Minister Edukacji Narodowej Katarzyna Hall jest chyba pierwszym po 1989 roku ministrem od edukacji, który zamierza zreformować polskie szkolnictwo. Możemy jedynie ubolewać, że dzieła tego nie przeprowadził jedyny po 1989 roku prawicowy minister kierujący tym resortem, czyli Roman Giertych.
Na samym początku muszę się zastrzec, aby nie było wątpliwości i koledzy libertarianie i anarcho-kapitaliści nie nawyzywali mnie od „socjalistów”. Oczywiście jestem przeciwnikiem państwowej „laickiej i republikańskiej” szkoły, obligatoryjnej i tzw. bezpłatnej. Jestem także przeciwnikiem bolszewickiej zasady obligatoryjnego uczęszczania do szkoły jako takiej. Tym niemniej wiem, że żyjąc w socjalistycznym kraju mogę cierpieć z powodu socjalizmu więcej lub mniej, a więc – jako świadomy obywatel – powinienem popierać jeden z modeli państwowego szkolnictwa przeciwko drugiemu, o ile uznam tenże za gorszy.
Nie ukrywam, że projekty Pani Minister uważam za gorsze w stosunku do istniejącego systemu edukacji. Dotyczy to różnych kwestii podnoszonych przez media: zmian w programach nauczania, zmiany filozofii nauczania języka obcego, obniżenia wieku szkolnego. Idźmy po kolei.
Proponowane przez MEN zmiany w programach nauczania mają na celu zwiększenie liczebności elektoratu PO. Generalnie istnieją dwie koncepcje zadań jakie stoją przed szkołą. Wedle modelu klasycznego (ściślej, neoklasycznego, gdyż klasyczny opierał się na łacinie i grece), celem szkoły jest wszechstronna edukacja, gdzie największy nacisk kładzie się na przedmioty humanistyczne, które mają za zadanie wykształcić młodego człowieka na świadomego obywatela, który nie tylko posiada wiedzę, ale także wie kim jest, czym jest dobro, zło, sprawiedliwość lub jej brak. Wedle tej koncepcji, szkoła ma przede wszystkim wychować młodego człowieka. I tę koncepcję Pani Minister odrzuca. Temu bowiem ma służyć specjalizacja we wczesnym wieku. Chodzi o wykształcenie techników, menedżerów o specjalistycznym, a zarazem wąskim fachowym światopoglądzie. Powiedzmy sobie szczerze: polska szkoła już dziś kształci źle, czego doświadczam jako wykładowca akademicki. Ale to, do czego dąży MEN to kształcenie nie humanistów, ale humanoidów, wedle darwinowskich definicji człowieka, w rodzaju „istota z rzędu naczelnych posługująca się narzędziami”. To takie istoty – wyposażone w dyplomy ukończenia szkoły wyższej - zachwycają się dziś pijarowskimi rządami Donalda Tuska i wpatrują się w „Szkło kontaktowe” jak w źródło prawdy objawionej.
Kształceniu humanoidów ma sprzyjać także eliminacja z programów „języka niemieckiego” na korzyść angielskiego. Ja co prawda zupełnie nie rozumiem dlaczego akurat wspomniano tylko niemiecki – wszak ludzie cywilizowani posługują się także językami romańskimi (a może nawet nie „tylko”, ale „przede wszystkim”), nie wspominając o łacinie – ale przyśpieszona „anglicyzacja” budzi faktycznie przerażenie. Dlaczego angielski? Dlatego, że produkowane przez szkołę Pani Hall humanoidy/wykształciuchy mają być wyłącznie menedżerami i mają umieć obsługiwać maszyny, szczególnie komputery. A do tych rzeczy faktycznie wystarczy im angielski. Przecież żaden wykształciuch nie czyta ani filozofii, ani literatury pięknej. A akurat do czytania wartościowej literatury pozatechnicznej i pozaekonomicznej język angielski – nazwijmy to delikatnie – jest mało przydatny.
Wreszcie szczyt totalitaryzmu: obniżenie wieku szkolnego. Nie dość, że socjalistyczne ministerstwo ma zamiar podjąć za rodziców decyzje, iż MEN nie pozwoli dzieciom nabyć wykształcenia humanistycznego; nie dość, że socjalistyczne ministerstwo chce odebrać rodzicom resztki wolności w postaci wyboru jakiego języka (przymusowo) mają się uczyć ich dzieci, to chce jeszcze zagnać maluchy do szkoły o rok wcześniej. Ale to jest wszak logiczne: skoro polska „narodowa” (czytaj: państwowa) szkoła ma kształcić humanoidów/wykształciuchów, to czym zacznie kształcić ich wcześniej tym lepiej. Już projekty edukacyjne epoki Rewolucji Francuskiej (a potem bolszewickiej Rosji czy narodowo-socjalistycznych Niemiec) zakładały zwiększenie „socjalizacji” dzieci przez „podniesienie współczynnika skolaryzacji” za pomocą obniżenia wieku szkolnego, wydłużenia przymusowej edukacji czy zbudowania państwowych, przymusowych internatów. Rodzice są wszak „reakcyjni”, a więc trzeba młode duszyczki jak najszybciej wyrwać spod wpływu tradycyjnego domu (gdzie panują silne wpływy „reakcyjnego kleru” lub „elementów kontrrewolucyjnych”) i oddać na przeszkolenie państwowo-postępowym edukatorom. To jest projekt wszystkich totalitarnych utopii, poczynając od „Państwa Słońca” Tomasza Campanelli, gdzie upaństwowione dzieci miały być przymusowo oprowadzane wzdłuż murów miasta, na których miały być wymalowane tablice poglądowe z najrozmaitszych dziedzin wiedzy.
Trzeba przyznać, że jak na rząd mieniący się liberalnym (słowo „mieniący się” nie jest oczywiście jednoznaczne z określeniem „będący”), projekt reform edukacyjnych wygląda całkiem różowo i lewicowo. Państwo wie lepiej, państwo reguluje, państwo rządzi. Wprost widać, że państwo ma aspirację wychowania kolejnych pokoleń bezmyślnych humanoidów, które przez następne dekady będą wynosić do władzy – wybory po wyborach – wykształciuchów z Platformy Obywatelskiej. Co więcej, w razie veta prezydenckiego projekt ten zapewne znajdzie poparcie LiD, w zamian za dopisanie do programu przedmiotu „wychowanie w tolerancji” z (do wyboru – nie ma to jak liberalne prawo wyboru!) podręcznikiem autorstwa Joanny Senyszyn lub Roberta Biedronia.
A mówiąc poważnie: zamiast liberalnego projektu deetatyzacji szkolnictwa, zwiększania konkurencyjności, wzrostu oferty i możliwości WYBORU, kierowane przez PO Ministerstwo Edukacji Narodowej przedstawia nam koszmarny zatęchły socjalizm, dla niepoznaki jedynie okraszony specjalizacją mającą mieć znamiona „nowoczesności”, „modernizacji” i „englishspeakingu”.
Adam Wielomski
Inne tematy w dziale Polityka