ukształtowany, musi mieć świadomość własnej odrębności, posiadać tradycję polityczną i elity. Masa ludzka sama w sobie jest jak jest materia w refleksji filozoficznej Arystotelesa, której tradycja państwowa – wyrażana przez elity – musi nadać polityczną i prawną formę. Jeśli mamy z czymś takim do czynienia, to mamy właśnie naród. Tradycja zachodnia uformowała państwo narodowe, gdyż w wyniku upadku uniwersalizmu papieskiego i cesarskiego pozostali na arenie politycznej władcy państw, którzy przez stulecia uformowali narody, pokrywając ich granice, mniej więcej, z granicami lingwistycznymi.
Państwo narodowe stanowi tedy przejaw posiadania przez zbiorowość wyższej kultury politycznej i niosącej je elity. Nigdy nie przetrwało dłużej państwo, które by takiej elity i tradycji nie posiadało. Stąd moja pochwała Austro-Węgier, które nadawały licznym ludom strukturę organizacyjną, gdyż ludom tym brakowało elit i samodzielnej tradycji politycznej.
Całe nieszczęście zaczęło się wraz z wprowadzeniem do polityki międzynarodowej kryteriów Jeana Jacquesa Rousseau, tego całego bajania o „prawie narodów do samostanowienia”. Kierując się tymi nonsensami Kongres Wersalski stworzył jakieś dziwaczne państwa w rodzaju Czechosłowacji, niszcząc Austro-Węgry, a przede wszystkim dokonując destrukcji 1000-letniech granic Węgier. W ten sposób otwarto puszkę Pandory, w wyniku której miliony ludzi zginęło w walkach etnicznych o „narodowe granice”. Rzezie, które oglądaliśmy przy okazji rozpadu Jugosławii, to pokłosie polityki Wilsona z Kongresu Wersalskiego, który budował „państwo narodowe południowych Słowian”.
Jesteśmy dziś świadkami narodzin takiego pseudopaństwa jak Kosowo. Oto kraj bez elity, bez tradycji politycznej – bezkształtna masa islamskich barbarzyńców cytująca wersety raz z „Koranu”, raz z „Umowy społecznej” Rousseau o prawie narodów do samostanowienia. Oto lud bez tradycji, bez kultury.
Kryterium liczby nie może decydować w polityce. Przed nim stoją prawa historyczne, a także zwykły polityczny rozsądek. Amerykanie tego nie rozumieją, gdyż ich prymitywna wizja świata to właśnie cyfrokracja. Ich państwo powstało z takiej mieszaniny różnych ludzi, ale przecież mieli oni elitę złożoną z bogatych plantatorów i przemysłowców, czytających klasyków starożytnych; mieli Adamsów, Jeffersonów, Waszyngtonów. Gdzie jest elita polityczna Kosowa? Gdzie jest elita polityczna Albanii?
Czy wiecie Państwo dlaczego stolica Albanii nazywa się Tirana? Owa „tirana” to zalbanizowane łacińskie słowo „tyrania”. Tak, bo to jest cała tradycja polityczna w tym kraju i w tej narodowości. Kradzież zegarka George’a Busha przy powitaniu na lotnisku w Tiranie to prawdziwy barometr czym ma być Wielka Albania.
To czym ma być Wielka Albania? Ma stanowić ostateczny, eschatologiczny triumf zasady demokratycznej/narodowościowej w Europie. Ma pokazać, że nie liczą się żadne odwieczne tradycje i prawa historyczne: liczy się tylko ilość, masa, zwierzęce stado. Masa depcze, masa głosuje, masa decyduje. Bożek demokracji zażądał nowych ofiar i dostał je: historyczny naród serbski, stare prawosławne kościoły i klasztory, pole bitwy na Kosowym Polu. Nic to, że Kosowo jest kolebką Serbii – to nie ma znaczenia. Wszak Turcy osiedlili tu – w charakterze kolonów – islamskich Albańczyków. Ci się namnożyli, uzyskali przewagę liczebną i – wedle standardów demokratycznych – mają WIĘKSZOŚĆ, a więc osiągnęli w demokracji status boskości.
Ponad 50% ludności w okręgu podwileńskim na Litwie stanowią Polacy. Ciekawe co zrobią Niemcy i Amerykanie, jak nasi rodacy ogłoszą odbudowę Litwy Środkowej?
Adam Wielomski
Inne tematy w dziale Polityka