Przez niektóre prawicowe media – wymieńmy tu konserwatyzm.pl czy „Myśl Polską” – przetacza się ostatnio debata na temat stosunku prawicy konserwatywnej i narodowej do PRL. W sumie temat ten pojawił się od czasu wybuchu afery abpa Wielgusa, która zmusiła rozmaite środowiska do wypowiedzenia swojego zdania na temat tego, jak człowiek prawicy powinien zachowywać się w okresie tzw. realnego socjalizmu.
W dyskusji tej ukształtowały się dwa obozy, różniące się bardziej stylem myślenia politycznego niźli doktryną. Aby rozwiać wszelkie wątpliwości: nie ma na prawicy „piewców PRL”; nie ma nikogo, kto zachwycałby się modelem politycznym, socjalnym i kulturowym PRL. Wszyscy jesteśmy antykomunistami w tym sensie, że mając do wyboru między Polską katolicką i niepodległą, a Polską zwasalizowaną wobec ZSRR i budującą socjalizm, bez wahania opowiadamy się za tą pierwszą.
Ale co innego opowiadać się za „wersjami teoretycznymi” Polski, za tym jaką Polskę byśmy chcieli mieć, a co innego stanąć przed dramatyczną alternatywą, która dotknęła tysiące ludzie w okresie komunizmu: jak przeżyć w Polsce Ludowej? A po roku 1989: jak ocenić tych z nas, którzy – chcąc w niej przeżyć – poszli na mniejszą lub większą kolaborację (nie bójmy się tego słowa).
Spór – wywołany przez aferę Wielgusa - nie ma charakteru doktrynalnego, ale mentalny. Ludzie prawicy prezentują w tej kwestii dwa poglądy.
Wedle „realistów”, PRL był historyczną katastrofą w wyniku której Polska stała się satelitą ZSRR i utraciła tradycyjny system społeczny. Tym niemniej okres ten trwał 50 lat, a żadna siła polityczna czy grupa społeczna nie jest zdolna przetrwać w państwie totalitarnym, nie znajdując z nim kompromisu. Można „spłynąć krwią” i przestać istnieć. Dlatego właśnie należy zrozumieć historyczne uwarunkowania i nie patrzeć na wszystkich urodzonych przed 1972 rokiem jako potencjalnych „agentów”, których trzeba zlustrować. Prawica katolicka musiała przetrwać i to tłumaczy postawę Bolesława Piaseckiego czy Aleksandra Bocheńskiego; to także tłumaczy niejasne elementy w życiorysach niektórych hierarchów Kościoła.
Wedle „niepodległościowców”, PRL także był historyczną katastrofą w wyniku której Polska stała się satelitą ZSRR i utraciła tradycyjny model społeczny. Ale mimo że system ten trwał 50 lat, lepiej było zginąć, niż pójść na jakąkolwiek formę kolaboracji. Umierając człowiek zaświadcza o wierności idei.
Alternatywa ta dotyka szerszego pytania: czym jest katolicki konserwatyzm, ew. katolicki nacjonalizm?
W przekonaniu niepodległościowców wyraża się on w katalogu wiecznych idei: religii, tradycji, obyczaju, narodu, własności prywatnej, rodziny itd. Niepodległościowiec ocenia komunizm negatywnie i potępia wszelkie próby pertraktacji z nim ze względu na zestaw idei, które wyznaje. Niepodległościowiec łączy więc konserwatywne idee z romantyzmem, czyli z mentalnością polityczną o rodowodzie i charakterze rewolucyjnym.
Realiści wyznają dokładnie te same idee, bronią tej samej religii, tradycji, obyczaju, narodu, własności prywatnej, rodziny itd. Ale uważają, że prawicowość konstytuuje jeszcze jeden element: określona mentalność i sposób patrzenia na politykę. Chodzi o wychodzenie zawsze nie od tego, co byśmy chcieć mieli, ale od tego, jaki świat zastaliśmy i w którym możemy się poruszać. Realizm sprzeciwia się rzucaniu z kosami na baterie dział, z szablami na czołgi i z jednostrzałowymi karabinami na kolumny pancerne. Realiści sprzeciwiają się tak samo jak niepodległościowcy ideologiom rewolucyjnym i obcym zaborcom, ale oceniają sytuację polityczną nie tylko z perspektywy dialektycznej sprzeczności własnego świata ideowego i świata rewolucyjnego, ale także przez pryzmat politycznej racjonalności. Nie interesuje ich jaki świat być powinien, nie interesuje ich romantyzm, ale to, co jest możliwe. To dlatego Aleksander Wielopolski czy kataryniarze szukali kompromisu z carem, a stańczycy z Austro-Węgrami – rozumieli, że w obliczu rewolucji demokratycznej i politycznego jakobinizmu należy szukać oparcia w obcej, ale jednak tradycyjnej monarchii. To dlatego wielu konserwatystów i endeków kolaborowało z PRL – bo na dobrą sprawę: a jakie mieli wyjście? Wydrukować 50 ulotek, rozdać je i pojechać na 10 lat na Syberię? Komu ich męczeństwo przyniosłoby korzyść?
Czy realiści wypaczali w ten sposób myśl klasyków prawicy? Przecież Charles Maurras, Carl Schmitt i Roman Dmowski widzieli w romantyzmie politycznym gorszego wroga niż socjalizm! Przecież Maurras wspierał duchowo kolaborujące z Niemcami Vichy; Schmitt – mając do wyboru emigrację, prześladowania lub poparcie nazizmu – zapisał się do NSDAP; Dmowski został posłem do zaborczej, rosyjskiej Dumy. Realiści polscy nie zrobili niczego nowego na gruncie prawicowej filozofii politycznej.
Adam Wielomski
Inne tematy w dziale Polityka