Kilka dni temu (26 II 2008) Prezydent RP Lecha Kaczyński – przy okazji wizyty prezydenta Azerbejdżanu Ilhama Alijewa – stwierdził, że „Polska w pełni uznaje integralność terytorialną Azerbejdżanu”, sugerując w ten sposób, że nie postąpimy jak w przypadku Kosowa i nie uznamy niepodległości (zamieszkałego przez Oramin) Górskiego Karabachu.
To bardzo ciekawa deklaracja, do której Prezydent RP dorzucił jeszcze stwierdzenie, że Polskę i Azerbejdżan łączy „strategiczne partnerstwo”. Zwracam na to uwagę, gdyż w ostatnich czasach polityka zagraniczna Pałacu Prezydenckiego wyraźnie nabrała rozpędu, koncentrując się na Kaukazie. Najpierw minister Fotyga zawzięcie broniła Gruzji, głosząc, że sojusz polsko-gruziński jest priorytetem polskiej polityki zagranicznej, a teraz mamy obronę integralności terytorialnej Azerbejdżanu. Wynikałoby z tego, że Lech Kaczyński dąży do stworzenia jakiejś „osi” Warszawa-Tibilisi-Baku.
Zapewne tak jest. Antyrosyjska obsesja polityków PiS pcha ich do budowania takiej południowej flanki poniżej granicy Rosji, aby pociągnąć przez Azerbejdżan i Gruzję rurociąg aż do Polski, przez który transportowana ma być ropa i gaz ziemny. Biorąc pod uwagę niestabilność regionu pomysł sam w sobie jest absurdalny, gdyż w każdej chwili Gruzja i Azerbejdżan mogą mieć rząd prorosyjski, który natychmiast zakręciłby nam kurek. Zresztą tzw. zagrożenie energetyczne jest bagatelizowane przez wybitnych ekspertów od rynku paliw. Jest jednak faktem, że fantom takiego niebezpieczeństwa określa politykę zagraniczną PiS. Moim zdaniem obietnica wspólnej polityki energetycznej UE była główną przyczyną dla której bracia Kaczyńscy podpisali zgodę na Traktat Reformujący UE, czyli pogrążyli Polskę w brukselskich odmętach, aby uchronić nas przed szantażem rosyjskim w sprawie dostaw surowców, choć groźba takiego szantażu jest równa zeru (nie można odciąć kurka Polsce, nie odcinając go całej UE).
Ta ropo-gazowa paranoja doprowadziła teraz do polityki antycywilizacyjnej. Jeśli spojrzymy sobie na mapę Kaukazu, to nie ma wątpliwości, że krajem nam bliskim nie jest ani prawosławna Gruzja, ani islamski Azerbejdżan, ani islamscy zbrodniarze z Czeczenii, ale chrześcijańska Armenia. Przecież to jest pierwszy chrześcijański kraj w historii, który decyzją króla Tiridatesa III już w roku 301 uznał chrześcijaństwo za religię państwową. Co prawda w 554 roku Ormianie odrzucili postanowienia chalcedońskie i oddzielili się od Kościoła, ale współczesne badania wykazują, że miało to przyczyny w złym tłumaczeniu pojęć chalcedońskich i nie wynikało z poparcia dla monofizyckiej herezji. Zresztą w 1080 roku znajdujący się na emigracji Ormianie założyli tzw. Małą Armenię, która przez 300 lat była w sojuszu z zachodnimi krzyżowcami przeciwko islamowi. To Ormian w latach I wojny światowej mordowała turecka armia za wierność Chrystusowi.
I ten oto najstarszy chrześcijański kraj świata polska dyplomacja sprzedaje islamistom z Azerbejdżanu! Uznając nienaruszalność terytorialną tego kraju, Polska sprzeciwia się uznaniu niepodległości Górskiego Karabachu – autonomicznego regionu Azerbejdżanu, gdzie z bronią w ręku chrześcijanie wywalczyli sobie w 1994 roku niepodległość od islamskiego reżimu.
Poparcie Azerbejdżanu przez Lecha Kaczyńskiego to nie tylko polityczny nonsens warunkowany obsesją surowcową. Jest to także absolutne niezrozumienie hierarchii wspólnot do których należy człowiek. A więc najpierw należymy do wspólnoty najszerszej jaką jest chrześcijaństwo, następnie do węższej wspólnoty jaką jest Kościół katolicki, dopiero gdzieś dużo dalej jest wspólnota narodowa, a poniżej niej jest region, grupa społeczna itd. Teza ta implikuje kolejne założenie: jeśli polityka państwa nie ma w regionie żadnych żywotnych interesów, to należy popierać chrześcijan przeciwko ich wrogom, następnie katolików przeciwko niekatolikom.
Nie mam żadnych wątpliwości, że Polska nie ma na Kaukazie żadnych żywotnych interesów, a zainteresowanie tym regionem polityków PiS wynika wyłącznie z rusofobii. To tylko kontynuacja romantyczno-niepodległościowej polityki - już Adam Jerzy Czartoryski w XIX wieku wysyłał na Kaukaz emisariuszy, aby tworzyć jakieś cudaczne antyrosyjskie fronty.
W takiej sytuacji polska racja stanu nie może warunkować polityki zagranicznej. A więc należy poprzeć niepodległościowe starania chrześcijańskich Ormian z Górskiego Karabachu przeciwko islamskiemu panowaniu Azerów, którzy nie tylko są północnym odłamem Persów, ale podobnie jak i oni w większości są szyitami. Innymi słowy: jest to północny odłam islamskiego fundamentalizmu. Zresztą, skoro się popierało islamskich Albańczyków z Kosowa – w imię rzekomego „prawa narodów do samostanowienia” – to jak można tego prawa odmówić chrześcijanom, naszym braciom Ormianom?
Adam Wielomski
Inne tematy w dziale Polityka