Co jest najważniejszym zadaniem dla polskiej prawicy w epoce współczesnej? Czy prawica polska powinna skupić się na rozliczaniu PRL i ściganiu agenturalnych niedobitków ancien regime’u? A może lepiej zostawić ten problem, spojrzeć w przyszłość i skupić siły do walki z rewolucją cywilizacyjną, która biegnie do nas z Unii Europejskiej?
Pytania podobne musi zadać sobie od czasu do czasu każdy, kto się zastanawia się nad przyszłością prawicy polskiej, szczególnie w sytuacji poważnego kryzysu rządzącego do niedawna PiS. Temat ten zresztą wywołał ostatnio publicysta bynajmniej nie prawicowy, a mianowicie demoliberalny dziennikarz Robert Krasowski swoim słynnym już tekstem „Jakiej prawicy potrzebują Polacy? A jakiej nie?”, opublikowanym w „Dzienniku” 22 III 2008, gdzie sformułował tezę, że prawica z natury konserwuje status quo i odrzuca wszelkie koncepcje świata opartego na aksjologii.
Na tekst Krasowskiego posypały się liczne odpowiedzi ze środowiska prawicowego (wiele z nich dostępnych na portalu konserwatyzm.pl), z których warto zwrócić uwagę na tekst Bronisława Wildsteina „Prawica, konserwatyzm, modernizacja”, zamieszczony w dzienniku "Rzeczpospolita" z 29 III 2008. Znając tego publicystę spodziewałem się, że uderzy w tony romantyzmu, antykomunizmu, dekomunizacji i walki z agenturą SB, aby wskazać, że prawicowość nie jest obroną status quo, lecz walką o realizację pewnego świata ideowego symbolizowanego przez antykomunizm. Z tego też powodu przystąpiłem do lektury tego tekstu z ołówkiem w ręku, mając zamiar zaznaczyć te fragmenty, które będzie można wykorzystać do napisania solidnej polemiki z pozycji kontrrewolucyjnych. Jednak, ku mojemu zaskoczeniu, Bronisław Wildstein zupełnie nie użył retoryki powstaniowo-sanacyjno-antykomunistycznej, przedstawiając całkiem solidne rozumienie konserwatyzmu jako obrony tradycyjnych wartości.
Na szczególną uwagę zasługuje następujący fragment tekstu Wildsteina: „Jeszcze 20 lat temu podstawowym zagrożeniem dla naszej cywilizacji był komunizm. Komunizm upadł. Wprawdzie nie został rozliczony i przebity osikowym kołkiem potępienia jak jego nazistowski krewniak, a więc jego widmo długo jeszcze może nas prześladować, to nie on jest dziś największym nieprzyjacielem naszej cywilizacji. Obecnie za jej wewnętrznego wroga uznać można kompleks postaw i poglądów wymierzony w fundamentalne instytucje naszej cywilizacji: religię, rodzinę, własność, naród, ład moralny, hierarchię dóbr czy porządek prawny. Jego rzecznicy podjęli kulturową wojnę domową przeciw tradycji cywilizacji Zachodu. Orientacja ta ma swoją egzotyczną, skrajną emanację, którą reprezentuje antyglobalistyczno-ekologiczno-feministyczno-gejowska czy jaka tam jeszcze międzynarodówka. Jednak jego najbardziej znaczący i wpływowi rzecznicy zakorzenili się już głęboko w instytucjach i władzach dzisiejszej Europy i stanowią w niej najsilniejszą, choć heterogeniczną, grupę nacisku. Odwołują się oni do instytucji nadrzędnych: państwa, struktur europejskich, międzynarodowego wymiaru sprawiedliwości, i domagają, aby ‘emancypowały’ nas one z tradycyjnej, patriarchalnej kultury, a więc po prostu kultury istniejącej. Zespół kontrkulturowych opinii, które dominują współczesną Europę, bezrefleksyjnie przesącza się przez kulturę masową oraz media i głoszony jest z katedr uniwersytetów”.
Nic dodać, nic ująć – całkowicie się zgadzam z tym stwierdzeniem. Jestem raczej zdziwiony tym, że wyszło ono spod pióra czy klawiatury Bronisława Wildsteina. Całkowicie zgadzam się ze słowami, że „komunizm upadł. (...) to nie on jest dziś największym nieprzyjacielem naszej cywilizacji”. Dokładnie tak właśnie jest: istotę zagrożenia stanowią feminizm, homintern, ekologizm, radykalny demokratyzm, etatyzm, socjalizm, pajdokracja, a nade wszystko zagrożeniem jest faktyczne unicestwienie katolicyzmu jako zjawiska społecznego.
Tak, w porównaniu z rewolucją cywilizacyjną, która napiera na nas z UE, komunizm jest miniproblemem. Komunistów już nie ma. Rzecz tylko w tym, że ze stwierdzenia tego należy wyciągnąć praktyczne konsekwencje. Trzeba zastanowić się czy rzeczywiście prawa część elektoratu powinna być nadal – 19 lat po upadku komunizmu – mobilizowana hasłami lustracji i dekomunizacji? Czy ludzi te tematy jeszcze interesują, czy też są to hity wyłącznie wąskich środowisk politycznych? Czy naprawdę ma znaczenie to, że ktoś w 1970 roku podpisał zgodę na współpracę z SB aby dostać paszport? 1970 rok? Boże, kiedy to było? Minęło 38 lat! Nie było mnie jeszcze na tym świecie...
Niestety, to właśnie środowisko Bronisława Wildsteina stało za tym, że prawa część sceny politycznej, dochodząc do władzy i rządząc w latach 2005-2007, zamiast reformować kraj ekonomicznie, zamiast mobilizować poparcie społeczne wokół tradycyjnych pojęć cywilizacyjnych, zajęła się problemami lustracyjno-dekomunizacyjnymi. Problemy te ani nie wydają się dziś istotne, ani nigdy nie będą już załatwione a sama lustracja stała się farsą. Miała wzniosły cel moralno-polityczny: oczyścić życie publiczne i przyczynić się do unicestwienia lewicowego, postkomunistycznego „układu”. Tak wyglądała teoria. Praktyka okazała się spektakularną klapą. Zwracam uwagę, że tak naprawdę jedyną skutecznie pozbawioną w wyniku lustracji stanowiska osobą w Polsce jest... abp Stanisław Wielgus. Zakwestionowanie lustracji przez Trybunał Konstytucyjny ostatecznie przesądziło zresztą, że lustracji już nigdy nie będzie i pozostała tylko „lustracyjna partyzantka” w postaci biuletynów IPN i rewelacji dziennikarskich, bez możliwości przeprowadzenia rzetelnego postępowania procesowego.
Czas się wreszcie z tym faktem pogodzić i ustawić na katafalku koncepcje prawicy skupiającej się na rozliczaniu PRL. Trzeba rzucić wyzwanie zupełnie nowym problemem, nie historii, ale zagadnieniom dnia dzisiejszego. Trzeba wznieść głowę i odważnie spojrzeć ku słońcu! Przechować wiarę ojców i zbudować silną gospodarkę – oto są wyzwania, które musi podjąć polska prawica.
Adam Wielomski
Inne tematy w dziale Polityka