100 dni gabinetu Donalda Tuska. Z tej okazji PiS przygotowało listę porażek rządu Platformy Obywatelskiej, połączoną z komentarzem o „oczywistym” braku jakichkolwiek sukcesów. Z kolei PO przygotowuje raport z audytu rządu Jarosława Kaczyńskiego, z wynikiem „oczywiście” negatywnym.
Chłopcy przerzucają się papierami i raportami, rzucają w siebie pestkami i dzikimi jabłkami, a Polska stoi sama, bezradna, opuszczona, bezpańska. Te 100 dni gabinetu Platformy Obywatelskiej musi być zawodem dla każdego myślącego człowieka, zdolnego do samodzielnej refleksji, a nie tylko do bezmyślnego powtarzania za demoliberalnymi mass-mediami. Nikt oczywiście nie oczekiwał po 3 miesiącach rzekomo liberalnego rządu jakichkolwiek „cudów”, ale z zapowiedzi wynikało, że będą przedstawione programy poważnych reform strukturalnych w dziedzinie gospodarczej. Nic takiego się nie stało, a mawia się słusznie, że jeśli rząd przez pierwsze 100 dni nie przedstawia programu, to znaczy, że wcale go nie posiada. Nie ma projektów ustaw, czyli nie ma reform. To bardzo ważny sygnał, gdyż wskazuje, że gabinet Donalda Tuska nie ma politycznej woli dokonania poważnych rynkowych przemian. Impotencja legislacyjna dowodzi, że PO była nieprzygotowana koncepcyjnie do rządzenia. Była wyłącznie przygotowana na przejęcie władzy i podzielenie posad rządowych. No, ale w tej kwestii nie trzeba wielkich przygotowań – chętni do „zasobów kadrowych” zawsze się przecież znajdą.
Jestem przy tym odległy od przekonania, że jakość rządu czy parlamentu oceniamy po ilości przygotowanych i uchwalonych ustaw. Ideę taką zdaje się powielać PiS, ale to bardzo błędne myślenie. Wynikałoby z niego, że idealny gabinet to taki, który zarzuci kraj tysiącami aktów prawnych. To nie byłby rząd idealny, ale idealnie socjalistyczny, gdzie absolutnie wszystko poddane zostałoby kontroli etatystycznej, a zakres wolności obywatelskich – i tak bardzo okrojony przez socjalizm – musiałby się jeszcze dramatycznie zmniejszyć.
Potrzebne inicjatywy ustawodawcze należałoby podzielić na dwie kategorie: pozytywne i negatywne. Do pozytywnych zaliczyć należy konieczne projekty ustaw np. w dziedzinie obniżki wysokości podatków. Do negatywnych zaś (w sumie) jeden jedyny projekt ustawy. Powinien on wyglądać następująco: „Niniejszym uchyla się” po czym powinna być do tegoż projektu załączona ryza papieru formatu A4 z wyliczeniem ustaw, które mają natychmiast zostać skasowane. Kasata każdej takiej ustawy oznacza realny wzrost wolności obywatelskich.
Niestety, rząd Donalda Tuska popisuje się impotencją tak w inicjatywach pozytywnych, jak i negatywnych. Ważna wydaje się tu być Komisja Palikota. To taki ersatz tzw. ustawy uchylającej, czyli kasującej setki ustaw wcześniejszych, tyle, że zamiast hurtowo kasować socjalizm, będą likwidowane wyłącznie jego nadużycia i absurdy, tak jakby cały ten system nie był nadużyciem i absurdem...
Mamy więc klasyczny rząd kontynuacji. Mówiąc o „kontynuacji” nie przyłączam się tu do oskarżeń pisiaków, iż PO to kontynuacja i powrót do III RP. Te zarzuty są słuszne, ale tylko w ograniczonym zakresie: jest pewien trend na powrót części kadr III RP, ale przecież nie wszystkich środowisk. Zarzut PiSu jest o tyle nietrafny, że rządy Marcinkiewicza i Kaczyńskiego same były kontynuacją socjalistycznego charakteru III RP. Zmiana miała charakter kadrowy, a nie instytucjonalny; chodziło o to, aby „niepodległościowcami” i „antykomunistami” obsadzić struktury socjalistycznego państwa. Rząd PO to nic innego jak zachowanie (po PiSie i SLD) struktur III RP i obsadzenie ich ponownie swoimi ludźmi, częściowo pochodzącymi z okresu przedpisowskiego.
Można także krytycznie ocenić niektórych ministrów. O Zbigniewie Ćwiąkalskim jako o prawniku trudno mi się wypowiedzieć, ale jako minister to prawdziwy (anty)geniusz. Sprawia wrażenie osoby absolutnie nie czującej polityki i mediów, kompletnie zagubionej. Zamieszanie z laptopom ministra Ziobry uczyniło z niego medialnego wariatuńcia. Podobnie źle ocenić należy Panią Minister Edukacji Narodowej Katarzynę Hall, która chce skasować wykształcenie ogólne. Koncepcja ta nie tylko oznacza unicestwienie wiedzy ogólnej przyszłych absolwentów szkół, ale świadczy także o niezrozumieniu faktu, że kilkunastoletni uczeń nie jest zdolny podjąć strategiczną decyzję o tym w jakim kierunku chce się kształcić. O Władysławie Bartoszewskim pisać nie będziemy – przecież wszyscy mamy wyrobioną opinię od lat.
Nie chcę przez to powiedzieć, że rząd ten nie ma zupełnie żadnych sukcesów. Jeden pozytyw widzę. Mimo że wizyta Donalda Tuska w Moskwie nie przyniosła ustanowienia przyjaznych stosunków lub sojuszy, to przynajmniej unormalniła stosunki, pokazując, że można mieć z Rosją odmienne poglądy, inaczej definiować interesy, ale zachowując normalne relacje międzypaństwowe jak przysłowiowi „dwaj biali ludzie”. Rząd nie popadł w antyrosyjską histerię, nie ogłosił priorytetów polskiej polityki zagranicznej w rozumieniu Anny Fotygi, która – przypomnijmy – za priorytet polskiej polityki zagranicznej uznała „mały, przygraniczny ruch bezwizowy z Gruzją”, co można potraktować albo jako zapowiedź aneksji przez naszą armię Ukrainy i zdobycia Stalingradu, albo jako dowód na nieznajomość mapy politycznej Europy. Koniec antyrosyjskiej histerii jest pozytywem sam w sobie.
Pierwsze 100 dni wskazuje więc na kierunki polityki nowego gabinetu. To gabinet klasycznej kontynuacji socjalizmu, któremu teraz nie przyświeca chorągiewka SLD czy PiS, ale PO. Od gabinetu Kaczyńskiego różni go proeuropejska polityka w miejsce proamerykańskiej, co rzutuje na politykę wschodnią, gdyż Niemcy są w dobrych stosunkach z Rosją. Rząd Tuska różni od rządu Kaczyńskiego inny język, mniej konfliktowy, a bardziej koncyliacyjny. I to w sumie są wszystkie różnice.
Czy możemy spokojnie czekać na zapowiedziane „cuda”? Czekać nawet trzeba, gdyż wolnorynkowych reform nie będzie i chyba faktycznie tylko cud mógłby wprowadzić w naszym kraju wolny rynek. No, a więc czekamy na cud.
Adam Wielomski
Inne tematy w dziale Polityka