Na Bałkanach właśnie otwarto prawdziwą puszkę Pandory: zezwolono na rewizję granic wedle klucza etnicznego. Nie chcę być złym prorokiem, ale moim zdaniem noże do przysłowiowego „rzezania” już łakną ludzkiej krwi.
Problem Bałkanów widać jak na dłoni, gdy postawimy sobie na stole trzy mapy: historyczną, polityczną i etniczną.
Na mapie politycznej widzimy zlepek małych państewek, w dodatku zwykle ze sobą skłóconych mniej lub bardziej jawnie. Żadne z nich nie może pretendować do roli nawet średniego państwa. To skazuje je na to, że muszą stać się przedmiotami w grze mocarstw: szczególnie Rosji, Niemiec i Stanów Zjednoczonych.
Ta część Europy może stanowić poważny podmiot polityczny tylko jako polityczna jedność, i stanowiła taki podmiot do 1918 roku, czyli do czasu gdy istniały Austro-Węgry. Rozpad państwa Habsburgów oznaczał początek atomizacji półwyspu, który zaczął się w połowie XIX wieku, a trwa nadal. Na południe od granic dzisiejszej Polski i na wschód od współczesnych nam Niemiec w 1870 roku były 4 państwa (Austro-Węgry, Turcja, Grecja i Czarnogóra). W roku 1914 było ich już 8: Austro-Węgry, Turcja, Rumunia, Serbia, Czarnogóra, Bułgaria, Grecja, Albania. W latach 1918-19 pojawiają się kolejne państwa: Austria, Węgry, Czechosłowacja, a Serbia przekształca się w wielonarodowe królestwo, przechrzczone następnie na Jugosławię. Po rozpadzie komunizmu Jugosławia dzieli się na Serbię, Czarnogórę, Słowenię, Chorwację, Macedonię, oraz Bośnię i Hercegowiną, przy czym ta ostatnia w praktyce stanowi konglomerat 3 państewek Chorwatów, Muzułmanów i Serbów. Czechosłowacja rozpadła się na Czechy i Słowację; Z ZSRR wyodrębnia się jeszcze Mołdawia. Teraz ma być jeszcze Kosowo. W sumie dałoby to nam aż 19 małych i słabych państw. Idealne warunki dla intryg mocarstw!
To „pączkowanie” oczywiście nie przeszło spokojnie, gdyż kosztowało dwie Wojny Bałkańskie z lat 1912-13 (jedna przeciwko Turcji, a druga pomiędzy państwami sukcesyjnymi z Bułgarią), następnie krwawe wzajemne rzezie okresu II Wojny Światowej, wreszcie wzajemne mordy przy okazji rozpadu Jugosławii. Innymi słowy: każdy kolejny rozpad nie powoduje powstania nowych państw narodowych metodą pokojową, lecz wzajemne masakry.
Dlaczego tak się dzieje? A to wystarczy wziąć trzecią mapę: etniczną. Dopóki istniała monarchia austro-węgierska, dopóty konflikty narodowe były w wielkiej zamrażarce, a ludzie spokojnie i szczęśliwie żyli sobie pod opiekuńczymi skrzydłami Habsburgów. Ci starali się nie zmieniać granic administracyjnych poszczególnych części cesarstwa, gdyż mieli świadomość, że ruszyć jedną cegiełkę, to wywołać zasadę domina; a cesarz Franciszek Józef – mówiący 9 językami – był idealnym królem swojego wielonarodowego imperium.
Wprowadzenie zasady nacjonalistycznej musiało zakończyć się katastrofą, o czym zaświadcza mapa etnograficzna. Podziały administracyjne nijak nie pokrywały się z etnicznymi. Kongres Wersalski i jego ideologia prawa narodów do tzw. samostanowienia (chora mania Wilsona i Clemenceau), spowodował zniszczenie Austro-Węgier i stworzenie państw wzajemnie ze sobą skłóconych. Zniszczono niezmienne od 1000 lat granice Węgier, zostawiając 1/3 Węgrów w granicach Słowacji (południe kraju z Preszburgiem – a nie z żadną Bratysławą, gdyż w języku słowackim aż do 1918 roku nie było słowiańskiej nazwy dla tego miasta), Rumunii (2 miliony w dalekim Siedmiogrodzie, oddzielonych kilometrami ziem zamieszkałych przez Rumunów), Burgenlandzie (wbrew zasadzie etnicznej włączonym do Austrii) i w Banacie (dzisiejsza północna Serbia). Wewnętrzne granice Jugosławii wytyczono bez związku z granicami etnicznymi, w wyniku czego setki tysięcy Serbów mieszkało w „obcych” republikach, co jednak w 1918 roku nie miało znaczenia, bo było to państwo zdominowane przez Serbów. Do Jugosławii – ze względów tym razem historycznych – przyłączono też Kosowo, choć większość ludności stanowili tu Albańczycy. Do tego dołączmy pretensje terytorialne Bułgarów (etnicznie uzasadnione), wynikłe z przegranej wojny roku 1913: południowa Tracja (względem Grecji), południowa Dobrudża (względem Rumunii). Szczególnym przypadkiem jest Macedonia: nie ma narodu macedońskiego – to są Bułgarzy, których Serbowie siłą włączyli do Jugosławii i dla niepoznaki nazwali „Macedończykami”. Do tego doliczmy jeszcze konflikty już tylko dwustronne: między Grecją a Turcją o Cypr i wyspy egejskie, roszczenia Rumunii do Mołdawii (Mołdawianie to naród wymyślony przez Stalina, który jakimś cudem wczuł się w swoją rolę i nie chce zjednoczenia z macierzą). Nie zapominajmy o siedmiogrodzkiej mniejszości niemieckiej (Szeklerzy) i liczącej 8% mniejszości tureckiej w Bułgarii; o Serbach z Krainy siłą włączonych do Chorwacji... Mój Boże – czy to już wszystkie konflikty etniczne i graniczne na Bałkanach? Nie, jeszcze konflikt mołdawsko-rosyjski o Naddniestrze, serbsko-bułgarski o okolice Widynia, spory macedońsko (czyli chodzi o zamieszkujących byłą Jugosławię Bułgarów) – greckie. Moment, czy Ukraina już sobie odpuściła Bukowinę, którą w 1919 roku przejęli Rumunii (choć żaden Rumun tam nie mieszkał...)? A Serbowie chcą przecież z Kosowa wyodrębnić enklawy zamieszkałe przez Słowian, tak jak i Węgrzy od Chorwacji miejscowości Medjumurje i Prekmurje...
Starczy, dość. Nie będę szukał dalszych konfliktów etnicznych. Ta wyliczanka jednoznacznie wskazuje, że wprowadzenie zasady narodowościowej na Bałkanach skończyć się może wyłącznie rzezią, zaprowadzeniem Hobbesowskiego stanu natury, gdzie „naród będzie narodowi wilkiem”. Bałkany są skazane albo na wymordowanie się, albo na stworzenie struktur panbałkańskich. Uznanie przez świat Kosowa jest zachętą do chwycenia za broń. Uznać dziś Kosowo, to nawoływać zamieszkujące Bałkany narodowości i narody do ostrzenia noży, bagnetów, siekier i gromadzenia wszystkiego czym ludzie tylko umieją się nawzajem unicestwiać. Popierać niepodległość Kosowa mogą tylko polityczni wariaci, którym abstrakcyjne zasady „prawa narodów do samostanowienia” odebrały polityczny rozum.
Adam Wielomski
Inne tematy w dziale Polityka